[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dalszych pytań.
Po drugiej strony polany rozległy się jęki i biadolenie.
Bonnie obejrzała się i zobaczyła Tylera, w tej jego okropnej
na wpół ludzkiej, na wpół zwierzęcej postaci. Podniósł się
na nogi. Kij Caroline nie był ju\ potrzebny. Tyler wpatrywał
się w Elenę oraz kilka pozostałych widmowych postaci i beł-
kotał niewyraznie:
- Nie oddawajcie mnie im! Nie pozwólcie, \eby mnie
te\ zabrali!
Zanim Elena zdą\yła przemówić, obrócił się. Spojrzał
na moment w ogień, który przewy\szał teraz jego wzrost,
a potem skoczył prosto w płomienie, przedarł się przez nie
i runął w las. Przez szczelinę w ścianie ognia Bonnie zo-
baczyła, jak upadł na ziemię, tłamsząc ogarniające go pło-
mienie, a potem podniósł się i znów rzucił biegiem. Pózniej
ogień wystrzelił w górę i ju\ nic więcej nie widziała.
Ale coś jej przypomniało: Meredith i Matt. Mere-
dith le\ała na ziemi, z głową opartą na kolanach Caroline,
i patrzyła. Matt nadal le\ał na plecach, ranny, ale nie tak
cię\ko jak Stefano.
- Eleno powiedziała Bonnie, przyciągając uwagę
świetlistej postaci, a potem po prostu spojrzała na niego.
Jasność się zbli\yła. Stefano nawet nie mrugnął. Spojrzał
w samo serce jasności i się uśmiechnął.
- Teraz został powstrzymany. Dzięki tobie.
- To Bonnie nas przywołała. A nie zdołałaby zrobić
tego we właściwym miejscu i czasie, gdyby nie ty i po-
zostali.
- Próbowałem dotrzymać obietnicy.
- Wiem, Stefano.
Bonnie wcale nie podobało się to, co słyszała. Brzmiało
to trochę za bardzo jak jakieś po\egnanie takie na zawsze.
Wróciły do niej jej własne słowa: On mo\e przenieść się
w jakieś inne miejsce albo po prostu zniknąć . A nie chciała,
\eby Stefano gdziekolwiek znikał. Oczywiście, \e ktoś kto tak
bardzo wyglądem przypominał anioła...
- Eleno odezwała się. - Nie mo\esz czegoś zrobić?
Nie mo\esz mu pomóc? - Głos jej dr\ał.
A mina Eleny, kiedy odwróciła się, \eby na Bonnie spoj-
rzeć, łagodna, ale tak bardzo smutna, przygnębiła ją jeszcze
bardziej. Przypomniała jej kogoś, a potem dotarło do niej
kogo. Honoria Fell. Oczy Honorii te\ tak wyglądały, jakby
patrzyły na całe nieuniknione zło tego świata. Na całą jego
niesprawiedliwość, wszystko to, co nie powinno się zdarzać,
a jednak się dzieje.
- Mogę coś zrobić powiedziała. - Ale nie wiem, czy on,
chce takiej pomocy. - Znów spojrzała na Stefano. - Stefano,
mogę uleczyć rany po Klausie. Dzisiaj mam taką moc. Lecz
nie odmienię tego, co zrobiła Katherine.
Oszołomiony umysł Bonnie usiłował przez chwilę mo-
cować się z tą informacją. To, co zrobiła Katherine? Ale
przecie\ Stefano ju\ całe miesiące temu doszedł do siebie po
torturach zadanych mu przez nią w krypcie. A potem zrozu-
miała. To przecie\ Katherine zamieniła Stefano w wampira.
- To ju\ tak długo mówił Stefano do Eleny. - Gdybyś
to odmieniła, zamieniłbym się w stos pyłu.
- Tak. - Elena nie uśmiechnęła się, tylko nadal patrzyła
na niego uwa\nie. - Chcesz moje pomocy, Stefano?
- śeby nadal \yć w świece cienia... - Głos Stefano
osłabł do szeptu, jego zielone oczy zrobiły się nieobecne.
Bonnie chciała nim potrząsnąć. śyj, przesłała mu myśl, ale
nie ośmieliła się jej wypowiedzieć w obawie, \e tylko go
skłoni do podjęcia decyzji dokładnie przeciwnej. A potem
pomyślała o czymś jeszcze.
- śeby nadal próbować powiedziała, a oni oboje spoj-
rzeli na nią. Nie spuściła wzroku, wysunęła brodę do przodu
i zobaczyła uśmiech rodzący się na jasnych wargach Eleny.
Elena obróciła się do Stefano i przekazała mu ten leciutki
cień uśmiechu.
- Tak odrzekł cicho, a potem, do Eleny, dodał: - Po-
mó\ mi.
Elena pochyliła się i go pocałowała.
Bonnie zobaczyła, \e jasność przepływa od niej do
Stefano, zupełnie jak pochłaniająca go rzeka świetlnych
błysków. Zalała go tak samo, jak ciemna mgła zagarniająca
Klausa, jak kaskada diamentów, a\ całe jego ciało rozjarzyło
się tak samo jak postać Eleny. Bonnie przez moment wyda-
wało się, \e widzi krew wewnątrz jego ciała, płynącą, napeł-
niającą ka\dą tętnicę, ka\dą \yłę, uleczającą wszystko, czego
dotknęła. A potem blask osłabł, stał się złotawą aurą, która
wtopiła się pod skórę Stefano. Koszulkę nadal miał podartą,
ale ciało pod nią było bez ran. Bonnie, czując, jak szeroko
otwarła oczy ze zdumienia, nie mogła oprzeć się pokusie,
\eby go dotknąć.
Ta skóra była zupełnie zwyczajna. Straszliwe rany znik-
nęły.
Roześmiała się głośno z radości, a potem podniosła oczy,
powa\niejąc.
- Eleno.. Jest jeszcze Meredith...
Jasna postać Eleny przesunęła się przez polanę. Meredith
spojrzała na nią spod kolan Caroline.
- Witaj, Eleno powiedziała Meredith niemal normal-
nym głosem, tyle \e bardzo słabym.
Elena pochyliła się i ją pocałowała. Jasność znów napły-
nęła, otaczając Meredith. A kiedy się cofnęła, Meredith stała
na własnych nogach.
Potem Elena zrobiła to samo z Mattem, który obudził
się nieco zdezorientowany, ale przytomny. Pocałowała te\
Caroline, która przestała dygotać i się wyprostowała.
A potem zbli\yła się do Damona.
Nadal le\ał tam, gdzie upadł. Duchy minęły go, nie
zwracając na niego uwagi. Jasność Eleny zawisła nad nim,
jedna świetlista dłoń dotknęła jego włosów. A potem Elena
pochyliła się i ucałowała Damona.
Kiedy blask światła słabł, Damon usiadł i pokręcił gło-
wą. Zobaczył Eleną i znieruchomiał, a potem, kontrolując
ka\dy ruch, ostro\nie i powoli wstał. Nic nie powiedział,
tylko patrzył, jak Elena wraca w stronę Stefano.
Widać go było wyraznie na tle ognia. Bonnie prawie do
tej pory nie zauwa\ała, \e jego czerwony blask tak urósł, \e
niemal ju\ przyćmił złotą poświatę Eleny. Ale teraz zoba-
czyła ten ogień i ogarnął ją strach.
- Mój ostatni podarunek powiedziała Elena, i wtedy
zaczęło padać.
To nie była jakaś burzowa ulewa, ale porządny, rzęsisty
deszcz, który wszystko przemoczył z Bonnie włącznie -
i zgasił ogień. Był świe\y i chłodny. I wydawało się, \e zmy-
wa wszystkie okropieństwa ostatnich godzin, \e oczyszcza
polanę ze wszystkiego, co się na niej stało. Bonnie uniosła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]