[ Pobierz całość w formacie PDF ]
toby już od tego zaczął powoli korkować. A ja po prostu wyspałam się chociaż przez
parę godzin. Obudziłam się, kiedy mi się przyśniło, że jestem psem, którego ludzie
dotąd dobrze traktowali, a potem nagle zamknęli w klatce i zaczęli zadręczać na
śmierć. Detlef młócił przez sen rękami i to on mnie bił. Paliło się światło. Przy łóżku
stała miska z wodą i ściereczka. Mama postawiła. Starłam sobie pot z twarzy.
Całe ciało Detlefa było w ciągłym ruchu, chociaż wyglądało na to, że twardo śpi.
Tułów podnosił się i opadał, nogi wierzgały no i właśnie od czasu do czasu walił rękami
na oślep.
Ze mną było trochę lepiej. Miałam już tyle siły, żeby zetrzeć mu pot z czoła.
Nawet nie poczuł. Uświadomiłam sobie, że dalej niesamowicie go kocham. Kiedy potem
znowu się zdrzemnęłam, poczułam tak przez sen, że Detlef mnie dotknął i pogłaskał po
włosach.
Następnego dnia rano wyraznie nam się polepszyło. Czyli, że stara narkomańska
reguła, że drugi dzień odtrucia jest najgorszy, u nas się nie sprawdziła. Tylko, że było
to nasze pierwsze odtrucie, a wtedy zawsze jest lepiej niż przy następnych. W
południe zaczęliśmy nawet znowu ze sobą rozmawiać. Najpierw o jakichś nieistotnych
sprawach, a potem znowu o naszej przyszłości. Nasze plany nie były już takie całkiem
grzeczne, jak na początku. Przysięgliśmy sobie, że nigdy już nie będziemy brali ani
hery, ani LSD, ani żadnych prochów. Ale chcieliśmy prowadzić spokojne życie wśród
spokojnych ludzi. Zgodziliśmy się co do tego, że znowu zaczniemy palić-haszysz, tak
jak w najpiękniejszym okresie naszego życia. Chcieliśmy mieć przyjaciół wśród tych, co
palą hasz, bo oni przeważnie zawsze są spokojni. Planowaliśmy sobie, że nie będziemy
mieli żadnych kontaktów z tymi, co chlają wódę i, że nie chcemy też mieć nic wspólnego
z kołtunami. Czyli ze środowiska ćpunów z powrotem do środowiska palących hasz.
Detlef zamierzał poszukać znowu pracy. Powiedział: Pójdę po prostu do mojego
starego szefa i powiem mu, że narozrabiałem, zgadza się, ale teraz mam już w głowie
poukładane jak trzeba. Szef właściwie zawsze był dla mnie wyrozumiały. Zacznę u
niego po prostu od początku.
Ja mówiłam, że mam zamiar całkowicie skoncentrować się na nauce, i jak się uda,
skończyć tę szkołę i może nawet jeszcze zrobić potem maturę.
Potem przyszła mama z wielką niespodzianką, która nas całkiem uszczęśliwiła. Była u
swojego lekarza i przepisał jej buteleczkę valeronu. Wzięliśmy z Detlefem po 20 kropli,
tak jak kazał lekarz. Trzeba było oszczędzać, bo przecież miało tego starczyć na cały
tydzień. Po valeronie było już z nami o wiele lepiej. Odtrucie dawało się już całkiem
niezle znieść. Mama cały czas gotowała nam pudding, na który autentycznie mieliśmy
apetyt. Przynosiła nam lody, spełniała każde nasze życzenie. Znosiła nam całe sterty
czegoś do czytania. Kilogramy komiksów. Przedtem komiksy wydawały mi się strasznie
nudne. Teraz oglądałam je razem z Detlefem. Nie czytaliśmy ich tak po łebkach, jak
zwykle. Dokładnie oglądaliśmy każdy rysunek i nieraz śmialiśmy się do łez, takie były
zabawne.
Trzeciego dnia było już całkiem dobrze. Tyle, że właściwie cały czas byliśmy
jeszcze nabuzowani. Nie tylko valeronem. Dalej bez przerwy łykaliśmy valium i
zapijaliśmy winem. Czuliśmy się zupełnie wspaniale, chociaż nasze zatrute organizmy od
czasu do czasu broniły się przed brakiem hery. Wieczorem trzeciego dnia po raz
pierwszy od dłuższego czasu znowu się kochaliśmy. Bo jak się jest na herze, to
człowiek coraz rzadziej ma ochotę na te rzeczy. To był pierwszy raz, od kiedy Detlef
mnie rozprawiczył, że kochaliśmy się nie będąc naćpani. Było niesamowicie fajnie. Oboje
czuliśmy, że już dawno tak bardzo się nie pragnęliśmy. Godzinami leżeliśmy w łóżku i
delikatnie pieściliśmy się nawzajem. Wciąż jeszcze się pociliśmy. Czwartego dnia
mogliśmy już właściwie zupełnie spokojnie wstać. Ale przeleżeliśmy w łóżku jeszcze trzy
dni, kochaliśmy się, łykaliśmy valium, popijaliśmy winem i pozwalaliśmy mojej mamie się
nami opiekować. Doszliśmy do wniosku, że ten odwyk wcale nie był znowu taki straszny,
i cieszyliśmy się, że udało nam się skończyć z ćpaniem.
Siódmego dnia w końcu wstaliśmy. Mama była cała szczęśliwa, że już po wszystkim.
Ucałowała nas serdecznie. Przez ten tydzień mój stosunek do mamy zupełnie się
zmienił. Czułam się jakby jej prawdziwą przyjaciółką i byłam jej wdzięczna. Znów
niesamowicie się cieszyłam, że mam Detlefa. Mówiłam sobie, że drugiego takiego
bezbłędnego chłopaka nie ma na całym świecie. No bo to bezbłędne, że tak od razu i
bez zastanowienia zgodził się na odwyk razem ze mną. A już zupełnie genialne było, że
nasza miłość wcale się po tym nie skończyła, jak u innych narkomanów, tylko się jeszcze
umocniła.
Powiedzieliśmy mojej mamie, że przydałoby nam się łyknąć trochę świeżego
powietrza, po tym tygodniu spędzonym w moim mikroskopijnym pokoiku.
Przyznała nam rację. Detlef zapytał: To gdzie idziemy? Popatrzyłam na niego
bezradnie. Autentycznie nie miałam pojęcia. Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę, że
tak na dobrą sprawę to już nie mamy gdzie pójść. Wszyscy nasi przyjaciele to
narkomani. A wszystkie miejsca, które znaliśmy, w których byliśmy zadomowieni, to
miejsca spotkań narkomanów. Kompletnie straciliśmy kontakt z tymi, co palą hasz.
Po tym, jak Detlef zapytał, gdzie pójdziemy, nie było mi już tak dobrze. Nie
mieliśmy więcej valeronu i chyba też trochę z tego powodu zrobiliśmy się tacy
niespokojni i chcieliśmy wyjść z domu. Przez to, że nie wiedzieliśmy, dokąd pójść,
zrobiłam się jeszcze bardziej niespokojna. Nagle poczułam się kompletnie
wypompowana, pusta w środku. Rzuciliśmy heroinę i okazało się, że nie ma już dla nas
nigdzie miejsca.
Poszliśmy do kolejki podziemnej, nie zastanawiając się nawet, po co. Wszystko
działo się automatycznie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ciągnie nas tam jakaś
niewidzialna nić. I nagle byliśmy już na dworcu Zoo. Detlef odezwał się w końcu:
Trzeba się chociaż pokazać Axelowi i Berndowi. Jeszcze sobie pomyślą, że nas
przymknęli albo, że już jesteśmy na cmentarzu.
Odpowiedziałam z ulgą: Jasne. Trzeba im opowiedzieć, jak było na odtruciu. Może
uda się namówić, żeby zrobili to samo. No i faktycznie od razu spotkaliśmy Bernda i
Axela. Mieli ze sobą kupę towaru. To był ich dobry dzień na dworcu. Detlef
opowiedział o nas. Obydwaj uznali, że to wspaniale. Potem powiedzieli, że idą teraz do
mieszkania, żeby sobie władować.
Detlef popatrzył na mnie, ja na niego. Równocześnie spojrzeliśmy sobie w oczy i
zaczęliśmy się głupio uśmiechać. Pomyślałam sobie jeszcze: To przecież nie ma sensu.
Tak od razu, pierwszego dnia. Potem Detlef powiedział: -Wiesz co, tak od czasu do
czasu to można sobie spokojnie władować. W końcu dopóki się nie jest fizycznie
uzależnionym, to na herze jest przecież bombowo. Trzeba będzie tylko niesamowicie
uważać, żebyśmy znowu nie wsiąkli. Bo drugi raz przechodzić coś takiego, takie
odtrucie, to nie dla mnie.
Ja na to: No pewnie, od czasu do czasu jakiś kop to bombowe. Przecież już
dokładnie wiemy, że nie wolno się nam drugi raz uzależnić. Rozsądek, przemyślenia,
wszystko poszło w kąt. Jedyne, czego chciałam, to sobie władować.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]