[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest ono i nie może być tym, co on widzi. Kiedy indziej czuł jednak z wielką mocą, że
przeciwnie, przejawy życia o milion razy prześcigają jego przypadek pod względem nie
zwykłości. Co za dziwy!
Mówiąc poważnie, Lionel, nie zamierza pan chyba kupować całej lokomotywy?
Nie sam. Jako członek grupy. Sto tysięcy dolarów od łebka.
A co z tym drugim planem, do spółki z Wallace em? Fotografowaniem domów i
identyfikowaniem drzew?
To się wydaje szalone, ale to naprawdę znakomity pomysł. Zamierzam osobiście z tym
poeksperymentować. Mogę o sobie powiedzieć, że mam wielki talent handlowy. Jeżeli ta rzecz
wypali, zorganizujemy to na skalę ogólnonarodową, z zespołami sprzedawców we wszystkich
częściach kraju. Będziemy potrzebowali lokalnych znawców roślin. Problemy będą inne w
Portland w stanie Oregon niż w Miami Beach albo w Austin w Teksasie. Wszyscy ludzie z
natury dążą do poznania . To pierwsze zdanie z Metafizyki Arystotelesa. Nigdy nie zabrnąłem
o wiele dalej , ale uznałem, że reszta tak czy owak musi być przestarzała. Skoro jednak dążą do
poznania, to jest dla nich przygnębiające, jeśli nie potrafią nazwać krzewów na swojej posesji.
Czują się jak przybłędy. Krzewy są na swoim miejscu. Oni nie. I jestem przekonany, że
znajomość nazw rzeczy dodaje ludziom pewności siebie. Od lat chodzę do psychoanalityków i
czy z czegoś mnie oni wyleczyli? Z niczego. Zaopatrzyli jedynie moje problemy w naukowo
brzmiące etykiety. To wielka ulga i warto za to zapłacić. Człowiek mówi: Jestem typem
maniakalnym . Albo mówi: Jestem reaktywno depresyjny . O problemie społecznym mówi
się: To kolonializm . Wtedy nawet najtępszy umysł doświadcza wewnętrznych fajerwerków i
iskry rozsadzają człowiekowi głowę. To boskie uczucie. Człowiek czuje się jak nowo na
rodzony. Otóż droga do bogactwa i władzy polega na tym, żeby się pod to podłączyć.
Zakładając nowe przedsiębiorstwo, człowiek na nowo opisuje zjawiska i stwarza wrażenie, że
osiągamy jakiś cel. Jeśli ludzie chcą, żeby rzeczom nadawano albo zmieniano nazwy, to można
zrobić fortunę, stając się taksonomem. Tak, zdecydowanie zamierzam wypróbować ten pomysł
Wallace a.
To pojawia się nie w porę. Czy on musi mieć samolot?
Nie potrafię powiedzieć, czy jest niezbędny, ale on wydaje się mieć hysia na punkcie
latania. To taki jego feblik. Każdy ma jakiegoś feblika.
To ostatnie stwierdzenie o innych ludziach zostało wypowiedziane bardzo znaczącym
tonem. Sammler dostrzegł, co się szykuje. Feffer udawał, że przez delikatność zachowuje dla
siebie wiadomość, od której wyjawienia ledwie mógł się powstrzymać. Ochota emanowała z
jego twarzy. Z oczu. Z rozchylonych ust.
Co pan ma na myśli?
Mam w samej rzeczy na myśli pewnego hinduskiego uczonego. Wydaje mi się, że
nazywa się Lal. Zdaje się, że ten Lal wykłada gościnnie na Uniwersytecie Columbia.
Co w związku z nim?
Parę dni temu, po jego wykładzie, podeszła do niego kobieta. Poprosiła, żeby jej
pokazał rękopis. Myślał, że po prostu chce rzucić okiem na coś w tekście, i pozwolił jej go
wziąć. Wokół zgromadził się mały tłumek. Wydaje mi się, że padło nazwisko H.G. Wellsa.
Potem owa dama zniknęła wraz z rękopisem.
Pan Sammler zdjął kapelusz i położył go na kolanach, zakrywając zieloną marmurkową
okładkę.
Wyszła z nim?
Zniknęła z jedynym egzemplarzem pracy.
Och. Co za pech. Jedynym, tak? To okropne.
Tak, sądziłem właśnie, że tak pan sobie pomyśli. Doktor Lal spodziewał się, że ta
kobieta z nim wróci, że może jest po prostu roztargniona. Nic nie mówił przez dwadzieścia
cztery godziny. Ale potem poszedł do administracji. Czy chodziło o wydział astronomii? Czy o
jakiś program kosmiczny prowadzony na Columbii?
Jak to się dzieje, że pan zawsze posiada tego rodzaju informacje, Lionel?
Muszę utrzymywać takie kontakty przy moim stylu życia. Znam oczywiście ludzi z
ochrony, kampusową policję. Tak czy owak, nie byli odpowiednio wyposażeni, by zająć się tą
sprawą. Musieli wezwać agentów dochodzeniowych. Pinkertonów. Wie pan, że prawdziwy
Pinkerton został wyznaczony przez samego Abrahama Lincolna do zorganizowania tajnych
służb. Wie pan o tym, prawda?
Nie wydaje mi się, żeby miało to jakieś znaczenie. Sądzę, że ci Pinkertonowie będą
wiedzieli, jak odzyskać ten artykuł. Czy to nie głupie posiadać tylko jeden egzemplarz?
Zważywszy, że istnieją wszystkie te kserokopiarki i powielacze, a ten człowiek jest w końcu
naukowcem.
Nie jestem pewien. Był taki Carlyle. Był T. E. Lawrence. Bardzo inteligentni ludzie,
prawda? A obaj zgubili jedyny egzemplarz arcydzieła.
Niedobrze, niedobrze.
Cały kampus jest oblepiony plakatami. Zaginął rękopis. I jest podany rysopis tej
kobiety. Często widywana na publicznych wykładach. Nosi perukę, ma torbę na zakupy i jest w
jakiś sposób powiązana z H.G. Wellsem.
Tak, rozumiem.
Nic pan o tym nie wie, prawda, panie Sammler? Oczywiście chcę pomóc.
Jestem zdumiony ilością informacji, jakie lgną do pana. Przypomina mi pan język żaby.
Wyskakuje i wraca pokryty komarami.
Nie sądziłem, że robię coś szkodliwego. Tam, gdzie o pana chodzi, panie Sammler,
tylko jedno mnie interesuje, a mianowicie ochrona. Mam w związku z panem instynkt obronny.
Zdaję sobie sprawę, że może w tym być coś edypalnego znowu te nazwy ale mam dla pana
uczucie uwielbienia. Jest pan jedyną osobą na świecie, w stosunku do której użyłbym takiego
słowa jak uwielbienie. To słowo z rodzaju tych, które się pisze, ale których się nie wymawia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]