[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- O! - powiedział Bilbo i nagle poczuł się tak zmęczony, jak nie był
jeszcze nigdy w \yciu. Znów w tej chwili wspomniał wygodny fotel
przy kominku, w ulubionym pokoju własnej norki, i śpiew imbryka.
Ale nieraz miał to jeszcze z \alem wspominać.
Teraz pochodem kierował Gandalf.
- Nie wolno nam zejść ze szlaku, bo zginiemy - rzekł. - Przede
wszystkim potrzeba nam \ywności i odpoczynku w jakimś mo\liwie
bezpiecznym miejscu; bardzo wa\ne jest, byśmy idąc przez Góry
Mgliste trzymali się właściwej ście\ki, inaczej zabłądzimy;
musielibyśmy zawracać i zaczynać marsz od początku... o ile w ogóle
wyszlibyśmy z tego \ywi.
Dopytywali się, dokąd ich prowadzi, Gandalf więc odpowiedział: -
Dotarliśmy na skraj Dzikich Krajów, jak wielu z was pewnie ju\ się
orientuje. Gdzieś przed nami ukryta jest piękna dolina Rivendell, w
której, w ostatnim przyjaznym domu na tym szlaku, mieszka Elrond.
Posłałem mu przez przyjaciół wiadomość, będzie nas oczekiwał.
Zapowiedz brzmiała mile i obiecująco, wszyscy pewnie wyobra\acie
sobie, \e nic łatwiejszego, jak trafić prostą drogą do ostatniego
przyjaznego domu po zachodniej stronie Gór Mglistych. Przed
wędrowcami nie było widać lasów ani dolin przecinających teren,
tylko rozległy stok wznoszący się łagodnie a\ do podnó\y najbli\szej
góry, szeroką przestrzeń wrzosów i rumowisk skalnych, tu i ówdzie
poznaczoną zielonymi łatami trawy i mchu, w miejscach, gdzie mo\na
było spodziewać się zródeł.
Popołudniowe słońce świeciło jasno, ale nigdzie w tej cichej pustce
nie dostrzegali znaku \ycia czy jakichś osiedli. Jadąc naprzód,
wkrótce zrozumieli, \e dom Elronda mo\e się kryć niemal wszędzie,
gdzieś między nimi a górami. Trafiali niespodzianie na doliny ciasne,
zamknięte stromymi ścianami, otwierające się znienacka u ich stóp, i
patrząc w głąb jarów, ze zdumieniem spostrzegali na ich dnie drzewa
i strumienie. Napotykali szczeliny tak wąskie, \e prawie mogli je
susem przesadzić, lecz głębokie i huczące od wodospadów. Napotykali
ciemne wąwozy, których nie dało się przeskoczyć, i tak urwiste, \e w
\aden sposób nie zdołaliby zejść w nie i potem wspiąć się znowu na
drugi brzeg. Napotykali grzęzawiska z pozoru nęcące świe\ą zielenią,
ró\nobarwnymi, bujnymi kwiatami, lecz objuczony konik, który się
tam dał skusić, nigdy ju\ nie powrócił.
Nikt z was nie zgadłby nawet, \e tak strasznie dziki kraj dzieli
bród na rzece od gór. Bilbo nie mógł się temu dość nadziwić. Jedyną
ście\kę znaczyły białe kamienie, ale niektóre bardzo małe, inne znów
zarośnięte wrzosem lub mchem. Słowem, mozolna to była droga,
chocia\ Gandalf, który, jak się zdawało, znał ją dość dobrze, słu\ył za
przewodnika. Czarodziej kręcił głową, wystawiał brodę to w prawo, to
w lewo, wypatrując ście\ki, wszyscy zaś sunęli za nim krok w krok
bardzo ostro\nie; nie ujechali daleko, gdy ju\ zaczęło się zmierzchać.
Pora podwieczorku dawno minęła, zapowiadało się na to, \e pora
kolacji równie\ wkrótce przeminie. my polatywały nad ich głowami,
mrok zgęstniał, bo księ\yc nie wzszedł. Kuc Bilba potykał się na
kamykach i korzeniach. Dotarli do krawędzi stromego urwiska tak
niespodzianie, \e koń Gandalfa omal nie zsunął się po zboczu.
- Nareszcie! - zawołał czarodziej, a cała kompania, cisnąc się wokół
niego, zaglądała ciekawie w parów. Zobaczyli w jego głębi dolinę, do
uszu ich dobiegł szum bystrej wody płynącej na dnie w kamienistym
ło\ysku; w powietrzu pachniało drzewami, a na przeciwległym zboczu
nad strumieniem błyskało światło.
Bilbo do śmierci nie mógł zapomniec tej wędrówki po ciemku, gdy
osuwali się i ześlizgiwali krętą, spadzistą dró\ką w tajemniczą dolinę
Rivendell. W miarę jak schodzili ni\ej, ogarniało ich ciepło, a zapach
sosen tak upajał, \e Bilbo co chwila kiwał się w siodle i mało
brakowało, a byłby spadł, a przynajmniej nos rozbił o szyję kucyka.
Zje\d\ali w głąb doliny i serca im rosły. Zamiast sosen otoczyły ich
teraz brzozy i dęby, półmrok zdawał się bezpieczny. Zieleń trawy
zszarzała do reszty, gdy wychynęli w końcu na otwartą polankę tu\
nad brzegiem strumienia. "Hm! Pachnie mi tu elfami" - pomyślał
Bilbo wznosząc oczy ku gwiazdom. Błyszczały na niebie jasne i
błękitne. W tej samej chwili wśród drzew wybuchnął śpiew podobny
do kaskady śmiechu:
O! co tu robicie
I dokąd spieszycie?
Koń zgubił podkowę,
Rzeka rwie parowem!
Tra-la-li tra-lo-le
Doliną w dole,
O! czego szukacie
I dokąd zmierzacie?
W piecu niedaleko
Ju\ się placki pieką!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]