logo
 Pokrewne IndeksL Frank Baum Oz 10 Rinkitink in OzCynthia Thomason Christmas in Key West [HS 1528, MSM2 10, A Little Secret] (pdf)Carol Lynne [Cattle Valley 10] The Last Bouquet (pdf)10. May Karol Benito JuarezGordon Dickson Childe 10 OtherMichael Moorcock Kronika_Czarnego_Miecza_ _Sagi_o_Elryku_TDelaney Joseph Kroniki Wardstone 01 Zemsta CzarownicyMoorcock Michael Elryk 7 Kronika czarnego mieczaDemons of Eden Mark Ellis(1)Burroughs William S. Nagi lunch
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apo.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    w lesie. Poruszanie i trzaski czegoś czy kogoś, kto przedzierał się przez
    zarośla, szybko, prosto przed siebie, nie głośno, lecz ostrożnie, a potem
    zaraz zduszone okrzyki, niezbyt głośne, lecz przenikliwe, i donośny
    męski głos, który górował nad wszystkim. Głos Mateusza  ani
    triumfujący, ani przerażony, raczej wyzywający i stanowczy. Przed
    nim było więcej ludzi niż dwóch, i to niezbyt daleko.
    Zsiadł z konia i poprowadził go ostrożnym truchtem ścieżką, w stronę
    miejsca, skąd dobiegały hałasy. Hugh potrafił bardzo szybko się
    poruszać, jeśli widział po temu potrzebę, a z krótkiej informacji
    Cadfaela musiał wywnioskować, że taka potrzeba właśnie się pojawiła.
    Wyjechał z miasta najkrótszą drogą, przez zachodni most, potem obrał
    dobry trakt, wiodący na południowy zachód, by zaledwie po dwóch
    milach natrafić na tę starą ścieżkę. W tym momencie musiał znajdować
    się o jakieś dwie mile stąd. Cadfael przywiązał konia na skraju szlaku,
    dając w ten sposób znak Beringarowi, że miał powód, by się zatrzymać
    właśnie tu,, i że jest gdzieś w pobliżu.
    Wokół panował całkowity spokój. Idąc skrajem zarośli, szukał
    miejsca, gdzie mógłby wejść do lasu, nie powodując najmniejszego
    hałasu. Instynktownie zmierzał w kierunku, z którego usłyszał krzyki,
    a gdzie teraz panowała nienaturalna, niczym niezmącona cisza. Po
    chwili spostrzegł ostatni słaby blask przesączający się między
    gałęziami. Przed sobą miał dość rozległą polanę.
    Stanął i znieruchomiał, kiedy jakiś cień przeszedł cieho między nim i
    tym gasnącym światłem. Ktoś wysoki i szczupły, zręcznie jak wąż
    przesuwał się wśród zarośli. Cadfael poczekał, aż znów będzie nieco
    jaśniej, i ostrożnie ruszył naprzód, aż wreszcie ujrzał polanę.
    Przed sobą na środku, zobaczył wielki buk o dużych, rozłożystych
    gałęziach. W półmroku coś się poruszyło. Ktoś, nie,
    nie jeden człowiek, lecz dwóch ludzi stało opartych o drzewo. Krótki
    ruch i stal błysnęła na tyle jasno, że ujrzał wyraznie goły sztylet
    podniesiony do ciosu. Dwóch ludzi znajdowało się w pułapce, i z
    pewnością to niejeden człowiek wpędził ich w tę beznadziejną
    sytuację, z której nie wydostaną się bez pomocy. Cadfael stał bez
    ruchu, wpatrzony w ciemniejącą polanę, i kiedy zadrżały liście,
    przekonał się, że kryje się tam jakiś człowiek, a po przeciwnej stronie
    drugi. Musiało być ich trzech, dobrze uzbrojonych. Z pewnością
    przemierzali lasy o wieczornej porze, poszukując łupu; teraz się nie
    ruszali, czekając, by kogoś zabić. To właśnie trzech ludzi zniknęło z
    szulemi pod mostem w Shrewsbury i uciekło w tym kierunku. I oto
    trzech pojawiło się w tym lesie, nadal zajmując się swym haniebnym
    rzemiosłem.
    Cadfael stał, wahając się, co robić. Wycofać się ukradkiem na ścieżkę
    i tam czekać, aż przybędzie Hugh, czy działać na własną rękg;
    przynajmniej zaskoczyć i przerazić napastników, by zyskać na czasie,
    w ten sposób zwiększając sznase, że pomoc nadejdzie. Właśnie
    postanowił wrócić do konia i ruszyć na polanę z wielkim hałasem i
    zamieszaniem, jakie tylko zdołałby wywołać, udając, że oto zbliża się
    sześciu konnych. Jednak w tym momencie musiał błyskawicznie
    zmienić decyzję.
    Jeden z trzech napastników wyskoczył z ukrycia z przerazliwym
    krzykiem i ruszył w kierunku drzewa z tej strony, gdzie błysk stali
    zdradził, iż przynajmniej jedna ofiara jest uzbrojona. Niewyrazna
    postać wychyliła się z ciemności pod gałęziami, by rozpocząć atak, i
    wtedy Cadfael rozpoznał w niej Mateusza. Napastnik odskoczył, ciągle
    będąc poza zasięgiem w udanym ataku. W tej samej chwili oba
    zaczajone cienie wypadły z ukrycia i rzuciły się w stronę drzewa,
    jednocześnie atakując słabszego przeciwnika. Nastąpiło gwałtowne
    starcie, rozległ się przerazliwy krzyk i Mateusz wypadł, wymachując
    długim ramieniem, i przycisnął swego towarzysza z powrotem do
    drzewa. Ciaran osunął się na pół przytomny po pniu buka.
    Mateusz stanąl nad nim, wymachując sztyletem przed oboma
    napastnikami.
    Cadfael, patrząc na to wszystko, znieruchomiał i w milczeniu
    obserwował tego zaprzysiężonego wroga. Głęboko wciągnął
    powietrze, kiedy trzej złoczyńcy rzucili się na ofiarę gwałtownie, bijąc
    ją i krzycząc przy tym. Mateusz upadł.
    Wtedy Cadfael nabrał powietrza w płuca i krzyknął przerazliwie,
    zakłócając wieczorną ciszę:
     Na nich! Na tych trzech! To nasi przestępcy!  Robiąc przy tym
    wiele hałasu, nie usłyszał, że echo odpowiedziało z dwóch stron
    jednocześnie  ze ścieżki, którą opuścił, i z przeciwległego miejsca,
    od strony północy. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że
    wywołał echo, ale był przekonany, że jest sam, kiedy tak ryczał
    przerazliwie i rozłożył swe rękawy jak skrzydła nietoperza, i rzucił się
    do przodu, w wir utarczki.
    Dawno, dawno temu wyrzekł się broni. Ponieważ nie miał jej teraz,
    zacisnął mocno obie, nieco zreumatyzowane pięści, i rzucił się w
    kotłowaninę ludzi i broni pod bukiem. Chwycił w ręce czyjś zwisający
    kaptur, pociągnął zań mocno do tyłu i tak skręcił materiał, żeby dusić
    człowieka, który ryczał zaciekle, sycząc z wściekłością Lecz to jego
    krzyk zrobił więcej niż ten wojenny wyczyn. Czarne kłębowisko
    rozbiło się. Dwóch ludzi odskoczyło od siebie i zaczęło się ze
    zdumieniem rozglądać, co jest przyczyną tego alarmu, a przeciwnik
    Cadfaela zamachnął się ręką ze sztyletem i odciął mu kawałek
    zrudziałego czarnego rękawa. Zakonnik przygniatał go całym swym
    ciężarem, trzymając przeciwnika za włosy, i z bezwstydną radością
    przyciskał jego twarz do ziemi. Wkrótce będzie musiał odbyć za to
    pokutę, lecz na razie cieszył się tym. W żyłach poczuł znowu krew
    krzyżowca.
    Niejasno docierało do niego, że dzieje się coś dziwnego, coś, na co
    nie liczył. Bez wątpienia usłyszał i poczuł drżenie ziemi i tętent kopyt,
    usłyszał też donośny głos wydający rozkazy i dlatego nie zwolnił
    swego chwytu, żeby go rozszyfro-
    wać. Mroczna polana napełniła się ruchem. Człowiek pod nim zebrał
    się w sobie i uniósł, zsuwając go na bok, ponieważ chwyt zelżał;
    Symeon Poer uwolnił się z uścisku i wyrwał. Jakieś postacie rzuciły się
    w różne strony do ucieczki, ale żadna z nich nie uszła daleko.
    Symeon szukając zemsty, ręką zaczął macać wokół siebie wśród
    korzeni drzewa. Dotknął jakiegoś skulonego ciała i natrafił na luzno
    wiszący sznur, zapewne cennej relikwii, z całej więc siły szarpnął go, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl