[ Pobierz całość w formacie PDF ]
raz dobranoc. Daj mi spać.
- W takim razie miłych snów.
Był oto w łóżku z kobietą, którą kochał.
A czuł się sam jak kaktus na pustyni.
Przypomniał sobie inną, też niezłą piosenkę Simona
i Garfunkela, którą zawsze lubił, lecz której nigdy do
końca nie zgłębił. Jak to się zaczynało?
S
R
- Witaj w Zoo, Fitzgeraldzie - zamamrotał pod no-
sem. - Zabrania się dokarmiania zwierząt.
- Powiedziałeś coś, Tim? - rozległo się po drugiej
stronie Appalachów.
- Po prostu zastanawiam się, czym ciotka Emmaline
uraczy nas na śniadanie - rzekł, przewracając się i kładąc
na brzuchu.
- Pewnie będą naleśniki w kształcie serc. Z czerwo-
nymi truskawkami.
Uśmiechnął się w poduszkę.
- Pewnie tak. Dobranoc, Moll.
- Dobranoc. - Chwila ciszy. - Wiesz co?
Poderwał głowę, uskrzydlony nadzieją.
- Lubię cię, Tim. - Już z tonu jej głosu domyślił się,
że zaraz nastąpi jakieś zasadnicze ale". I nastąpiło: -
Ale to nie zaradzi na nasze problemy.
Znów opadł nosem w poduszkę.
Musiał jakoś przetrzymać tę noc.
S
R
ROZDZIAA CZWARTY
To było rozkoszne przebudzenie. Jeszcze na wpół za-
mroczona, lecz już rejestrująca zmysłami niektóre dozna-
nia, Molly uśmiechnęła się, wchłaniając całym swoim
ciałem ciepło, które biło od ciała śpiącego przy niej męż-
czyzny. Leżeli przytuleni do siebie, jakby ta kołdra, która
ich okrywała, była sztandarem jedności i zgody, auten-
tycznego pojednania, a nie zwykłą puchową kołdrą, którą
się odrzuca na brzęczenie budzika.
Więc było jej tak dobrze, tak cudownie miło, że
w swej wędrówce ku przebudzeniu cofnęła się o krok,
ku miejscu, gdzie nie sposób odróżnić jawy od snu
i gdzie wszystko wydaje się mieć tę nieokreśloną, dwoi-
stą postać. Tutaj, na tej granicy oddzielającej dwa świa-
ty, Molly wyciągnęła rękę i zaczęła po omacku szu-
kać jakiegoś zaczepienia. Natrafiła na płaski brzuch
Tima, przywarła doń dłonią, po czym ześlizgnęła się ni-
żej...
Tym sposobem wezwała go, on zaś odpowiedział na
jej wezwanie. Odwrócił się i sięgnął po nią, tak jak za-
wsze to robił. Jeszcze śpiący, a już aktywny. Poszukujący.
Odnajdujący.
Zanurzył twarz w jej włosach, tchnął ciepłem oddechu
w ucho, odnalazł ustami pulsującą kolumnę szyi. Nie bro-
S
R
niła się, kiedy odpinał guziki koszuli i zsuwał spodnie
z jej bioder. Jego dłoń wsunęła się pomiędzy jej uda,
a wargi zaczęły pieścić mleczną, nabrzmiałą pierś. Po-
czuła się jak górska dolina, którą słońce, przetaczając się
przez grań, oblewa światłem od jednej strony, podczas
gdy druga wciąż pozostaje pogrążona w półmroku. Na
dole rozkwitała, budziła się do życia i rozchylała niczym
pąk, podczas gdy w jej świadomości wciąż zalegały mro-
ki nocy.
Wtedy zdobyła się na drugie wezwanie, które w isto-
cie było przyzwoleniem. Zapragnęła spełnienia i wzlotu.
Tim odebrał i ten sygnał i odpowiedział nań z ochotą.
Wszystko, co sobie nawzajem dawali, było tak cudowne,
bo jednocześnie pół-baśniowe i pół-realne, namacalne
i nieuchwytne.
I oto już miał uczynić zadość jej i swoim pragnie-
niom, gdy nagłym ruchem odrzucił, a raczej skopał
kołdrę.
Oblało ich chłodne powietrze.
W bramę marzenia sennego uderzył taran jawy.
Dwoistość stała się jednorodnością.
Molly w jednej chwili odzyskała świadomość i otwo-
rzyła oczy. Zobaczyła baldachim, okno, komnatę nowo-
żeńców.
Zdrętwiała. Wszystko stało się jasne.
- Zejdz ze mnie, Tim. Chyba nie chcesz wziąć mnie
siłą?
Nie musiała mówić nic więcej. Poczuła, jak słabnie
jego gotowość, a równocześnie twardnieją mięśnie ra-
mion. Podniósł się na łokciach i otworzył oczy. Ujrzała
S
R
nad sobą jego szelmowski uśmiech. Już za ten jeden
uśmiech powinna go pokrajać na kawałki.
Bo były jeszcze inne powody. Wystarczyło spojrzeć
na jego jasne oczy, by w jednej chwili uzmysłowić sobie,
że podczas gdy ona błądziła po omacku, on działał z peł-
ną premedytacją. Dałaby sobie rękę uciąć, że nie spał
już przynajmniej od godziny. To on usunął koce, które
z taką pieczołowitością ułożyła wczoraj między nimi.
A potem cierpliwie czekał na odpowiedni moment, by
senność uczyniła ją pragnącą i bezwolną.
Ażeby go wszyscy diabli!
- Ażeby cię diabli, Timothy! - wybuchnęła, zrzucając
go z siebie silnym pchnięciem ramion. - I jak tu wie-
rzyć...
Opadł na materac, po czym przewrócił się na plecy
i najbezczelniej w świecie przeciągnął.
- To było bardzo przyjemne, Moll. Szkoda, że trwało
tak krótko. - Zadrżał z zimna. - Co to? - zdziwił się.
- Czemu jest tak cholernie zimno? Może to twoje serce
zmieniło się w bryłę lodu?
Molly tymczasem zdążyła już wciągnąć spodnie i po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]