[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to bez względu na stanowisko panów spełnię otrzymane polecenie. Chciałem panom
oświadczyć, \e...
Przerwał, podszedł bowiem do niego pułkownik Laramel i wrzasnął:
- Ani słowa więcej! Ka\de następne będę uwa\ać za obrazę! Sternau wzruszył
ramionami.
- Powiedziałem ju\, \e przybyłem tutaj, aby porozmawiać z komendantem Chihuahua,
a nie z kimś innym. Je\eli nie chcecie wysłuchać pełnomocnika Juareza, to nie zaszkodzi
wysłuchać człowieka, którego informacje mogą być dla was cenne.
- Czy pan \artuje?
- Nie, mówię prawdę. Nikt nie uszedł z \yciem. Po chwili milczenia pułkownik
Laramel krzyknął:
- To bezczelne kłamstwo!
Sternau spojrzał na niego i zwrócił się do komendanta:
- Proszę, aby nie kazał mi pan dłu\ej słuchać tych obelg. W przeciwnym razie
zmuszony będę sam zareagować.
- To kłamstwo! - powtórzył Laramel z wściekłością. - Ten człowiek ł\e.
Ledwie zdą\ył wypowiedzieć ostatnie słowo, a ju\ le\ał na podłodze. Sternau wstał
błyskawicznie i zdzielił go pięścią tak silnie, \e Laramel zwalił się jak długi.
Oficerowie osłupieli. Komendant opamiętał się pierwszy i zawołał groznie:
- Jak pan śmie, monsieur? Uderzył pan dowódcę pułku! Czy wiadomo panu, \e za to
karzemy śmiercią? Ka\ę pana natychmiast zamknąć.
Ruszył w kierunku drzwi.
- Stać! - rozkazał Sternau.
Komendant zatrzymał się i spojrzał zaskoczony na doktora.
- Czy pan oszalał? Jak pan śmie u\ywać takiego tonu? - wyciągnął rapier z pochwy.
Reszta oficerów poszła za jego przykładem.
- Schowajcie broń - Sternau znów mówił bardzo spokojnie. - Przyszedłem, abyście
mnie wysłuchali, i zmuszę was do tego. Rapierów waszych się nie boję, ale wy powinniście
mieć respekt przed moimi kulami - dwie lufy rewolwerów skierował na Francuzów.
Przerazili się nie na \arty.
- Człowieku, chce pan naprawdę strzelać? - komendant cofnął się o krok.
- Daję słowo, \e wpakuję kulę w łeb ka\demu, kto będzie próbował mnie dotknąć lub
wzywać pomocy. Nie macie nic prócz rapierów, \ycie wasze jest w moich rękach.
- To niesłychana bezczelność! - zawołał komendant, ale opuścił rapier. - Mimo
wszystko jest pan zgubiony!
- Jeszcze nie. To wy jesteście zgubieni, o ile nie usłuchacie mnie i nie usiądziecie
spokojnie na swych miejscach - ciągle trzymając
- Nie spodziewam się po nich niczego - powiedział komendant
lekcewa\ąco.
- Mogą przynajmniej zapobiec dalszym szkodom, choć nie są w stanie zmienić tego co
zaszło. Je\eli nie chcą panowie uznać Juareza za osobę, z którą mo\na prowadzić
pertraktacje, niech
przemówią fakty.
- Co to za fakty? Chce pan mówić o jego ucieczce, bezsilności
i bezradności? - szydził komendant.
- Ucieczka? Nie uciekł, po prostu się wycofał. Bezsilność? Czy naprawdę mo\na
nazwać bezsilnym człowieka, który zniszczył
wasze ostatnie plany?
- Niech pan uwa\a, co mówi! - wybuchnął komendant. - Nie wiem, co pan rozumie
przez słowo zniszczyć". Trzy kompanie francuskie maszerują na północ, by doszczętnie
rozbić zwolenników
Juareza.
- Sądzicie, \e wam się to uda?
- Jestem o tym przekonany.
- Muszę w takim razie poinformować pana, \e jest w błędzie. Wasza wyprawa
skończyła się fiaskiem.
- Jak to?! Co pan wie?
- Juarez od dawna znał wasze plany. Atak na Guadalupe został
odparty.
Wszyscy oficerowie zerwali się z miejsc.
- To nieprawda! - krzyknął pułkownik. - Kto go odparł?
- Juarez.
- Był w Guadalupe?
- Pojechał tam, dowiedziawszy się o waszych planach. Byłem
z nim razem.
- Widział pan atak?
- Oczywiście.
- To tylko chwilowy sukces eks-prezydenta. Widocznie nie udało się nam go
zaskoczyć. Ale teraz moje dzielne wojsko zdobędzie fort i albo schwyta Juareza, albo go
przepędzi.
- Niestety, jesteście za słabi. Komendant zbladł.
- Jak to mam rozumieć?
- Pańskie wojsko wycięto w pień.
w ręku rewolwer mówił to tak ostrym tonem, \e oficerowie posłusznie spełnili
polecenie. - Wspominaliście o rozkazie, w myśl którego ka\dy zwolennik Juareza ma być
traktowany jak bandyta. Wykonacie go?
- Naturalnie.
- Juarez przestrzega was przed tym. Oświadcza, \e w takim razie będzie uwa\ał
ka\dego schwytanego Francuza za bandytę. Ponadto polecił mi wezwać was do
natychmiastowego opuszczenia Chihuahua.
- Co za komedia! - komendant wybuchnął śmiechem.
- Mówię zupełnie powa\nie. Je\eli spełnicie jego \ądania, pozwoli wam spokojnie się
wycofać.
- Komendant wstał.
- śądania? Jak pan śmie u\ywać takich słów? Powtarzam, \e skrupulatnie wykonam
otrzymany rozkaz.
- Bardzo mi przykro, przede wszystkim ze względu na pana.
- Ju\ dzisiaj spełnię obowiązek. A wie pan, kogo pierwszego ka\ę
rozstrzelać jako bandytę?
- Domyślam się - uśmiechnął się Sternau. - Mowa o mnie?
- Tak, jest pan moim jeńcem. Proszę się poddać dobrowolnie. Strzelając, mo\e nawet
pan któregoś z nas zabić, ale schwytamy pana, zanim zdą\ysz wystrzelić po raz drugi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]