logo
 Pokrewne Indeks046. Moreland Peggy Jedna dla pięciuHeath Sandra Falszywe pocalunkiJ.R.R.Tolkien Drzewo i liśÂ›ć‡ oraz MythopoeiaHaldeman, Joe Forever Free1. Czarodzieje SkrzydśÂ‚a NocyGreen, Simon R NightsMayo Margaret Kocham AdamaDesiree Holt Hard Lovin' [EC Moderne] (pdf)Best Problems 54AUTOBIOGRAFIA de San Ignacio de Loyola
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alpsbierun.opx.pl



  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    - Jake to prawdziwy bohater! - oznajmiła Millicent.
    - ZrobiliÅ›my mu medal - poinformowaÅ‚ Noel, pokazu­
    jÄ…c srebrny krążek ze wstążkÄ… przewleczonÄ… przez wybi­
    tÄ… w metalu dziurkÄ™. - Ojciec pozwoliÅ‚ nam wziąć wiecz­
    ko od pudełka na drobiazgi.
    Wieczko wyglądało na zrobione z prawdziwego srebra.
    - Jak miło z jego strony - powiedziała Georgina.
    - Dzieci, czas spać. Pożegnajcie się i marsz do łóżek.
    Millicent pochyliÅ‚a siÄ™ nad GinÄ… i wycisnęła na jej po­
    liczku wilgotnego całusa.
    - Jestem taka szczęśliwa, że nic ci się nie stało, mamo.
    Serce Giny ścisnęło się i łzy napłynęły jej do oczu.
    - Ojciec powiedziaÅ‚, że możemy tak siÄ™ do ciebie zwra­
    cać - wyjaśnił Noel. - Ale jeżeli nie chcesz, nie będziemy.
    Objęła oboje i mocno do siebie przytuliła.
    - Nie, jestem szczęśliwa, że chcecie nazywać mnie ma­
    mÄ…. Bardzo was kocham.
    - My też cię kochamy - odparł Noel.
    - Tata też cię kocha - dodała Millicent.
    Giną zerknęła na Devona. Jego policzki płonęły.
    - Wystarczy już, wystarczy. Mama potrzebuje odpo­
    czynku - oznajmiÅ‚ surowo Devon stojÄ…cy jak na posterun­
    ku u stóp łoża.
    - Ale powiedziałeś... - zaczęła Millicent.
    - Wiem, co powiedziałem. Zmykajcie już.
    Dzieci zsunęły się z łóżka i popędziły do drzwi. Devon
    pozostaÅ‚ na miejscu z rÄ™koma splecionymi za plecami. Gi­
    nie przypomniaÅ‚y siÄ™ ich pierwsze wspólne dni w Londy­
    nie, gdy Devon zachowywał się wobec niej tak oficjalnie,
    że aż miała ochotę krzyczeć.
    - RzeczywiÅ›cie pozwoliÅ‚eÅ› im, by nazywali mnie ma­
    mą? - spytała.
    - Uznałem, że to już najwyższy czas. Jesteś dla nich
    matką bardziej niż Margaret.
    Georgina zerknęła w kierunku kominka. Od razu po od­
    zyskaniu przytomności zauważyła puste miejsce na ścianie.
    - Co się stało z portretem Margaret? - spytała.
    - Przeniosłem go gdzie indziej. Nie chciałbym, żeby
    dzieci myślały, iż nie żywię dla niej żadnych uczuć, ale
    zdecydowałem, że ten pokój nie jest właściwym miejscem
    dla jej portretu.
    - Rozumiem.
    - NaprawdÄ™? Kiedy zaproponowaÅ‚em, że dam ci dziec­
    ko, a ty odrzuciÅ‚aÅ› mnie, poczuÅ‚em siÄ™ jak ogÅ‚uszony. Po­
    myślałem, że postąpiłaś tak, gdyż brzydzi cię myśl
    o zwiÄ…zku z mężczyznÄ…, który pracuje w polu. Nie wziÄ…­
    łem pod uwagę twojej wspaniałomyślności, twojego
    szczodrego serca i szlachetnej natury, zawsze gotowej da­
    wać, niczego w zamian nie żądając. Choć twierdziłaś, że
    akceptujesz moją pracę w polu i żywisz dla mnie za to
    szacunek, ja nie podzielałem twoich poglądów.
    - To wiÄ™cej niż szacunek, Devonie. Ja siÄ™ w tobie zako­
    chaÅ‚am. MyÅ›laÅ‚am, że zdoÅ‚am pogodzić siÄ™ z twojÄ… nie­
    zmienną miłością do Margaret...
    Devon pośpiesznie podszedł do wezgłowia ogromnego
    Å‚oża, usiadÅ‚ na jego brzegu i poÅ‚ożyÅ‚ palec na ustach Gi­
    ny, zmuszajÄ…c jÄ… do milczenia.
    - Margaret byÅ‚a najwiÄ™kszÄ… miÅ‚oÅ›ciÄ… mojego życia... do­
    póki nie spotkałem ciebie.
    Giną poczuła ucisk w sercu.
    - Obiecałeś zawsze mówić mi prawdę.
    - To prawda, Gino. Kochałem Margaret. Pasowaliśmy
    do siebie, inaczej mówiÄ…c byliÅ›my wprost dla siebie stwo­
    rzeni. Lecz nasze szczęście okazało się bardzo ulotne.
    Margaret zaczęła pogardzać mną i tym, co robiłem. Brzy-
    dziła się moim dotykiem. Sprawiła, że nie czułem się
    w pełni mężczyzną. Doszło nawet do tego, że zacząłem
    jej unikać, by nie widzieć w jej oczach ciÄ…gÅ‚ego rozczaro­
    wania. Jej piękno było takie powierzchowne.
    GinÄ… przymknęła oczy. Devon pochyliÅ‚ siÄ™ nad niÄ… i de­
    likatnie pocałował jej skroń.
    - Pamiętasz jeszcze warunek, jaki postawiłaś mi, zanim
    się pobraliśmy? - spytał.
    Uniosła powieki i spojrzała mu prosto w oczy.
    - %7ładnych kłamstw - odparła.
    - WÅ‚aÅ›nie. - Devon ujÄ…Å‚ twarz żony w szorstkie od pra­
    cy dłonie i uśmiechnął się ciepło. - A więc, moja droga
    hrabino, wysłuchaj mnie teraz. Nakazałaś mi, bym nigdy
    nie mówił, że jesteś piękna, jeśli nie będzie to prawda.
    PrzysiÄ™gam, że nigdy nie widziaÅ‚em kobiety, która byÅ‚a­
    by od ciebie piękniejsza.
    Oczy Giny napełniły się łzami.
    - Devonie...
    - Jeszcze nie skończyłem. Nakazałaś mi, bym nigdy nie
    mówiÅ‚, że ciÄ™ kocham, jeÅ›li nie bÄ™dzie to prawda. Ten wa­
    runek również nie ma już znaczenia, gdyż kocham cię tak,
    jak nigdy jeszcze nikogo nie kochaÅ‚em. Pozwól, bym oka­
    zał ci moją miłość - prosił. - Pozwól, bym udowodnił ci,
    że jesteś cudownie piękną kobietą.
    Pokręciła głową.
    - Nie w tym łóżku.
    - To moje Å‚oże, Gino - odparÅ‚ cicho, dotykajÄ…c warga­
    mi jej ust. - Przysięgam, że nigdy nie leżała w nim żadna
    inna kobieta.
    Całował namiętnie jej usta. Tego wieczoru unosił się
    wokół Devona zapach wody kolońskiej, a nie zapach pól,
    lecz mimo to GinÄ… wyczuwaÅ‚a znajomÄ…, charakterystycz­
    ną dla niego woń prawdziwego mężczyzny.
    Poczuła, że mąż coraz mocniej przygniata ją do łoża [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl