logo
 Pokrewne IndeksGerber Michael Barry Trotter. Tom 3 Barry Trotter I Końska KuracjaStar Wars Black Fleet Crisis 02 Shield of Lies Michael P Kube McDowellMichaels Kasey Walentynki (1998) 01 Z wyrazami miłości, EmmalineSean Michael Velvet Glove Volume IVSean Michael A Hammer Novel 36 heaven sentKroniki brata Cadfaela 01 Tajemnica świętych relikwii Ellis PetersPeters Ellis Kroniki brata Cadfaela 10 Pielgrzym nienawiściDelaney Joseph Kroniki Wardstone 01 Zemsta Czarownicy2.Michael Moorcock Perłowa FortecaMichael Moorcock Kronika_Czarnego_Miecza_ _Sagi_o_Elryku_T
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alpsbierun.opx.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    piromanty, by powstrzymać szalejącą nawałnicę nadnaturalnych wichrów, która mogła
    poruszyć niebo i ziemię. Nawet Piekło zatrzęsłoby się od grzmotów wywołanych przez gniew
    Wietrznych Olbrzymów.
    Theleb K aarna szybko opanował myśli i trzęsącymi się rękami począł wykonywać w
    powietrzu dziwaczne gesty, obiecując sowitą nagrodę temu z potężnych żywiołów ognia,
    który natychmiast stawi się na jego wezwanie. Czarnoksiężnik gotów był zgodzić się na całą
    wieczność niebytu, byle tylko zyskać kilka lat życia.
    Gromadzącym się Wietrznym Olbrzymom towarzyszyły grzmoty i ulewa. Od czasu
    do czasu niebo rozdzierała błyskawica, nie niosąc jednak ze sobą śmierci, gdyż ani jeden
    piorun nie uderzył w ziemię. Moonglum i imrryriańscy wojownicy zdawali sobie sprawę z
    przebiegającego powietrze drżenia, lecz jedynie obdarzony magicznym wzrokiem Elryk mógł
    dostrzec choć trochę z tego, co się naprawdę działo. Dla zwykłych oczu Lasshaarowie
    pozostawali niewidzialni.
    Machiny oblężnicze konstruowane przez Imrryrian z wcześniej przygotowanych
    części w porównaniu z mocą Wietrznych Olbrzymów wyglądały jak kruche zabawki, lecz to
    one właśnie miały zadecydować o przyszłym zwycięstwie. Lasshaarowie mogli bowiem
    walczyć jedynie z nadnaturalnym przeciwnikiem.
    Wojownicy pracowali w szaleńczym pośpiechu; w ich rękach tarany i drabiny
    oblężnicze powoli nabierały kształtu. Zbliżała się godzina szturmu. Zerwał się wiatr, rozległ
    się suchy trzask piorunu. Nawałnica czarnych chmur przesłoniła księżyc. Ludzie pracowali
    przy świetle pochodni, jako że zaskoczenie nie miało większego znaczenia w planowanym
    ataku.
    Dwie godziny przed świtem byli już gotowi.
    I nadszedł wreszcie moment, gdy Elryk, Dyvim Tvar i Moonglum, jadąc na czele
    imrryriańskich wojowników, ruszyli w stronę zamku Nikorna. Szykując się do drogi, Elryk
    zakrzyknął przerazliwym głosem. Odpowiedział mu niedaleki grzmot. Gruba bruzda
    błyskawicy przeorała nagle niebo, mknąc w stronę pałacu. Ziemia zadrżała. Kula karminowo-
    pomarańczowego ognia pojawiła się nad zamkiem i wchłonęła błyskawicę! Tak rozpoczęła
    się walka miedzy ogniem a powietrzem.
    Cała okolica ożyła niesamowitymi, zgrzytliwymi krzykami i jękami, drażniącymi uszy
    maszerujących wojowników. Ludzie wyczuwali panujący dokoła zamęt, niewiele jednak
    mogli dostrzec.
    Nad większą częścią zamku jaśniała pulsująca, nieziemska poświata, chroniąc
    nieszczęsnego, trzęsącego się ze strachu czarnoksiężnika. Theleb K aarna wiedział, że jest
    zgubiony, jeżeli Wietrzne Olbrzymy choć na chwilę przełamią opór Władców Płomienia.
    Obserwujący walkę Elryk uśmiechnął się z zadowoleniem. Wiedział, że nie musi się
    już troszczyć o nadnaturalną płaszczyznę wydarzeń. Pozostawał jeszcze jednak zamek i
    świadomość, że żaden nadludzki sprzymierzeniec nie pomoże w jego zdobyciu. W walce
    przeciwko dzikim, pustynnym wojownikom, tłoczącym się na blankach, zamierzającym
    zetrzeć w proch złożony z dwustu ludzi oddział, Imrryrianie mogli liczyć jedynie na własne
    umiejętności szermiercze i taktykę dowódców.
    Rozwinęły się Proporce Smoczego Ludu; złotogłów rozbłysł w niesamowitej
    poświacie. W luznym szyku, powoli, synowie Imrryr ciągnęli na wojnę. Dowódcy dali rozkaz
    do ataku. Ponad głowami maszerujących wzniosły się drabiny. Twarze obrońców wyglądały
    jak blade plamy na tle czarnych murów. Od strony zamku dobiegały jakieś krzyki, nie sposób
    było jednak rozróżnić słów.
    W awangardzie nadciągającego oddziału pojawiły się dwa wielkie tarany,
    sporządzone poprzedniego dnia. Wąska grobla nie stanowiła najbezpieczniejszej drogi, ale
    tylko po niej można się było przedostać przez fosę. Do każdego z dwóch olbrzymich,
    nabijanych żelazem taranów przystąpiło po dwudziestu ludzi. Poczęli oni biec w stronę bramy
    pośród świstu strzał. Przed większą częścią pocisków osłaniały ich tarcze, tak że wkrótce
    dotarli do grobli i szybko przedostali się przez fosę. Pierwszy taran uderzył we wrota.
    Patrzącemu na to Elrykowi zdawało się, że żaden obiekt wykonany z drewna i stali nie może
    się oprzeć równie gwałtownemu uderzeniu, jednak brama zadrżała niemal niezauważalnie i -
    wytrzymała impet!
    Wojownicy wydali okrzyk podobny wrzaskowi żądnych krwi wampirów i bokiem,
    niczym kraby, usunęli się, dając drogę niosącym drugi taran towarzyszom. Wrota ponownie
    zatrzęsły się, tym razem bardziej wyraznie, lecz nie ustąpiły.
    Dyvim Tvar wykrzykiwał słowa zachęty ludziom wspinającym się na drabiny
    oblężnicze. Wśród nich znajdowali się najdzielniejsi, najbardziej zdesperowani Imrryrianie.
    Wiadomo było, że niewielu z nich osiągnie szczyt, a nawet gdyby wdarli się na blanki, to
    jeszcze czeka ich ciężka walka, by utrzymać się przy życiu aż do nadciągnięcia pozostałych
    towarzyszy.
    Wrzący ołów z sykiem wylewał się z olbrzymich kotłów umocowanych na
    obrotowych trzpieniach. Taka konstrukcja bardzo ułatwiała ich obsługę. Niejeden dzielny
    Imrryrianin spadł z drabiny, by umrzeć od gorącego metalu, nim jeszcze jego ciało
    roztrzaskało się o ostre skały. Pokaznych rozmiarów kamienie wychylały się sponad murów
    w skórzanych sakwach podwieszonych na krążkach linowych i opadały na najezdzców
    gruchocącym kości, śmiercionośnym deszczem. Mimo wszystko napastnicy parli naprzód.
    Pół setki wojennych okrzyków rozbrzmiewało dokoła. Część wojowników niestrudzenie
    wspinała się po długich drabinach, ich towarzysze zaś, z tarczami wzniesionymi ponad głowy
    dla ochrony, nadal przypuszczali na bramę atak za atakiem.
    Na tym etapie bitwy ani Elryk, ani jego dwóch towarzyszy nie mogli nic zrobić, by
    przyjść swym ludziom z pomocą. Ich żywiołem była walka wręcz. Nie było dla nich miejsca
    nawet w tylnych szeregach, gdzie stali łucznicy, szyjący strzałami w znajdujących się wysoko
    na murach obrońców twierdzy.
    Wrota zaczynały ustępować. Pojawiały się w nich coraz to większe szpary i szczeliny.
    I nagle, w najmniej spodziewanym momencie, prawe skrzydło bramy zaskrzypiało na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl