[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w lesie. Poruszanie i trzaski czegoś czy kogoś, kto przedzierał się przez
zarośla, szybko, prosto przed siebie, nie głośno, lecz ostrożnie, a potem
zaraz zduszone okrzyki, niezbyt głośne, lecz przenikliwe, i donośny
męski głos, który górował nad wszystkim. Głos Mateusza ani
triumfujący, ani przerażony, raczej wyzywający i stanowczy. Przed
nim było więcej ludzi niż dwóch, i to niezbyt daleko.
Zsiadł z konia i poprowadził go ostrożnym truchtem ścieżką, w stronę
miejsca, skąd dobiegały hałasy. Hugh potrafił bardzo szybko się
poruszać, jeśli widział po temu potrzebę, a z krótkiej informacji
Cadfaela musiał wywnioskować, że taka potrzeba właśnie się pojawiła.
Wyjechał z miasta najkrótszą drogą, przez zachodni most, potem obrał
dobry trakt, wiodący na południowy zachód, by zaledwie po dwóch
milach natrafić na tę starą ścieżkę. W tym momencie musiał znajdować
się o jakieś dwie mile stąd. Cadfael przywiązał konia na skraju szlaku,
dając w ten sposób znak Beringarowi, że miał powód, by się zatrzymać
właśnie tu,, i że jest gdzieś w pobliżu.
Wokół panował całkowity spokój. Idąc skrajem zarośli, szukał
miejsca, gdzie mógłby wejść do lasu, nie powodując najmniejszego
hałasu. Instynktownie zmierzał w kierunku, z którego usłyszał krzyki,
a gdzie teraz panowała nienaturalna, niczym niezmącona cisza. Po
chwili spostrzegł ostatni słaby blask przesączający się między
gałęziami. Przed sobą miał dość rozległą polanę.
Stanął i znieruchomiał, kiedy jakiś cień przeszedł cieho między nim i
tym gasnącym światłem. Ktoś wysoki i szczupły, zręcznie jak wąż
przesuwał się wśród zarośli. Cadfael poczekał, aż znów będzie nieco
jaśniej, i ostrożnie ruszył naprzód, aż wreszcie ujrzał polanę.
Przed sobą na środku, zobaczył wielki buk o dużych, rozłożystych
gałęziach. W półmroku coś się poruszyło. Ktoś, nie,
nie jeden człowiek, lecz dwóch ludzi stało opartych o drzewo. Krótki
ruch i stal błysnęła na tyle jasno, że ujrzał wyraznie goły sztylet
podniesiony do ciosu. Dwóch ludzi znajdowało się w pułapce, i z
pewnością to niejeden człowiek wpędził ich w tę beznadziejną
sytuację, z której nie wydostaną się bez pomocy. Cadfael stał bez
ruchu, wpatrzony w ciemniejącą polanę, i kiedy zadrżały liście,
przekonał się, że kryje się tam jakiś człowiek, a po przeciwnej stronie
drugi. Musiało być ich trzech, dobrze uzbrojonych. Z pewnością
przemierzali lasy o wieczornej porze, poszukując łupu; teraz się nie
ruszali, czekając, by kogoś zabić. To właśnie trzech ludzi zniknęło z
szulemi pod mostem w Shrewsbury i uciekło w tym kierunku. I oto
trzech pojawiło się w tym lesie, nadal zajmując się swym haniebnym
rzemiosłem.
Cadfael stał, wahając się, co robić. Wycofać się ukradkiem na ścieżkę
i tam czekać, aż przybędzie Hugh, czy działać na własną rękg;
przynajmniej zaskoczyć i przerazić napastników, by zyskać na czasie,
w ten sposób zwiększając sznase, że pomoc nadejdzie. Właśnie
postanowił wrócić do konia i ruszyć na polanę z wielkim hałasem i
zamieszaniem, jakie tylko zdołałby wywołać, udając, że oto zbliża się
sześciu konnych. Jednak w tym momencie musiał błyskawicznie
zmienić decyzję.
Jeden z trzech napastników wyskoczył z ukrycia z przerazliwym
krzykiem i ruszył w kierunku drzewa z tej strony, gdzie błysk stali
zdradził, iż przynajmniej jedna ofiara jest uzbrojona. Niewyrazna
postać wychyliła się z ciemności pod gałęziami, by rozpocząć atak, i
wtedy Cadfael rozpoznał w niej Mateusza. Napastnik odskoczył, ciągle
będąc poza zasięgiem w udanym ataku. W tej samej chwili oba
zaczajone cienie wypadły z ukrycia i rzuciły się w stronę drzewa,
jednocześnie atakując słabszego przeciwnika. Nastąpiło gwałtowne
starcie, rozległ się przerazliwy krzyk i Mateusz wypadł, wymachując
długim ramieniem, i przycisnął swego towarzysza z powrotem do
drzewa. Ciaran osunął się na pół przytomny po pniu buka.
Mateusz stanąl nad nim, wymachując sztyletem przed oboma
napastnikami.
Cadfael, patrząc na to wszystko, znieruchomiał i w milczeniu
obserwował tego zaprzysiężonego wroga. Głęboko wciągnął
powietrze, kiedy trzej złoczyńcy rzucili się na ofiarę gwałtownie, bijąc
ją i krzycząc przy tym. Mateusz upadł.
Wtedy Cadfael nabrał powietrza w płuca i krzyknął przerazliwie,
zakłócając wieczorną ciszę:
Na nich! Na tych trzech! To nasi przestępcy! Robiąc przy tym
wiele hałasu, nie usłyszał, że echo odpowiedziało z dwóch stron
jednocześnie ze ścieżki, którą opuścił, i z przeciwległego miejsca,
od strony północy. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że
wywołał echo, ale był przekonany, że jest sam, kiedy tak ryczał
przerazliwie i rozłożył swe rękawy jak skrzydła nietoperza, i rzucił się
do przodu, w wir utarczki.
Dawno, dawno temu wyrzekł się broni. Ponieważ nie miał jej teraz,
zacisnął mocno obie, nieco zreumatyzowane pięści, i rzucił się w
kotłowaninę ludzi i broni pod bukiem. Chwycił w ręce czyjś zwisający
kaptur, pociągnął zań mocno do tyłu i tak skręcił materiał, żeby dusić
człowieka, który ryczał zaciekle, sycząc z wściekłością Lecz to jego
krzyk zrobił więcej niż ten wojenny wyczyn. Czarne kłębowisko
rozbiło się. Dwóch ludzi odskoczyło od siebie i zaczęło się ze
zdumieniem rozglądać, co jest przyczyną tego alarmu, a przeciwnik
Cadfaela zamachnął się ręką ze sztyletem i odciął mu kawałek
zrudziałego czarnego rękawa. Zakonnik przygniatał go całym swym
ciężarem, trzymając przeciwnika za włosy, i z bezwstydną radością
przyciskał jego twarz do ziemi. Wkrótce będzie musiał odbyć za to
pokutę, lecz na razie cieszył się tym. W żyłach poczuł znowu krew
krzyżowca.
Niejasno docierało do niego, że dzieje się coś dziwnego, coś, na co
nie liczył. Bez wątpienia usłyszał i poczuł drżenie ziemi i tętent kopyt,
usłyszał też donośny głos wydający rozkazy i dlatego nie zwolnił
swego chwytu, żeby go rozszyfro-
wać. Mroczna polana napełniła się ruchem. Człowiek pod nim zebrał
się w sobie i uniósł, zsuwając go na bok, ponieważ chwyt zelżał;
Symeon Poer uwolnił się z uścisku i wyrwał. Jakieś postacie rzuciły się
w różne strony do ucieczki, ale żadna z nich nie uszła daleko.
Symeon szukając zemsty, ręką zaczął macać wokół siebie wśród
korzeni drzewa. Dotknął jakiegoś skulonego ciała i natrafił na luzno
wiszący sznur, zapewne cennej relikwii, z całej więc siły szarpnął go,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]