[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na ulicy! Byłam właśnie przed sklepem z materiałami piśmiennymi, kiedy zobaczyłam
Adelę. Wychodziła z kancelarii adwokackiej. To, wie pan, firma Ansell i Worrall przy
High Street.
- Tutaj? W Baydon Healh?
- Aha! Pytam: Co tam robiłaś? Ona na to roześmiała się i mówi: Chciałabyś
wiedzieć, prawda? - a pózniej, jak szłyśmy razem: Cóż, powiem ci, Jennifer.
Spisywałam ostatnią wolę . Bardzo się zdziwiłam i mówię: Testament? Po co,
Adelo? Nie jesteś chora ani nic takiego . Odpowiedziała, że nigdy nie czuła się lepiej,
ale każdy powinien załatwić tę formalność. Nie chciała pójść do zadzierającego nosa
mecenasa, pana Billingsleya, który prowadzi sprawy rodziny, bo stary cwaniak gotów
by wszystko wypaplać. Tak mówiła Adela i dodała jeszcze: Nic z tego. Testament to
moja osobista sprawa. Nikt się nie dowie, jak i czym rozporządziłam . Powiedziałam
wtedy: Bądz pewna, Adelo, że ja słowa nie pisnę . Wzruszyła ramionami i mówi:
Możesz ile chcesz gadać. Nie znasz treści testamentu . Ale i tak nic nie
powiedziałam nikomu, nawet mężowi. Moim zdaniem kobiety powinny trzymać ze
sobą. Nieprawda, inspektorze?
- Bez wątpienia to pogląd przynoszący pani zaszczyt przyznał dyplomatycznie
detektyw.
- Ja tam nigdy nie byłam złośliwa - ciągnęła pani Valowa - za Adelą nie
przepadałam naturalnie, bo uważałam, że to typ, co przed niczym się nie cofnie, byle
postawić na swoim. A teraz, jak ona biedactwo, nie żyje, myślę, że może byłam
niesprawiedliwa.
- Pozostaje mi tylko podziękować szanownej pani za wartościową pomoc -
powiedział inspektor Neele.
- Bardzo mi było miło, proszę pana. Zawsze chętnie pomogę, ile tylko zdołam.
Cała ta historia jest okropna, prawda? Dziś z rana przyjechała jedna starsza pani.
Kto to taki?
- Nazywa się panna Marple. Postąpiła bardzo ładnie, bo przyjechała tu
specjalnie, aby podzielić się z nami wiadomościami o Gladys Martin. Ta dziewczyna
służyła u niej w swoim czasie.
- Naprawdę? Ciekawa historia!
- Aha... Jeszcze jedno pytanie... Czy wiadomo pani coś o kosach? Jennifer
wzdrygnęła się gwałtownie. Upuściła torebkę na podłogę i schyliła się, by ją
podnieść.
- O kosach, inspektorze? Ptakach? O jakie kosy panu chodzi? - zapytała
zdławionym głosem.
Neele uśmiechnął się pogodnie.
- Jakiekolwiek, proszę pani. %7ływe, martwe, nawet, że się tak wyrażę,
symboliczne.
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi - rzuciła szorstko kobieta. - Nie
rozumiem!
- Zatem o kosach nic pani nie wiadomo?
- Aa... Pewno ma pan na myśli te, co były w pasztecie zeszłego lata - podjęła
z wolna Jennifer. - Taki drobiazg bez znaczenia...
- Znaleziono też nieżywe kosy na stole w bibliotece, prawda?
- Jakieś niedorzeczne wybryki... Nie wyobrażam sobie, kto panu o nich
powiedział. Pan Fortescue, mój teść, strasznie się wtedy złościł.
- Złościł się tylko? Nic więcej?
- Rozumiem. Wiem teraz, do czego pan zmierza. Teść wypytywał nas
wszystkich, czy koło domu nie kręcił się ktoś obcy.
- Obcy? powtórzył detektyw unosząc brwi ze zdziwieniem.
- Ja tam nic nie wiem. Tak teść się wyraził.
- Obcy powtórzył znów Neele tonem zastanowienia. - Czy pan Fortescue
zdawał się przestraszony?
- Przestraszony? znowu nic nie rozumiem.
- Powiedzmy, czy byt zaniepokojony, gdy wypytywał o kogoś obcego?
- Chyba tak... Miałam wrażenie, że był zaniepokojony. Oczywiście nie
pamiętam dokładnie historii sprzed kilku miesięcy. Byłam zdania, że to jakieś
niemądre żarty. Podejrzewałam... podejrzewam nadal Crumpa. To człowiek bardzo
niezrównoważony i z pewnością często zagląda do kieliszka. Czasami zachowuje się
impertynencko... Może miał jakąś urazę do pana Fortescue? Myślę, że to
prawdopodobne... Jak pan sądzi, inspektorze?
- Wszystko jest prawdopodobne - odparł Neele i wyszedł z saloniku pani
Valowej.
Parcival Fortescue wyjechał do Londynu? lecz Neele zastał w bibliotece
Lancelota, siedzącego ze swoją żoną nad szachami.
- Nie chciałbym państwu przeszkadzać - zaczął tonem usprawiedliwienia.
- Nie szkodzi, inspektorze - powiedział Lance. - Zabijamy tylko czas. Prawda,
kochanie?
Pat twierdząco skinęła głową.
- Zapewne moje pytanie wyda się panu niedorzeczne - zwrócił się detektyw do
przybysza z Afryki. Zapytam jednak, czy wiadomo panu coś o kosach?
- O kosach? Ptakach?
- Tak. Może to dziwne, ale wzmiankę o kosach napotkałem w trakcie
dochodzenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]