logo
 Pokrewne IndeksCarr William Guy, Pawns In The Game (1958) EditionWilliam Gibson Cykl San Francisco (2) IdoruWilliam Mark Simmons Undead 2 Dead on My FeetWilliams Walter Jon Stacja aniołówFaulkner William Wsciekłość i wrzaskBarret_William_E_ _Czarnoksieznik_scrWalter Jon Williams VideostarBurroughs William S. Nagi lunchWilliam K. Hartmann Mars UndergroundJames Patterson Alex Cross 07 Violets Are Blue
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lorinka.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    słaniam zasłony w pokoju Danny'ego, wpuszczając promienie słońca.
    Danny po raz pierwszy, odkąd zachorował, budzi się z uśmiechem. Nie ma już gorączki, uciąż-
    liwe swędzenie ustało, powoli wraca mu energia. Na śniadanie zjada cztery grzanki.
    - Chcę na spacer - oświadcza.
    - Och, skarbie. Na to chyba jeszcze za wcześnie.
    - Jestem już dużym chłopcem, a nie dzidziusiem. - Przygważdża mnie karcącym spojrzeniem.
    - Wiesz co? Masz rację. - Rzeczywiście, myślę z dumą. Mój synek dorasta i muszę mu na to po-
    zwolić. - Chodz, łobuzie. Ruszamy w drogę.
    W samochodzie Danny zerka we wsteczne lusterko i ostrzega mnie przed autobusami. Zpiewa-
    my razem z Rolling Stonesami. Zatrzymujemy się przed elegancką, nieprzyzwoicie drogą kwiaciarnią,
    gdzie kupuję bukiet z jaśminu, irysów i glicynii. Wstępuję do kiosku obok po dużą paczkę żelków. Je-
    dziemy w odwiedziny do Enid.
    - Duży dom - mówi, odgryzając głowę zielonego misia.
    - Należy do mojej przyjaciółki Enid. Opowiadałam ci o niej.
    - Jest stara. Starsza od babci w niebie.
    - Tak, to ona. - Uśmiecham się.
    Powietrze pachnie kapryfolium. Danny staje na paluszkach i naciska dzwonek.
    - Przyszłaś z synkiem! - woła z zachwytem Angie. - A co ci się stało w buzię, kochanie? - Do-
    tyka delikatnie jego policzka.
    - Ospa - wyjaśnia Danny.
    - Ospa wietrzna. Już nie zaraża - dodaję pośpiesznie. - Enid zgodziła się, żebym go zabrała.
    Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
    - Oczywiście, że nie! Wchodzcie. Enid czeka w ogrodzie. Ale... jest dziś w kiepskiej formie.
    R
    L
    T
    - Nie zabawimy długo - zapewniam, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłam, zabierając ener-
    gicznego trzylatka z ospą w odwiedziny do śmiertelnie chorej staruszki. Enid wierzy, że lubi dzieci, ale
    - jak wiele bezdzietnych osób - może się zmęczyć po pięciu minutach. Przejście przez dom zajmuje
    całe wieki, gdyż Danny na każdym kroku odkrywa nowe cuda, które ja zazwyczaj mijam zbyt szybko:
    kosz na śmieci w kształcie nogi słonia, miecz na ścianie, fotografie tygrysów. Dziś patrzę na wszystko
    jego oczyma i popadam w zadumę nad niezwykłym życiem Enid.
    Moja wiekowa przyjaciółka jeszcze nas nie widzi, siedzi wyprostowana na krześle z kutego że-
    laza pod powyginaną gałęzią starej jabłonki. Wygląda bardzo mizernie, jest o wiele za szczupła. Ki-
    mono z papugami, ściągnięte w kok srebrne włosy, zamknięte oczy, blada skóra. Uśmiecha się, wystu-
    kując palcami rytm melodii, której ja nie słyszę.
    Po raz kolejny przypomina mi babcię, która robiła dokładnie to samo: siadała w ulubionym fo-
    telu, zamykała oczy i słuchała swojej wewnętrznej muzyki. Mama przewracała wtedy oczami i szepta-
    ła:  A babcia znowu na dyskotece". Zaczynałam się śmiać, wytrącając ją z zamyślenia i narażając sie-
    bie oraz mamę na karcące spojrzenie.
    - Enid. - Kładę delikatnie rękę na jej ramieniu. - To ja, Sadie.
    Zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się, otwiera powoli oczy i rozpromienia się na widok Dan-
    ny'ego.
    - Przyprowadziłaś synka! - Przywołuje go do siebie gestem upierścienionej dłoni.
    Danny spogląda na mnie pytająco, niepewnie przestępuje z nogi na nogę. Biorę go za rączkę i
    podchodzimy razem. Wpatruje się w Enid, jakby była jakimś eksponatem muzealnym.
    - Mam ospę - oświadcza bardzo poważnym tonem.
    - I tak mi się podobasz - odpowiada Enid, uśmiechając się szeroko. - Wez sobie krzesło, usiądz
    obok mnie i opowiedz coś o sobie. Popatrz, Angie przyniosła nam poczęstunek.
    Na poczęstunek składa się bogactwo ciast, kolorowych pianek i rogalików ociekających kre-
    mem. Danny rozluznia uchwyt, rozdarty między potrzebą trzymania się maminej spódnicy a wielkim
    apetytem na słodycze.
    - Angie, czy mogłabyś odszukać stare zabawki? - prosi Enid.
    - Już to zrobiłam. Zaraz przyniosę - odpowiada skwapliwie, a kilkanaście sekund pózniej przed
    Dannym stoi kuferek pełen zabytkowych samochodzików, ręcznie malowanych klocków i piłek.
    Jest zachwycony, natychmiast puszcza moją dłoń, uśmiecha się do Angie i Enid, po czym z za-
    pałem rozpakowuje zawartość pudła.
    - Zdobyłaś jego serce - mówię.
    - Zabawkami i słodyczami. Chłopcy tak mało potrzebują do szczęścia - wzdycha. - Miło pa-
    trzeć, jak dziecko się cieszy. To były moje zabawki, a potem bawił się nimi Eddie.
    R
    L
    T
    Wzdrygam się lekko na wzmiankę o Eddiem. Wolałabym go dziś nie spotkać, mógłby spytać o
    Chloe, a ja nie wiedziałabym, co odpowiedzieć.
    Enid obserwuje Danny'ego, jest bardziej milcząca niż zazwyczaj, jakby oszczędzała energię lub
    zużywała ją na rozmowy z samą sobą. Rozpoznaję ten spokój, mama zachowywała się podobnie nie-
    długo przed odejściem.
    - Przywiezliśmy ci jaśmin, glicynie i irysy. Poukładam je w wazonach.
    - Wspaniale - odpowiada, nie spuszczając wzroku z Danny'ego.
    - Masz wszystko, czego potrzebujesz? - zwracam się do synka.
    Danny kiwa głową, zbyt zaabsorbowany drewnianym dinozaurem, by poświęcić mi większą
    uwagę. Wstawiam kwiaty do ceramicznych naczyń ze Sri Lanki, pozwalając im opadać swobodnie, jak
    polnym bukietom. Wyglądam przez kuchenne okno. Enid mówi coś do Danny'ego, a on z uśmiechem
    wręcza jej zabawkę, którą starsza pani bardzo uważnie ogląda. Przez chwilę dyskutują, Danny wybu-
    cha śmiechem. Dziwna z nich para: szykowna starsza pani i mały chłopiec z ospą.
    - Zliczny obrazek - słyszę za plecami głos Eddiego. Stoi tuż za mną, bez koszulki, z odsłonię-
    tym pięknie wyrzezbionym i opalonym torsem. Wbrew obawom nie wzbudza to we mnie żadnej reak-
    cji.
    - Prawda?
    Eddie podchodzi do zlewu, żeby umyć ubłocone ręce.
    - Jak się masz, Sadie?
    - W porządku. Cieszę się, że mogłam wyjść z domu. Danny ma ospę, a Tom jest w Nowym Jor-
    ku.
    - Enid nie zostało już wiele czasu - mówi cicho. - Mama rozmawiała dziś rano z jej lekarzem.
    - Och, nie. - Przykładam dłoń do ust. - Przecież jest taka... pełna życia.
    - Silna z niej kobieta. Powinna leżeć w łóżku, ale nie ma mowy, żeby dała się do niego zapę-
    dzić.
    Leżący na stole telefon komórkowy zaczyna wibrować.
    - Chwileczkę - mówię i odbieram połączenie. - Słucham?
    - Katastrofa! - krzyczy mój ojciec. - Cholernie niewyobrażalna katastrofa!
    - Przepraszam cię, Eddie. - Odsuwam aparat od ucha, aby oszczędzić słuch, wychodzę na ze-
    wnątrz, siadam na ławeczce niedaleko Enid i Danny'ego. - Zaraz, zaraz. Uspokój się, tato, na litość
    boską. Co się stało?
    - Remiza, którą wynajęliśmy na sobotę, doszczętnie spłonęła!
    - Cholera.
    - Podejrzewają podpalenie. Zwiat zbzikował - denerwuje się ojciec. - Loretta odchodzi od zmy-
    słów. Martwię się o nią.
    R
    L
    T
    - Wyprawicie przyjęcie w innym miejscu, tatusiu. To impreza na jakieś trzydzieści osób. Tak od
    razu nic mi nie przychodzi do głowy, ale... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl