logo
 Pokrewne IndeksAlan Burt Akers [Dray Prescot 04] Swordships of Scorpio (pdf)0903. Dunlop Barbara Skandale w wyĹźszch sferach 04 Prawdziwe szczęścieClive Staples Lewis Opowieści z Narnii 04 Książe KaspianKukliński Piotr Saga Dworek Pod Malwami 04 Młoda ĹťonaD B Reynolds [Vampires in America 04] Sophia [ImaJinn] (pdf)Lien_Merete_ _Zapomniany_ogrĂłd_04_ _Glosy_z_przeszłościJana Downs His Guardian Angels 04 Angel WedJane Lisa Smith Pamiętniki wampirĂłw 04 MrokLyda Morehouse Archangel 04 Apocalypse ArrayLois McMaster Bujold 04 The Warrior's Apprentice
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    przeciwieństwie do zgryzliwych, bezczelnych kelnerów, barmani byli w ogromnej
    większości ludzmi pogodnie usposobionymi do świata, a spora ich część godziła
    sympatyczny zawód z filozoficznym podejściem do przejawów życia na planecie
    Ziemia. Potrafiłem znalezć z nimi wspólny język, jakkolwiek by te słowa
    rozumieć. Poddałem optycznej weryfikacji wycierającego lśniące szklanki,
    operetkowego Włocha. Wsunąłem się na stołek. Podjechał nieco wyżej i zamarł w
    oczekiwaniu na dyspozycje. . Pozostawiłem go w niepewności.
     Coś lekkiego, aromatycznego  zadysponowałem.
      Hobson choice czy zamówienie specjalne?
    Musiałem wytrzeszczyć oczy, bo trącił palcem blat przed sobą. Spod mojego
    łokcia popłynęła struga liter.  Tomasz Hobson, oberżysta z przełomu XVI i XVII
    wieku. Zajmował się wynajmem koni, a w obawie przed zajeżdżeniem najlepszych
    zwierząt wprowadził ścisłą rotację  najbardziej wypoczęty koń oczekiwał jezdzca
    tuż przy wejściu do stajni. Można było wybrać albo tego konia, albo żadnego.
    Wybierz, co ci oferują, albo nic .
    Powstrzymałem się od komentarza, machnąłem przyzwalająco ręką. Zapaliłem.
     Szybki leniuch  oświadczył barman, stawiając przede mną wysoką, ciemną
    szklankę, wypełnioną gęstą, purpurową cieczą. Wystawał z niej ustnik rurki.
    Kątem oka widziałem, że barman, przecierając kieliszki, nie spuszcza ze mnie
    spojrzenia. Sięgnąłem po szklankę i pociągnąłem. Za pierwszym razem nie udało mi
    się wessać cieczy do ust. Zrozumiałem, że drugie słowo nazwy nie dotyczy
    klienta, tylko samego drinka. Kolejne podejście zaowocowało wyjaśnieniem
    pierwszego słowa. Rurka zrobiona była z lodu, kisiel wpływał do ust rzeczywiście
    zimny, ale wymuszał pośpiech. Jednym słowem, koktajl z gatunku tych nie do
    picia, a do śmiechu, fajny zwłaszcza pod koniec upojnej zabawy, kiedy śmieszne
    wydaje się nawet wylanie za dekolt mazagranu.
     Dobra, napiłem się jak wielbłąd. A propos, znasz dowcip o facecie
    podrasowującym wielbłądy? Nie? No, to w pewnej oazie szef biwakującej karawany
    dowiaduje się, że pracuje tam gość, który podrasowuje wielbłądy. Przyprowadza do
    niego swoje zwierzę, fachowiec poleca wprowadzić garbusa na kanał, po czym dwoma
    trzymanymi w ręku kamieniami uderza w jądra zwierzęcia. Wielbłąd z przeciągłym
    rykiem zrywa się i wali w niesamowitym tempie przez pustynię. Zaskoczony
    właściciel pyta:  Ale jak ja go teraz, dogonię?  Właz na kanał  proponuje
    fachowiec.  Popatrzyłem barmanowi twardo w oczy.  Jeśli dowcip ci się
    spodobał, to szybko daj mi coś z archiwalnych zapasów. Jeśli ci się nie
    spodobał, zrób to jeszcze szybciej: znam jeszcze dwieście osiemdziesiąt dwa
    dowcipy. Równie słabe.
    Poruszył krótkim, czarnym wąsikiem, odstawił kieliszek. Trącił sterczący przed
    brzuchem drążek i odjechał w bok. Kilka sekund manipulował przy czymś
    niewidocznym, wyprostował się i uruchomił swój barmani latający dywan. Postawił
    przede mną rżniętą w fasety szklankę, pociągnąłem nosem.
     No! Zostało tylko pięćdziesiąt dowcipów.
    Skłonił głowę i wrócił do swojego wycierania. Gin mieli zupełnie jak my 
    cierpki, mocny, ogłuszający aromatem, podszczypujący w język. Wypaliłem do niego
    drugiego papierosa. Położyłem na barze dziesiątkę, nie przesadzając w żadną
    stronę. Barman zrobił to, co robią wszyscy barmani od kenozoiku począwszy 
    skłonił dystyngowanie głowę, który to ruch zdmuchnął banknot z kontuaru.
    W holu zamknąłem się w kabinie z kompem i zrobiłem to, co dawno już powinienem
    był zrobić   sprawdziłem ceny podstawowych produktów, przynajmniej tych, które
    wciąż rozprowadzali ludzie. Alkohole nie podrożały specjalnie. Trwogą napawała
    tylko cena i wybór papierosów. Przy okazji dowiedziałem się, że trafalgar czeka
    już w garażu, ale zażądałem pojazdu hotelowego z kierowcą. Półtorej godziny
    jezdziłem po ulicach, aż znalazłem duży, parkowo leśny masyw w południowo
    zachodniej części miasta. Kazałem kierowcy czekać, a sam zafundowałem sobie
    godzinny spacer. Zmusiłem mózg do pracy zarówno podczas marszu po alejach, a
    potem żywiołowym gąszczu, jak i podczas półgodzinnego wylegiwania się na obrzeżu
    małej polany, otoczonej najwyższymi w okolicy, dwudziestoletnimi sosnami,
    bukami, brzozami kanadyjskimi i orzezwiającymi swoim aromatem trodensjami.
    Bardzo ucieszyłoby mnie odkrycie ogona albo mały, nieudany zamach, ale nikt nie
    zgłaszał pretensji do życia Owena Yeatesa, starego Howena Redsa, zdenerwowanego,
    pełnego rozterek, zagubionego, ufnego. Złośliwego. Szukającego punktu
    zaczepienia do wyładowania się na jakimś naiwnym złodziejaszku malowideł.
    Wypełnionego oczekiwaniem jak sterowiec helem.
     Wracamy wolno do hotelu, trasą dowolną, byle inną od tamtej  powiedziałem
    do kierowcy.
    Skinął dostojnie głową i ślicznym ruchem wyprowadził wóz z parkingu na szosę.
    Wiózł mnie z płynnością, której musiałbym się uczyć kilkadziesiąt lat. Na dachu
    mógłby wozić jajka luzem. Jazda fascynowała, ale tylko przez kilka minut,
    pózniej stawało się to śmiertelnie nudne, jak wieczorek taneczny kończący
    konkurs na Najcnotliwszą Dziewczynę Stanu.
    Włączyłem komp i zacząłem dyktować słowa kluczowe do poszukiwań asocjacji w
    raportach OPT: nazwiska autorów skradzionych obrazów, słowa typu  kolacja ,
     galeria ,  koneser dzieł sztuki i pochodne. Dodałem do tego słowociąg od
     kradzież , dołączyłem kilka dat. Na końcu, po krótkim zastanowieniu,
    dodyktowałem:  CBI ,  policja , nazwisko moje i Sarkissiana. Zastanawiałem się
    przez chwilę. Myśl była dość głupia, ale skoro już się pojawiła, należało się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl