[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Umawiamy się z agentką. Kabaty są przy lesie i metrze, idealnie. Na czym polega
cudo ? Nie możemy się doczekać, wyjeżdżamy godzinę wcześniej rozejrzeć się na południe
od Warszawy. Było jeszcze jedno ogłoszenie z obrazkiem: mieszkania budowane przez
Kanadyjczyków w K., niedaleko Konstancina. Gdzieś na okrętkę dojeżdżamy do K. Na
pewno nie kupimy, rozglądamy się, co i jak.
Strzeżone osiedle, dwupiętrowe domki, widać las. Wchodzimy do mieszkań
modelowych . Szczypię Pietuszkę.
- To. Nic innego.
- Bez pośpiechu - zagląda do łazienki i jęczy z podziwu.
Urządzona kuchnia, lodówka, piec, zmywarka, szafy. Stać nas na dwójkę. Za ciasna:
salon połączony z kuchnią i sypialnią. Dla nas dwojga w porządku. Z dzieckiem nie da się
pisać w jednym wspólnym pokoju.
- Pietuszka, ty chcesz oglądać telewizję, pisać, Pola spać, ja też pracować.
Zbzikujemy.
- Na trójkę musielibyśmy wziąć kredyt.
- W życiu nie brałam kredytu... nie.
Jedziemy zobaczyć kabackie cudo. Wydaje mi się, że jestem we śnie architekta
psychopaty. Podwórka bez roślin, okno w okno, z laskiem na horyzoncie. To kosztuje tysiąc
dolców metr? Pokolenie wychowane w obrzydliwych blokach przenosi się do równie ohyd-
nych z cegły i potwornie drogich? Do głowy mi nie przyszło, że w prywatnej Polsce dręczy
się ludzi za ich własne pieniądze.
Mieszkanie cudo (ogłoszone tłustym drukiem) jest trójkątną, ciemną kiszką.
Cudowność polega na tej nieustawnej trójkątności.
W kwadrans jesteśmy z powrotem w K. Nic lepszego nie znajdziemy. Nie musimy się
wzajemnie przekonywać. Siedem wspólnych lat ugniotło nam podobne gusty: podłoga z
kanadyjskiej dębowej klepki do wymiany, kafelki w łazience OK. Kupujemy trójkę. W biurze
sprzedaży pełny New Age. Dwie sekretarki palą kadzidełka, czytają o samodoskonaleniu
umysłu i myślowym pozbywaniu się zmarszczek. Rozumieją nasze fengszujowate wahania co
do kierunku drzwi.
Kierownik budowy oprowadza po kończonych mieszkaniach. Pietuszka chce z
widokiem na las.
- Będzie widać las, tyle że bez słońca. Okna od północy - narzekam.
Znajdujemy wolną chatę od południa i południowego zachodu. Dostajemy od
dyrektora teczkę papierów, podpisujemy. Klamka zapadła, chociaż jeszcze jej nie ma.
Przenosimy się do Beaty. Rozkładamy bagaże i nie odzywamy się, przestraszeni tym,
co zrobiliśmy przed południem. Normalni ludzie kupują pierwsze zobaczone mieszkanie? W
godzinę? Ma same zalety... blisko trzypasmówki, dojazd do pracy Piotra, wiejska cisza...
- Zauważyłaś... jest niemal identyczne z naszym szwedzkim... widok na plac zabaw i
wille.
- A widziałeś nazwę ulicy? Wjeżdża się w Słoneczną i skręca do nas w Polarną, coś z
tej podbiegunowej Szwecji przywlekliśmy...
- Numer dobry? Siedemnaście...
- Dobry - to Gwiazdy - zapewniam.
- Kredyt... jeśli się uda, spłacimy w rok. - Jeśli... Pietuszka... nie śmiej się... pamiętasz
w kuchni tę kolumnę, no, szafę w niej? - Aha...
- Ja ją widziałam... próbowałam wyobrazić sobie nasze mieszkanie i dokładnie
widziałam taką otwartą kuchnię z salonem i białą ścianką - kolumną.
- No, to nie ma nad czym się zastanawiać. Tak miało być. Nie boisz się?
- Strasznie: dorosłe życie - dziecko, mieszkanie, kredyt... tak się zaczyna po
dwudziestce...
- Chyba że po drodze było kilka falstartów...
16 I
Przy załatwianiu dokumentów, banków Pola siedzi cichutko jak trusia. Kiedy
rozwalam się na kanapie w wydawnictwie, ona też rozpycha się we mnie wygodnie. Chyba z
nóżką na nóżkę, kopiąc stopą w mój żołądek, czeka na herbatę i ciasteczko.
Podpisujemy umowę na książkowe wydanie Miasteczka. Dwa tysiące stron
scenariusza, pięćdziesiąt osiem odcinków. Współczesna obyczajowa powieść, pod warunkiem
że dobrze napisana. Wystarczy usiąść przed wideo i poprawną polszczyzną posklejać sceny z
gotowymi dialogami. Problem ze znalezieniem odpowiedniego autora. My tego nie
napiszemy, nie nasza bajka.
W banku wypełnianie papierków, przesłuchania prowadzące do kredytu i absurdu:
- Panieńskie imię matki?
- Nie znam...
- Przepraszam... nazwisko, to się zmienia. Przelew z konta na konto: Po
przewalutowaniu - także na nową polszczyznę. Przyzwyczajam się do bankowego żargonu.
Przywykłam do telewizyjnego, gdzie inkubacja formatu oznacza czas, w jakim serial,
skopiowany z zachodnich wzorów, przyjmie się wśród polskiej publiczności.
Zatykamy w mieszkaniu Beaty niedomykające się okno. Ma z pięćdziesiąt lat, stary
Muranów. Widok na chińską ambasadę.
- Obojętne, co wybierze Polinka, to na pewno się jej przyda...
- Co? - Pietuszka walczy ze stalinowskim piecykiem gazowym w łazience.
- Chiński. To jeszcze jeden powód, dla którego chciałam przyjechać do Polski. Tutaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]