[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nik francuski, bez którego nie byłby w stanie rozszyfrować raportów. Kiedy się
zorientował, że zamiast dać facetowi solidną nauczkę, musi załagodzić sprawę,
z rozpaczy wziął udział w gigantycznej popijawie.
Być może tak się musiało stać. Charlotte i Gus już dawno zaprzestali prawie
wszystkich wspólnych przyjemności. Kontener z tuzinem butelek whisky przy-
wiózł jeden z kumpli wprost z Glen-jakiegośtam. Tamtego roku codzienne obo-
wiązki zostawiały Privett-Clampe owi niewiele czasu na łowy. Z głową pełną cu-
issade, frottage i soixante-neuf trafił do miejscowego domu publicznego. Spo-
strzegawcza burdelmama wyczuła jego brak zainteresowania dziewczętami i za-
prowadziła go do pokoju z chłopcem.
Nazajutrz, pełen obrzydzenia do siebie, Privett-Clampe złożył prośbę o po-
wtórny przydział do kawalerii. Prośbę oddalono. Regularna gra w tenisa i poran-
ne przejażdżki konno nie tłumiły złowieszczego przeczucia nadchodzącej zguby.
Lubieżne myśli, dziwacznie przemieszane ze wspomnieniami z łowów i lat szkol-
nych, nie dawały mu spokoju. Jedyną rzeczą, która trzymała je w ryzach, było
picie. Pewnego wieczora Privett-Clampe wypił jednak za dużo i znów trafił do
burdelu. Błędne koło ruszyło. Ostateczny cios dosięgnął Privett-Clampe a pod-
czas gry w polo. Niefortunny upadek z konia zakończył się złamaniem nogi. Noga
zrosła się zle i pozostała sztywna. O powrocie do kawalerii nie mogło być mowy.
Trzydziestodziewięcioletni Privett-Clampe uświadomił sobie ze zgrozą, że resztę
życia spędzi za biurkiem.
Charlotte zorientowała się, że mąż popija. I szczerze ubolewała, że stary kawa-
lerzysta nie znajduje już takiej radości w konnych przejażdżkach. Sądziła jednak,
że nie powinna z nim o tym mówić. Miała swoje życie. Prowadziła dom, działała
99
w towarzystwie dobroczynnym, które ratowało stare kawaleryjskie konie przed
żałosnym końcem w fabryce kleju i transportowało je na pastwiska w okolicach
Rawalpindi. P.-C. widział w tym jedynie tani sentymentalizm. Ich role ustaliły się
raz na zawsze niczym czwartkowy wieczorny posiłek, składający się niezmiennie
z jagnięciny i puddingu.
Z wybuchem wojny zaświtała w ich sercach nadzieja. Skoro Ojczyzna jest
w potrzebie, może kapitanowi uda się uciec zza biurka? W odpowiedzi na list
Privett-Clampe a, oferującego swoje usługi na scenie teatru działań wojennych
w Europie, Londyn awansował go i przeniósł do Fatehpuru. Privett-Clampe podarł
notatkę z informacją o awansie i napisał znowu. Tym razem poprosił o wysłanie
do Palestyny, co ze względu na jej położenie (w połowie drogi do Ojczyzny) było
wyjściem kompromisowym. Ku jego żalowi nadeszło pismo z potwierdzeniem
awansu i rozkazem bezzwłocznego stawienia się na nowej placówce.
Dla majora Privett-Clampe a Fatehpur leży na końcu świata. W miejscu, gdzie
diabeł mówi dobranoc. Jego personel to grupa młodych mężczyzn z Indian Ci-
vil Sendce, jak Flowers. Ich arogancja płynąca z zarozumialstwa i zwyczaj po-
sługiwania się w rozmowie łacińskimi sentencjami sprawia, że major czuje się
jeszcze bardziej osamotniony niż przedtem. W nakrochmalonych gorsach i niena-
gannych surdutach bardziej przypominają mu stado brodzących ptaków niż istoty
ludzkie. Gdy leczy porannego kaca, sam widok choćby jednego z nich stojące-
go w drzwiach z papierami pod pachą wywołuje świerzbienie wskazującego pal-
ca. Ze swej strony podwładni majora wyraznie dają do zrozumienia, że ich kwa-
lifikacje (si parna liceret componere magnis) są o wiele wyższe niż kwalifikacje
Starego Morsa, i widzą (pro pudor!) wyrazne oznaki delirium tremens, gdy ich
szef z trudem zapala fajkę podczas porannej odprawy.
Nasączony miejscową whisky, Mors zrezygnował z walki z własnymi skłon-
nościami. Sięgnął dna, pozwalając, by Flowers, którego nie znosił i uważał za
najgorszy gatunek zniewieściałego gryzipiórka, przedstawił mu ślicznego chłop-
ca. Clive (tak nazwał go na własny użytek) wprowadził istny zamęt w jego my-
ślach i uczuciach. Major zupełnie nie wie, jak sobie z tym poradzić. Jedno nie
ulega wątpliwości. Privett-Clampe ma romantyczny stosunek do chłopca. Tłuma-
czy sobie, że jego pragnienie jest wolne od chęci wykorzystania. Jedna z niewielu
rzeczy, jakie zapamiętał o starożytnych Grekach, to ich wspaniała tradycja miłości
między dojrzałym mężczyzną a chłopcem. Własny pijacki mozół jawi mu się te-
raz w lepszym świetle. Wie już na pewno, że w żyłach młodego człowieka płynie
angielska krew, co wzmacnia wolę bycia mentorem, przewodnikiem po pułapkach
i niebezpieczeństwach życia.
Niechęć Clive a do rozmowy wprawia majora w zakłopotanie. Privett-Clampe
czułby się lepiej, gdyby chłopiec nie robił wrażenia, że jest tutaj, bo musi. Ma-
jor wyobraża sobie wspólne wypady w góry. Mógłby nawet nauczyć chłopaka
strzelać! Przypuszcza, że większość jego młodych podwładnych z IPS i prawie
100
wszystkie osobistości w pałacu wiedzą, co się dzieje, mimo to widzi potrzebę
utrzymywania sprawy w tajemnicy. Z upływem tygodni poczucie winy w majo-
rze wzrasta. Tłumione kolejnymi szklaneczkami whisky przekonanie, że robi coś
złego, dręczy go coraz bardziej.
Z nastaniem upałów Privett-Clampe rzadziej każe się Clive owi odwracać,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]