[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To zbyteczne. I tak mnie pan nie zna. Przynoszę bardzo ważne wiadomości.
Od kogo?
To powiem tylko państwu.
A co za państwo chce pan widzieć?
Wszystko jedno, to będzie interesujące dla wszystkich.
Dobrze się składa, bo wszyscy przebywają w salonie. Ale kochany przyjacielu! Pana
strój...
To pana nic nie obchodzi, proszę mnie przepuścić!
Oho! Muszę przecież pana najpierw zameldować i spytać, czy wolno panu wejść.
Tralalala! Meldować, potem może przynieść odmowną odpowiedz.
O nie, to nie dla mnie. Ja muszę się dostać do środka!
Odsunął go na bok i wszedł do przedpokoju. Z dziedzińca widział twarze zgromadzonych w
salonie, więc nie trudno mu było zorientować się, w którą stronę ma iść. Właśnie łapał za
klamkę, kiedy zdyszany Alimpo dopadł go jeszcze i zawołał:
Stój pan! Muszę najpierw zapytać!
To zrobię już sam odparł wyzwalając się z rąk kasztelana i wpadając do środka.
Do drzwi właśnie podszedł książę, chcąc sprawdzić co za zamieszanie powstało za nimi,
kiedy nieznajomy wpadł wprost na
niego.
Co to ma znaczyć? zapytał książę surowo. Jak pan się odważa bez pozwolenia wcho-
dzić tutaj?
Zapytany spojrzał na niego bez śladu trwogi i odpowiedział:
Chciałem właśnie poprosić o pozwolenie.
Do kogo pan przyszedł.
Do wszystkich.
Kim pan jest?
Nazywają mnie Sępim Dziobem.
Skąd?
Ja jestem... ach, pościg już tutaj przerwał sam sobie, podchodząc bliżej okna. Nie my-
ślałem, że ten leśniczy tak prędko mnie dogoni.
Wszyscy z ciekawością wyglądnęli przez okno. Stary Rodenstein wjechał właśnie na nie-
osiodłanym koniu na dziedziniec. Na odgłos kopyt Alimpo wyszedł do niego.
Dzień dobry Alimpo. usłyszeli z dołu głos kapitana. Powiedz mi prędko, przybył tu ja-
kiś jezdziec?
Tak jest.
Kiedy?
Przed chwilą.
Obtarganiec z workiem na plecach?
Tak.
Bogu dzięki! Mamy go! Gdzie ten drab?
Na górze, w salonie państwa.
Na Boga! To niebezpieczne. Muszę zaraz tam iść, aby się nie wydarzyło jakieś nieszczę-
ście.
Po pół minucie otworzył drzwi do salonu, a gdy tylko ujrzał nieznajomego rzucił się na nie-
go, jak jastrząb łapiąc go za ramię.
Aotrze! Mam cię! wołał nie witając się nawet ze zgromadzonymi. Teraz mi nie uciek-
niesz. Każę cię zakuć w kajdany, że ci kości zaczną trzeszczeć.
84
Na miłość boską, co to wszystko ma znaczyć? zawołał książę. Kim jest ten człowiek,
kapitanie?
Ten człowiek to potwór, to największy zbrodniarz jakiego ziemia nosi i słońce oświeca.
Otruł już przeszło dwieście ludzi.
Zgromadzeni popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
Spójrzcie tylko dodał kapitan. Przyjrzyjcie się mu dokładnie. Mówię wam, że to praw-
da.
Jak się nazywa?
Kurt go złapał. Właśnie przeprowadzałem śledztwo, kiedy uciekł. Nazywa się Henryk
Landola.
Henryk Landola? spytał Robert. Pirat?
Tak jest.
To nieprawda, ja znam Landolę.
Jak to? Sam się przyznał.
%7łe jest Landola? To niemożliwe.
Sam go Robercie spytaj.
Amerykanin tymczasem przyglądał się z uwagą i wielkim spokojem poszczególnym oso-
bom.
Jak to? Pan przedstawił się jako Landola? spytał Robert.
Tak odparł zapytany.
Zna go pan?
Słyszałem o nim.
To skąd panu wpadła do głowy ta myśl, aby podać jego nazwisko?
Amerykanin wzruszył ramionami.
%7łart odpowiedział krótko.
To trochę niebezpieczny żart. Landola nie jest osobą, z którą się można obchodzić grzecz-
nie.
Wiem o tym.
To on, sam Landola! zawołał ponownie kapitan. Ma przecież w worku moich pięć za-
jęcy.
Co za zające? spytał jego syn.
Te same, które podusił nasz weterynarz.
Mówisz samymi zagadkami. Co pan ma w worku?
Ostatnie pytanie skierował do Sępiego Dzioba.
Zaraz się przekonacie a zwracając się do Roberta powiedział: Wprawdzie jeszcze pana
nigdy nie widziałem, ale jeżeli opis się zgadza, to pan jest kapitanem, Robertem Helmerem.
Tak to ja.
W takim razie muszę panu coś oddać.
Otworzył swój stary worek i wyciągnął z niego szkatułkę a z kieszeni wyjął mały kluczyk i
oba te przedmioty wręczył Robertowi.
Co zawiera ta szkatułka i od kogo pochodzi? spytał Robert.
Proszę się samemu przekonać.
Robert podanym kluczykiem otworzył skrzyneczkę i odchylił wieczko. Oczy wszystkich
ciekawie skierowały się do środka. Na ich twarzach dało się zauważyć ogólne zdziwienie. W
szkatule leżały klejnoty i kosztowności starej, meksykańskiej sztuki, nagromadzone przez
całe wieki.
Na miłość boską, skąd pan to ma? spytał Robert.
Pański stryj dostał od Bawolego Czoła część skarbów królewskich odrzekł Sępi Dziób.
Jedną część przesłał już panu prezydent Juarez.
Tak.
85
A to druga połowa.
O Boże, wiadomość z Meksyku! zawołała Róża Sternau. Człowieku, powiedz, kto
przysyła te skarby.
Juarez.
Juarez? Pan przybywa od niego?
Od niego i od seniora Pedro Arbelleza z hacjendy del Erina.
Wszyscy spojrzeli na myśliwego, nikt na kosztowności, wiadomości, które im przynosił były
bardziej warte niż milionowe nawet
skarby.
Czyli, że pan przybywa z Meksyku? spytała Róża z drżeniem w głosie.
Tak. Pani także nie widziałem, ale wedle opowiadania sądzę, że mam przyjemność z panią
hrabianką de Rodriganda?
Tak.
W takim razie mam także coś dla pani.
Mój Boże! Co takiego? Od kogo?
Z kieszeni wyjął list.
To przesyłka od miss Amy Lindsay odparł.
Zna ją pan? Zna pan lorda?
Bardzo dobrze.
On także udał się do Meksyku z transportem pieniędzy i broni dla Juareza.
Tak. Byłem jego przewodnikiem. Wiele razem przeżyliśmy, to właśnie chciałem państwu
opowiedzieć.
Co za szczęśliwy przypadek! Ma pan może coś jeszcze?
Nie, reszta jest moją własnością.
Serdecznie pana witamy. Ojcze, czy mam przeczytać list na głos?
Książę, do którego było skierowane pytanie odparł:
Odłóżmy to na pózniej, kochanie, przede wszystkim musimy wysłuchać tego tak pożąda-
nego, choć zagadkowego gościa.
To prawda, bardzo zagadkowego odezwał się kapitan Co panu przyszło do głowy, by
przedstawiać się jako Landola? Kim pan naprawdę jest? Ale teraz wypraszam sobie jakiekol-
wiek żarty!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]