[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piromanty, by powstrzymać szalejącą nawałnicę nadnaturalnych wichrów, która mogła
poruszyć niebo i ziemię. Nawet Piekło zatrzęsłoby się od grzmotów wywołanych przez gniew
Wietrznych Olbrzymów.
Theleb K aarna szybko opanował myśli i trzęsącymi się rękami począł wykonywać w
powietrzu dziwaczne gesty, obiecując sowitą nagrodę temu z potężnych żywiołów ognia,
który natychmiast stawi się na jego wezwanie. Czarnoksiężnik gotów był zgodzić się na całą
wieczność niebytu, byle tylko zyskać kilka lat życia.
Gromadzącym się Wietrznym Olbrzymom towarzyszyły grzmoty i ulewa. Od czasu
do czasu niebo rozdzierała błyskawica, nie niosąc jednak ze sobą śmierci, gdyż ani jeden
piorun nie uderzył w ziemię. Moonglum i imrryriańscy wojownicy zdawali sobie sprawę z
przebiegającego powietrze drżenia, lecz jedynie obdarzony magicznym wzrokiem Elryk mógł
dostrzec choć trochę z tego, co się naprawdę działo. Dla zwykłych oczu Lasshaarowie
pozostawali niewidzialni.
Machiny oblężnicze konstruowane przez Imrryrian z wcześniej przygotowanych
części w porównaniu z mocą Wietrznych Olbrzymów wyglądały jak kruche zabawki, lecz to
one właśnie miały zadecydować o przyszłym zwycięstwie. Lasshaarowie mogli bowiem
walczyć jedynie z nadnaturalnym przeciwnikiem.
Wojownicy pracowali w szaleńczym pośpiechu; w ich rękach tarany i drabiny
oblężnicze powoli nabierały kształtu. Zbliżała się godzina szturmu. Zerwał się wiatr, rozległ
się suchy trzask piorunu. Nawałnica czarnych chmur przesłoniła księżyc. Ludzie pracowali
przy świetle pochodni, jako że zaskoczenie nie miało większego znaczenia w planowanym
ataku.
Dwie godziny przed świtem byli już gotowi.
I nadszedł wreszcie moment, gdy Elryk, Dyvim Tvar i Moonglum, jadąc na czele
imrryriańskich wojowników, ruszyli w stronę zamku Nikorna. Szykując się do drogi, Elryk
zakrzyknął przerazliwym głosem. Odpowiedział mu niedaleki grzmot. Gruba bruzda
błyskawicy przeorała nagle niebo, mknąc w stronę pałacu. Ziemia zadrżała. Kula karminowo-
pomarańczowego ognia pojawiła się nad zamkiem i wchłonęła błyskawicę! Tak rozpoczęła
się walka miedzy ogniem a powietrzem.
Cała okolica ożyła niesamowitymi, zgrzytliwymi krzykami i jękami, drażniącymi uszy
maszerujących wojowników. Ludzie wyczuwali panujący dokoła zamęt, niewiele jednak
mogli dostrzec.
Nad większą częścią zamku jaśniała pulsująca, nieziemska poświata, chroniąc
nieszczęsnego, trzęsącego się ze strachu czarnoksiężnika. Theleb K aarna wiedział, że jest
zgubiony, jeżeli Wietrzne Olbrzymy choć na chwilę przełamią opór Władców Płomienia.
Obserwujący walkę Elryk uśmiechnął się z zadowoleniem. Wiedział, że nie musi się
już troszczyć o nadnaturalną płaszczyznę wydarzeń. Pozostawał jeszcze jednak zamek i
świadomość, że żaden nadludzki sprzymierzeniec nie pomoże w jego zdobyciu. W walce
przeciwko dzikim, pustynnym wojownikom, tłoczącym się na blankach, zamierzającym
zetrzeć w proch złożony z dwustu ludzi oddział, Imrryrianie mogli liczyć jedynie na własne
umiejętności szermiercze i taktykę dowódców.
Rozwinęły się Proporce Smoczego Ludu; złotogłów rozbłysł w niesamowitej
poświacie. W luznym szyku, powoli, synowie Imrryr ciągnęli na wojnę. Dowódcy dali rozkaz
do ataku. Ponad głowami maszerujących wzniosły się drabiny. Twarze obrońców wyglądały
jak blade plamy na tle czarnych murów. Od strony zamku dobiegały jakieś krzyki, nie sposób
było jednak rozróżnić słów.
W awangardzie nadciągającego oddziału pojawiły się dwa wielkie tarany,
sporządzone poprzedniego dnia. Wąska grobla nie stanowiła najbezpieczniejszej drogi, ale
tylko po niej można się było przedostać przez fosę. Do każdego z dwóch olbrzymich,
nabijanych żelazem taranów przystąpiło po dwudziestu ludzi. Poczęli oni biec w stronę bramy
pośród świstu strzał. Przed większą częścią pocisków osłaniały ich tarcze, tak że wkrótce
dotarli do grobli i szybko przedostali się przez fosę. Pierwszy taran uderzył we wrota.
Patrzącemu na to Elrykowi zdawało się, że żaden obiekt wykonany z drewna i stali nie może
się oprzeć równie gwałtownemu uderzeniu, jednak brama zadrżała niemal niezauważalnie i -
wytrzymała impet!
Wojownicy wydali okrzyk podobny wrzaskowi żądnych krwi wampirów i bokiem,
niczym kraby, usunęli się, dając drogę niosącym drugi taran towarzyszom. Wrota ponownie
zatrzęsły się, tym razem bardziej wyraznie, lecz nie ustąpiły.
Dyvim Tvar wykrzykiwał słowa zachęty ludziom wspinającym się na drabiny
oblężnicze. Wśród nich znajdowali się najdzielniejsi, najbardziej zdesperowani Imrryrianie.
Wiadomo było, że niewielu z nich osiągnie szczyt, a nawet gdyby wdarli się na blanki, to
jeszcze czeka ich ciężka walka, by utrzymać się przy życiu aż do nadciągnięcia pozostałych
towarzyszy.
Wrzący ołów z sykiem wylewał się z olbrzymich kotłów umocowanych na
obrotowych trzpieniach. Taka konstrukcja bardzo ułatwiała ich obsługę. Niejeden dzielny
Imrryrianin spadł z drabiny, by umrzeć od gorącego metalu, nim jeszcze jego ciało
roztrzaskało się o ostre skały. Pokaznych rozmiarów kamienie wychylały się sponad murów
w skórzanych sakwach podwieszonych na krążkach linowych i opadały na najezdzców
gruchocącym kości, śmiercionośnym deszczem. Mimo wszystko napastnicy parli naprzód.
Pół setki wojennych okrzyków rozbrzmiewało dokoła. Część wojowników niestrudzenie
wspinała się po długich drabinach, ich towarzysze zaś, z tarczami wzniesionymi ponad głowy
dla ochrony, nadal przypuszczali na bramę atak za atakiem.
Na tym etapie bitwy ani Elryk, ani jego dwóch towarzyszy nie mogli nic zrobić, by
przyjść swym ludziom z pomocą. Ich żywiołem była walka wręcz. Nie było dla nich miejsca
nawet w tylnych szeregach, gdzie stali łucznicy, szyjący strzałami w znajdujących się wysoko
na murach obrońców twierdzy.
Wrota zaczynały ustępować. Pojawiały się w nich coraz to większe szpary i szczeliny.
I nagle, w najmniej spodziewanym momencie, prawe skrzydło bramy zaskrzypiało na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]