[ Pobierz całość w formacie PDF ]
instytucji państwowych Iraku oraz usunięcie symboli związanych z reżimem
dyktatora. Dotyczyło to również ambasady w Damaszku. Zastanawiałam się, czy nie
należało pojechać do Jordanii i tam poszukać sposobu przedostania się przez granicę.
Na wszelki wypadek postanowiłam jednak zapukać do drzwi wejściowych. Ku memu
zdziwieniu zostały otwarte i znalazłam się oko w oko ze strażnikem ambasady.
Widocznie jednak ktoś płacił mu pensję.
- Nikogo tu nie ma, nikt nie pracuje, wszyscy stąd odeszli - powiedział łamaną
angielszczyzną.
Zapamiętałam go z mojej poprzedniej wizyty w ambasadzie, toteż przywitałam się z
nim po arabsku. Wyciągnęłam do niego torbę z cukierkami, a on się poczęstował.
Ofiarowanie obcej osobie czegoś do zjedzenia jest w kulturze arabskiej oznaką
szacunku i swego rodzaju uniwersalną propozycją pokoju.
- Pamiętam panią - powiedział. - Szukała pani razem z inną kobietą swego męża i
dzieci. Znalazłyście ich?
Odpowiedziałam, że nie znalazłam. W głębi serca żywiłam nadzieję, że ten strażnik
go widział. Szansę na to były oczywiście niewielkie, ale łudziłam się, że Mahmud
przyszedł do ambasady, by wziąć wizy i odpowiednie dokumenty potrzebne do
przekroczenia granicy z Irakiem razem z dziećmi. Nie można jednak wykluczyć, że
mógł przejść granicę, jadąc przez Jordanię. Zapewne posługiwał się irackim
paszportem, by ułatwić sobie przejście przez kontrolę graniczną.
Powiedziałam strażnikowi, że mój mąż oraz dzieci są w Iraku i mam zamiar pojechać
tam, by się z nimi spotkać. Zrobił wielkie oczy i pokręcił głową.
- To niemożliwe - powtórzył, wracając do swej łamanej angielszczyzny. - Nie ma
wiz, ambasada jest zamknięta.
- A co się dzieje z Tahirem? Gdzie on jest? Czy wciąż przebywa w Damaszku?
Twarz mężczyzny rozjaśnił uśmiech. W końcu mógł mi powiedzieć coś
pozytywnego. Sprawiło mu wyrazne zadowolenie, że może pomóc damie w opałach,
nawet jeżeli była to taka drobnostka.
-Nie ma problemu, zadzwonię do Tahira. Proszę poczekać, zaraz przyjdę -
powiedział, po czym wszedł do ambasady.
146
Dotrzymał słowa, ponieważ dziesięć minut pózniej obok nas zatrzymał się samochód,
z którego wysiadł Tahir. Uśmiechnął się i skłonił na powitanie. Przedstawiłam mu
Tracey, a on zaproponował, żebyśmy pojechali razem do jego mieszkania, by
spokojnie porozmawiać. Nasz kierowca ruszył w ślad za nami, a pózniej czekał na
zewnątrz. Tahir miał piękny, wysoki apartament z ogromnymi oknami, urządzony w
arabskim stylu. Rzucały się w oczy bogato zdobione meble z elementami złoceń,
dywany oraz haftowane zasłony. Przywołał swoją służącą, Marokankę, i poprosił ją,
żeby przyniosła herbatę. Usiedliśmy przy olbrzymim stole w salonie. Po wypiciu
herbaty i przeprowadzeniu uprzejmej, zwyczajowej konwersacji, przeszliśmy do
interesów.
Obok stołu, przy którym siedzieliśmy, wznosiły się sterty papierów, a także - co
najważniejsze - tuziny dziewiczych irackich paszportów, które oczywiście
przyciągnęły mój wzrok. Wyjaśniłam mu nasze kłopotliwe położenie i zapytałam, czy
możemy kupić irackie paszporty, żeby zapewnić sobie bezpieczne przekroczenie
granicy. Stanowczo potrząsnął głową i grzecznie odmówił.
- Tego nie mogę zrobić, Donya. A poza tym, po co ci nowe paszporty? Jak wiem,
dysponujesz ważnymi wizami, które ci wystawiłem, kiedy przyszłaś do ambasady.
Poinformowałam go, że wizy były ważne tylko trzy dni. Siedział i patrzył na mnie
przez chwilę. Powiedział, że zobaczy, co da się zrobić. Wykonał kilka telefonów i
wrócił z uśmiechem. Udało mu się załatwić dla mnie wizę.
Po chwili zdałam sobie sprawę, że mamy kolejny problem. Moja wiza była teraz w
porządku, ale co miała zrobić Tracey? Tahir zapewnił mnie, że martwię się
niepotrzebnie, gdyż straż graniczna nie będzie tak czujna, jak się tego spodziewam.
Wyjaśnił, że kiedy zatrzymają samochód i zobaczą mój paszport oraz wizę,
przepuszczą nas. Nie byłam o tym przekonana. Miałam wiele podobnych, nie
najlepszych doświadczeń, gdy pomagałam innym kobietom w odzyskaniu dzieci.
Kontrolowano mnie na granicach znacznie częściej, niżbym sobie tego życzyła. Nie
odniosłam wrażenia, że strażnicy graniczni byli tak niefrasobliwi, jak wyobrażał to
sobie Tahir. Tracey stwierdziła jednak, że jest gotowa podjąć ryzyko.
- Co jednak będzie, gdy mnie uda się przekroczyć granicę, a ty zostaniesz
zawrócona? Co się wtedy stanie? - zapytałam.
Moja siostra wykazała typowy dla siebie pragmatyzm, który miał się okazać tak
bezcenny w trakcie dalszej podróży.
147
- Będziemy się martwić, jeżeli faktycznie się to zdarzy. Wezmę wtedy kierowcę, żeby
zawiózł mnie z powrotem do Bejrutu i poczekam tam na ciebie. Nie będzie to
przecież koniec świata.
Wszystko zostało więc zdecydowane. Podziękowałyśmy Tahirowi za pomoc i
zeszłyśmy do samochodu. Zbliżała się szósta po południu. Postanowiłyśmy wrócić
do Bejrutu, a następnego dnia przekroczyć granicę z Irakiem. Po ponownym
spotkaniu z Walidem na granicy wszyscy wróciliśmy do apartamentów w Savoyu,
naszego miejsca zamieszkania w Bejrucie. Rano udaliśmy się do jordańskiej
ambasady. Pomimo zapewnień Tahira o bezproblemowym przejściu przez kontrolę
graniczną w Syrii, nie byłam o tym do końca przekonana. Jego przypuszczenia co do
prawdopodobnego zachowania się urzędników straży granicznej nie wydawały mi się
w pełni wiarygodne.
Ambasada stała na szczycie wzniesienia w niespecjalnie atrakcyjnym otoczeniu. W
pamięci utkwiło mi wrażenie kłębiącej się wokół całej watahy bezdomnych kotów.
Sam budynek też nie mógł imponować. Wewnątrz był dosyć zakurzony i
prowincjonalny, z kilkoma plakatami króla Husajna wiszącymi na ścianach. Chalid
wpatrywał się szeroko otwartymi oczyma w karabin, który trzymał żołnierz pełniący
patrol przed wejściem. W Wielkiej Brytanii raczej rzadko widzi się karabiny, ale na
Bliskim Wschodzie są one często noszone przez mężczyzn. Był to dla młodego
chłopca pewien szok.
%7łołnierz uśmiechnął się do niego, jakby chcąc dodać mu pewności i przyjaznie skinął
głową, pokazując, że możemy wejść do środka. Jeszcze przed wyjściem z hotelu
zadzwoniłam do ambasady. Wyjaśniłam, że chcemy dostać wizy, by przekroczyć
granicę z Irakiem w celu spotkania się z moim mężem i dziećmi, teraz, kiedy wojna,
przynajmniej w teorii, dobiegła końca. Zapewniono mnie, że nie będzie z tym
problemu. Możemy przyjść i otrzymać je tego samego dnia. Zgodnie z obietnicą
wydali nam wizy, nie zadając żadnych pytań. Zwrócono nam gotowe paszporty w
wyjątkowo miłej atmosferze.
Nie mogłam uwierzyć, że pracownicy konsularni nie piętrzyli przed nami trudności.
Wyjeżdżając do krajów arabskich z Wielkiej Brytanii, należy wystąpić o wizę z
pewnym wyprzedzeniem. Czas oczekiwania trwa zazwyczaj kilka dni. To, że
otrzymaliśmy je w tak prosty sposób, wydawało się zupełnie niewiarygodne. Jeżeli
reszta podróży przebiegłaby równie gładko, miałabym za co być wdzięczna losowi.
Zaopatrzone w nowe wizy, udałyśmy się prosto na lotnisko. Walid odwiózł nas do
sali odlotów i czekał, aż kupimy bilety na samolot do
148
Ammanu. Na pożegnanie uściskaliśmy się serdecznie. Nie mogłam wówczas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]