[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zimną lufę do skroni.
Była gotowa udawać, że opadła z sił. Miała nadzieję, że uwierzy, iż osłabła,
gdy nagle zaskoczeni usłyszeli pisk opon i ryk klaksonu.
35
Z samochodu wyskoczył Ted. Nie wierzył własnym oczom.
- Malcolm!
- Ted, uważaj! - krzyknęła Laura. - On ma broń. To on zabił J. B.
Zaskoczony zatrzymał się, ale tylko na chwilę. Patrząc wujowi w oczy,
ruszył pewnie do przodu.
- Puść ją.
- Nie ruszaj się - rozkazał Malcolm. - Jeszcze krok, a przysięgam, odstrzelę
jej głowę.
Ted nie miał wyboru, musiał się zatrzymać. Przeżył zbyt wiele takich chwil,
żeby nie czuć respektu przed bronią i człowiekiem, który ją trzymał.
- Spokojnie. - %7łałował, że nie był na tyle przewidujący, żeby zabrać ze sobą
pistolet. Nie zrobił tego, mógł więc polegać tylko na tym, co miał do dyspozycji: na
swojej głowie i sile mięśni.
Usłyszał płacz i spojrzał w bok. Przy mustangu stała Barbara. Szlochała z
pięściami przyciśniętymi do ust.
Puść Laurę, wujku Malcolmie - powiedział spokojnie, bez cienia grozby. -
Potem porozmawiamy. Tylko my dwaj.
- Zamknij się. I trzymaj ręce tak, żebym je widział.
Ted rozłożył szeroko ręce.
- Nie rób głupstw, wujku. Bez względu na to, w jakie bagno wdepnąłeś, nie
warto zabijać. W ten sposób tylko wszystko pogorszysz.
- Nie wciskaj mi kitu, chłopcze. I nie próbuj zgrywać przede mną bohatera.
Chyba że ci życie niemiłe.
Barbara nie przestawała płakać.
- Posłuchaj go, Ted. - Skrzyżowała ręce na piersi i choć nadal wyglądała na
wystraszoną, chyba zaczęła przychodzić do siebie. - On nie ma nic do stracenia.
Zabił już dwie osoby.
- Dwie? - Ted gwałtownie odwrócił głowę w stronę Malcolma. Wuj
wyglądał jak zwierzę w potrzasku. Dzikim wzrokiem spoglądał na samochód
zaparkowany po przeciwnej stronie mustanga. Ale ręka trzymająca broń
wycelowaną w głowę Laury była niewzruszona jak skała.
- Kogo jeszcze zabił oprócz J. B.?
- Ani słowa więcej, Barbaro! - ostrzegł Malcolm.
- Bo co? - Teraz jej głos był donośny i wyrazny. Stawał się coraz
mocniejszy. - Co zrobisz? Mnie też zabijesz? Zabijesz nas wszystkich?
- Zamknij się!
- Nie widzisz, że to koniec? To byłaby masakra. Nie ujdzie ci płazem.
- Kogo on jeszcze zabił, Barbaro?
Jakby nagle opuściły ją wszystkie siły, oparła się o mustanga.
- Twoją matkę.
Ted słyszał te słowa, ale nie był w stanie zrozumieć ich znaczenia.
- Co powiedziałaś?
- To był wypadek. Mieli romans. Elizabeth chciała rzucić Charlesa dla
Malcolma. Ale Malcolm nie chciał do tego dopuścić. Owszem pragnął jej, ale
chciał też kariery, bogatej żony i wspaniałej przyszłości.
Zlepa, niepohamowana furia opanowała Teda.
- Ty draniu - syknął. - Ty podły, podstępny draniu.
Opuścił ręce i gwałtownie skoczył do przodu. Usłyszeli jęk, a także głuchy
odgłos uderzenia, gdy Malcolm upadł na zderzak mustanga. Pistolet wyleciał mu z
ręki.
- Dzwoń na policję - krzyknął Ted do wrzeszczącej Barbary.
Gdy Barbara wskoczyła do mustanga, Ted chwycił Malcolma mocno za
marynarkę, odwrócił i walnął pięścią w twarz.
Malcolm osunął się na ziemię, nie wydając dzwięku.
Ted usłyszał stękanie za plecami. Laura próbowała podnieść się z ziemi.
W dwóch skokach był przy niej i tulił ją do siebie.
- Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało. Dopiero, gdy dostrzegł krew na bluzce,
zdał sobie sprawę, że jest ranna. - Chryste, ty krwawisz!
- To nic takiego, tylko rana się otworzyła.
Azy ciekły jej po twarzy. Ted wyciągnął chusteczkę z tylnej kieszeni spodni i
wsunął jej pod bluzkę.
- Co ty tu robisz? - zapytała głosem drżącym ze wzruszenia. - Powinieneś
być teraz gdzieś nad Atlantykiem.
- Zmieniłem plany.
- Dlaczego?
Delikatnie przyciskał chusteczkę do rany.
- Bo cię kocham. Bo nie chcę się z tobą rozstawać. Ani na chwilę.
- A Belfast& A twoja praca&
Laura przytrzymała prowizoryczny opatrunek, a Ted pomógł jej wstać.
- Nie jest tak ważna jak ty. Wiedziałem o tym od samego początku, tylko nie
byłem gotów się do tego przyznać.
- A teraz jesteś?
- Tak. Przecież bym nie wrócił, gdybym nie był przekonany.
- Och, Ted. - Chciała coś powiedzieć, ale jęk syreny przeszył powietrze. Po
chwili podwórze zalało światło reflektorów i otoczyło ich kilka policyjnych
radiowozów.
- No i już& Skończone.
Na ostrym dyżurze w szpitalu Houston Memoriał młody internista, który
wyglądał raczej na ucznia szkoły średniej niż na chirurga, założył ostatni szew i
uśmiechnął się kpiąco.
- Powinno wytrzymać. Chyba że postanowi pani sprawdzić jego
wytrzymałość i zgłosi się pani do komandosów.
- Nie rozumiem, doktorze Ryan.
- Och. - Plastrem przymocowywał do rany gruby prostokąt gazy. - Chodzą
słuchy&
- No cóż, pewnie tak. Ale nie zamierzam więcej uganiać się za przestępcami.
Przynajmniej w najbliższym czasie.
Podpierając się ręką, ześlizgnęła się ostrożnie ze stołu, na którym spędziła
czterdzieści pięć minut.
- A teraz, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałabym wrócić do domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]