logo
 Pokrewne IndeksCurwood James Oliver Łowcy wilkĂłw68. Carlos Fuentes La Silla del ÁguilaRoberts Nora Minikolekcja Nory Roberts Dziewczyna z okśÂ‚adkiMercedes Lackey & Ellen Guon Bedlam BoyzDemons of Eden Mark Ellis(1)Edigey Jerzy Pensjonat na StrandvagenJaeger, Werner PaAnderson Podniebna KrucjataAsimov Isaac Kamyk na niebieAmanda Carpenter The Winter King [HPS 19, MB 4069] (pdf)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • boatlife.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    podeszła do bioder. %7łeby tylko nie zrobiło siię jeszcze głębiej  myślał Lewczuk  bo cóż wtedy
    zrobić z takim bagażem? Ale bagno stawało się coraz
    głębsze, kępy rzedły, a pomiędzy nimi pokazywały się okna czarnej wody, wolnej od zarośli, z
    pływa-. jąeyimi na powierzchni płaskimi liśćmi grążela  żółtej lilii wodnej. Lewczuk wiedział, że
    grążel lubi głębinę i dlatego starał się nie włazić w okna, obchodzić je bokiem, w pobliżu kęp, przy
    których można było pomóc sobie ręką, chwytając za mech lub gałązki. Starał się iść jak najprędzej
    nie rozbełtując przy tym nogami wody, chociaż plusk i tak na pewno usłyszeć można było z daleka.
    Lewczuk co chwila przystawał i nadsłuchiwał. Za którymś razem wydało mu się, że słyszy głos, jak
    gdyby okrzyk, wówczas szerzej rozstawił nogi i znieruchomiał: niczego już jednak nie usłyszał.
    Zrozumiał, że okrzyk dobiegł z daleka i wcale go nie dotyczył. To znaczy, że było jeszcze trochę
    czasu. Nogi głęboko osiadły w bagnie i zanim Lewczuk ruszył dalej, musiał je z wysiłkiem
    powyciągać "  najpierw jedną, a potem drugą. Zamoczył przy tym dół marynarki i pomyślał, że
    jeśli nic się nie zmieni, to wkrótce zamoknie cały, a czym wówczas okryje małego?
    Poprzez zarośla tataraku dobrnął jakoś do omszałej kępki. Oparł się o jej brzeg, ostrożnie ściągnął z
    ramion marynarkę i owinął dziecko. Niemowlę trochę się powierciło, ale nie zapłakało, pokornie
    przycichło, zakutane w tę nieostygłą jeszcze, ciepłą część Lewczukowego ubrania.
     No i dobrze! Polez sobie. Najważniejsze  żebyś leżał i milczał. Może my jeszcze jakoś tam...
    Stojąc po biodra w zimnej wodzie nadsłuchiwał i rozglądał się. Dobrze byłoby przejść jeszcze dalej,
    gdyby nadarzyła się jakaś mniej więcej sucha kępka mchu, wysepka albo pagórek. Ukryć się tam
    przed psami, przeczekać, przesiedzieć. Ale trudno tu było znalezć kępę mchu, bagno robiło się
    coraz g
    146
    147
    z głową w jakąś wyrwę. Zawiniątko z małym podnosił coraz wyżej i starannie badał nogami dno.
    Zlizgał się na poplątanych korzeniach olszyn i na wodorostach, czasem tracił równowagę i wtedy
    ledwie utrzymywał się nad wodą, mącąc bagno i robiąc w nim wiry. Rozwidniło się zupełnie, mgły
    z jakichś powodów nie było, a po wysokim porannym niebie płynęło kilka wzdętych chmur. Było
    cicho. I w tej ciszy dobiegło nagle do uszu Lewczuka głośne szczekanie psów.
    Obejrzał się i zrozumiał, że psy były już tutaj, na brzegu bagna. Zdziwiło go, że odszedł tak
    niedaleko. Mącąc wodę rzucił się do najbliższej kępy, na której sterczała rozdwojona, krzywa
    olszyna z zaskorupiałą, chropowatą korą pnia. Kępka była mała i na nieszczęście znajdowała się w
    głębokim miejscu. Lewczuk porządnie wymókł zanim do niej dobrnął. Zamoczył nawet trzymaną w
    rękach marynarkę. Stracił poza tym dużo czasu; Niemcy byli już gdzieś w pobliżu i nie wiadomo
    czy go nie usłyszeli. Aby być gotowym na najgorsze, wsunął zawiniątko z dzieckiem pod pień
    olszyny i podtrzymując je ręką, drugą przygotowywał pistolet. Woda dochodziła w tym miejscu do
    piersi, głowę niezle zasłaniała kępa, na której, przy samej ziemi, krzewiła się młoda kruszyna.
    Lewczuk schował się za nią i czekał: gdyby Niemcy wlezli w bagno z psami, powinien zobaczyć
    ich pierwszy.
    Byle tylko nie zapłakał mały.
    Usłyszał ich rzeczywiście pierwszy, zanim jeszcze ich zobaczył. Gałązki na brzegu zatrzeszczały i
    zabrzmiały jakieś słowa, pewnie komenda wydawana psu. Lewczuk głębiej opuścił się w wodę i
    wlepił wzrok w nie zasłonięty gałązkami skrawek brzegu. Przestał oddychać, wielkim palcem
    przesunął bez-
    piecznik parabellum i wtedy zobaczył Niemców w niewielkiej przerwie między krzewinami.
    Najpierw na długiej smyczy wybiegł z zarośli pies. Rudy, z groznie nastawianymi uszami, bystro
    wodził po ziemi czujnym nosem i od czasu do czasu rzucał szybkie spojrzenia przed siebie  szedł
    śladem. Wiodący psa ledwie za nim nadążał. Jeszcze bardziej z tyłu pospieszał drugi Niemiec 
    także w zielonym, zwiadowczym kombinezonie maskującym i w polowej czapce z daszkiem 
    prowadził na smyczy drugiego psa. Pomknęli dalej i wówczas wysypało się z krzaków na brzeg
    całe stado  z dziesięciu członków ekspedycji pacyfikacyjmej w jednakowych koimbinezionach
    maskujących, uzbrojonych w automaty, poobwieszanych torbami polowymi, manierkami i
    lornetkami. Wyciągnęli się na brzegu długim szeregiem i ostrożnie rozglądając się na boki, ruszyli
    śladem Lewczuka, gotowi w każdej sekundzie rozładować swoje automaty.
     Och, gady. Gady!  szeptał Lewczuk zdrętwiałymi wargami, dobrze rozumiejąc, że jego sprawy
    mają się kiepsko. Jeżeli Niemcy nie pobiegną po przedłużeniu jego śladu, to, ma się rozumieć,
    długo tutaj nie usiedzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl