logo
 Pokrewne IndeksBeaton M.C. Hamish Macbeth 02 Hamish Macbeth i śmierć łajdakaCrownover Jay Zaryzykuj ze mną 02 Zaryzykuj miłośćCabot Meg Papla 02 Papla wielkim mieścieSmith Ready Jeri [Aspect of Crow 02] Voice of CrowStar Wars Black Fleet Crisis 02 Shield of Lies Michael P Kube McDowellEssentials of Maternity Newborn and Women's Health 3132A 02 p021 041Andi Marquette [Far Seek Chronicles 02] A Matter of Blood (pdf)Harrison Harry Bill Bohater Galaktyki 02 Na planecie zabutelkowanych mĂłzgĂłwMargit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczuElizabeth Hoyt The Leopard Prince
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • boatlife.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    - 120 -
    S
    R
    Rób to zgodnie z rytmem skurczów, nie walcz z nimi. Spokojnie. Tylko bez
    paniki.
    - Bez paniki - powtórzyła z trudem, oddychając ciężko.
    Druga faza porodu przebiegała z trudem. Slade nieustannie dodawał
    Rebecce odwagi, zapewniając ją, że wszystko jest w najlepszym porządku i że
    świetnie jej idzie. Nie spuszczała z niego oczu, gdyż w jego spojrzeniu
    znajdowała siłę i otuchę. Nie zawiedzie jej w momencie, gdy go najbardziej
    będzie potrzebowała. Obiecał. On zawsze dotrzymuje słowa. Boli! Ale on jest
    tutaj. Ilu mężczyzn potrafiłoby się tak zachować? Taki silny. Taki niezawodny.
    Troskliwy. Kochający. Tak, na pewno ją kocha. %7ładen człowiek nie zrobiłby
    tyle dla drugiej osoby, gdyby jej nie kochał. Slade...
    - Znakomicie sobie dajesz radę! Jeszcze tylko trochę, Rebecco - odezwał
    się cichym, spokojnym głosem.
    Jestem gotów, powiedział do siebie w myślach, muszę zrobić wszystko,
    żeby moje dziecko przyszło na świat zupełnie bezpiecznie. To jeszcze tylko parę
    minut. Ręce mi się trzęsą. Nie wolno im. Muszą się przestać trząść. Skoncentruj
    się...
    - Milly, bądz gotowa z czystym ręcznikiem i ciepłym pledem -
    zakomenderował.
    Rebecca parła ponownie.
    - Pokazała się główka! - krzyknął w podnieceniu. To cud, istny cud...
    Zliczna, maleńka główka, którą delikatnie trzymał w swych potężnych dłoniach.
    - Przyj dalej, Rebecco. Są już rączki...
    I wtedy poczuła, że dziecko wyślizgnęło się z niej lekko i usłyszała jego
    krzyk. Jaki cudowny dzwięk!
    - Moje dziecko... - W głosie Slade'a brzmiało jednocześnie niebotyczne
    zdumienie i zachwyt.
    - 121 -
    S
    R
    - Dziewczynka czy chłopiec? - spytała. Była zbyt wyczerpana, żeby się
    poruszyć, ale zarazem tak szczęśliwa i podekscytowana, że miała ochotę
    skoczyć na równe nogi.
    - Rebecco, sądzę, że właśnie urodziłaś pierwszego prezydenta Stanów
    Zjednoczonych płci żeńskiej - powiedział z radością i dumą, kładąc maleństwo
    na jej brzuchu. - A jeśli nawet nie - paplał wesoło dalej, biorąc z rąk Milly
    ręcznik i ostrożnie wycierając drobne ciałko - to z pewnością zostanie
    największym astrofizykiem na całym świecie!
    Udało mu się! Zrobił wszystko, jak należało! Ich córka pojawiła się na
    świecie zupełnie bezpiecznie, zdrowa, śliczna, kochana. Nigdy w życiu nie był
    równie przerażony, ale warto było się tego podjąć. Na jego oczach stał się cud i
    on miał w tym swój niebagatelny udział!
    - Zapominasz o Wildjannie - powiedziała pobłażliwie Rebecca, patrząc z
    zachwytem na dziecko.
    - Ależ skąd - odparł z głębokim przekonaniem Slade. - To jest przecież jej
    dom. I nie ma znaczenia, dokąd pójdzie, co zrobi, kim zostanie. Zawsze będzie
    należała do Wildjanny.
    Czwarte pokolenie.
    Slade oddał Milly ręcznik, wziął miękki kocyk, z czułością owinął nim
    swoją córeczkę i delikatnie położył Rebecce na piersi. Objęła ją ramionami.
    Była taka niewiarygodnie cudowna... Spojrzała na Slade'a ze łzami
    wdzięczności w oczach.
    - Dziękuję ci - szepnęła. - Dziękuję...
    Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Zobaczyła bowiem, że jego oczy
    również są pełne łez i gdy pochylił się nad nią, żeby ją pocałować, pomyślała, iż
    jej serce nie wytrzyma chyba takiego szczęścia.
    - Trzeba zawiązać pępowinę - powiedział nieco ochrypłym głosem,
    próbując wziąć się w garść. Jest jeszcze tyle do zrobienia, a on nie może
    zapomnieć o niczym. Przecież obie są teraz zupełnie od niego zależne...
    - 122 -
    S
    R
    Przepełniony kojącym uczuciem ulgi Slade wykonywał niezbędne
    czynności i cały czas uśmiechał się do Rebeki. Leżała spokojna i promienna,
    patrząc rozkochanym wzrokiem na ssące jej pierś maleństwo. Kilkakrotnie
    Slade musiał zamrugać powiekami, żeby powstrzymać łzy. Stary chłop i płacze,
    też coś... Nawet jeśli ma takie powody, jak największy cud świata - narodziny. I
    ta cudowna dziewczyna, taka kochana, taka nagle bezbronna i zarazem taka
    silna...
    Potem z największą uwagą wykąpali dziecko i ubrali je. Ciągle byli
    jeszcze tak oszołomieni, że nie mogli wydusić z siebie ani słowa i z milczącym
    zachwytem patrzyli na swoją małą dziewczynkę. Ona jednak wcale nie
    wyglądała na zachwyconą, głośno protestowała przeciw kąpieli i różnym innym
    nieprzyjemnym czynnościom. Uspokoiła się dopiero, gdy z powrotem została
    zawinięta w ciepły pled. Zasnęła.
    Gdy zostali sami, Rebecca uśmiechnęła się.
    - Ty też musisz być bardzo zmęczony. Odwzajemnił uśmiech.
    - Jestem zbyt podekscytowany, żeby odczuwać zmęczenie.
    - Ja też. - Przesunęła się na łóżku. - Połóż się obok i obejmij mnie. To
    znaczy, obejmij nas.
    Westchnął z głębokim zadowoleniem, gdy otoczył je ramionami. Rebecca
    odwróciła głowę w jego stronę i zobaczyła w ciemnobłękitnych oczach te
    uczucia, które wypełniały ją samą. Może nawet więcej?
    - Nigdy nikogo tak nie kochałam, jak ciebie, Slade. I dziecka, które
    zechciałeś mi dać - wyszeptała. - I jeśli nadal chcesz mnie poślubić, zgadzam
    się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl