[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rzucił się w przód, na ziemię, piasek wypełnił mu usta, dusząc go, podczas gdy życie uchodziło z
niego przez setki poszarpanych ran, a karabiny ciągle strzelały, rytmiczne huki rozbrzmiewały
niczym gwałtowne bicie w kotły, niczym nieustępliwe stukanie pięścią w chybotliwe drzwi.
- Pozwólcie mi umrzeć! - krzyknął Tuck, a poduszka stłumiła jego słowa.
Rzeczywiście było to nieustępliwe stukanie pięścią w chybotliwe drzwi.
- Panie Case, pobudka - powiedział wesoło Sebastian Curtis. - Za dziesięć minut
zaczynamy.
Tuck przetoczył się prosto w moskitierę, zaplątał się i zerwał ją z sufitu. Wciąż miał na
sobie piankę do nurkowania i delikatna siatka przykleiła się do niej jak pajęczyna. Stanął przy
drzwiach, wyglądając niczym poobijany duch prosto z szafy Davy ego Jonesa.
- Co? Nie mogę lecieć. Nie mogę nawet, kurwa, chodzić. Niech pan idzie. - Tuck nie należał
do rannych ptaszków.
Sebastian Curtis stał w drzwiach i aż promieniał.
- Jest środa - oznajmił. - Myślałem, że zechce pan zaliczyć parę dołków.
Tuck popatrzył na doktora przez nabiegłe krwią oczy i kilka warstw porwanej moskitiery.
Za Curtisem stał jeden ze strażników, bez pistoletu maszynowego, za to z torbą golfową
przewieszoną przez ramię.
- Golf? - spytał pilot. - Chce pan grać w golfa?
- Tutaj, na Alualu, to zupełnie inna gra. Duże wyzwanie. Ale w końcu pan ćwiczył, prawda?
- Doktorze, zle spałem...
- Może to przez tę piankę, jeśli wolno mi powiedzieć. Tutaj, w tropikach, potrzeba
oddychających tkanin. Najlepsza jest bawełna.
Tuck zaczął przytomnieć i zdał sobie sprawę, że skupia na tamtym strumień intensywnej
nienawiści.
- Chyba wiem, kto sobie tej nocy pobzykał.
Curtis spuścił wzrok i uśmiechnął się nieśmiało. Był autentycznie zawstydzony. Tuck nie
umiał tego pojąć. Najwyrazniej doktor nie miał najmniejszych problemów z zabijaniem ludzi albo
usuwaniem ich organów - bądz jednym i drugim - ale czerwienił się na wzmiankę o seksie z żoną.
Tuck wbił w niego spojrzenie.
- Radzę się przebrać. Pierwszy dołek jest przed hangarem. Pójdę i poćwiczę uderzenia,
czekając na pana.
- Słusznie - odparł pilot. Zatrzasnął drzwi. Dwadzieścia minut pózniej Tuck, z włosami
jeszcze mokrymi po prysznicu, dołączył do Curtisa i strażnika przed hangarem. Czuł ciężar trzech
nocy niemal bez snu, a plecy bolały go po tym, jak przeciągnął Kimiego przez ogrodzony teren, a
potem wrzucił go do wody za polem minowym. Strażnik ich nie dogonił, ale dopadł do brzegu i
krzyczał, wymachując bronią, aż Tuck i Kimi zniknęli mu z oczu.
- Musimy podzielić się zestawem kijów - oznajmił Curtis. - Ale może teraz, skoro
postanowił pan zostać, zamówimy panu własne kije.
- Fajnie - powiedział Tuck. Nie miał pewności, ale pomyślał, że to może być ten sam
strażnik, który ścigał ich do plaży. Wyszczerzył się do niego, a Japończyk odwrócił wzrok. Tak, to
ten.
- To jest Mato. Będzie nam dziś nosił kije.
Strażnik ukłonił się lekko. Tuck pozdrowił go wyciągniętym środkowym palcem. Jeśli
nawet doktor zauważył ten gest, nic nie powiedział. Położył piłeczkę na kwadratowym kawałku
sztucznej trawy, podklejonym gumą.
- Musimy uderzać z tego. Przynajmniej dopóki ktoś nie wynajdzie kija do żwiru. - Zaśmiał
się z własnego żartu.
Tuck zmusił się do uśmiechu.
Plemię Rekinów już setki lat temu posypało całą wyspę żwirem. Dzięki temu huragany nie
wymywają górnej warstwy gleby. Pierwszy dołek zakręca w lewo. Sam dołek znajduje się za
kwaterą pracowników jakieś sto metrów stąd.
- Doktorze, skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, czemu nie nazywać ich strażnikami?
- Dobrze, panie Case. Zechce pan zacząć?
- Proszę mi mówić Tuck. Nie, pan pierwszy.
Curtis zamachnął się kijem, a piłeczka poleciała łukiem nad barakiem strażników i
wylądowała poza zasięgiem wzroku gdzieś wśród palm za budynkiem.
- Muszę przyznać, że mam pewną przewagę. Zaprojektowałem pole tak, żeby pasowało do
moich uderzeń. Większość dołków skręca w lewo.
Tuck skinął głową, jakby świetnie rozumiał, co tamten mówi, po czym wziął od niego kij i
sam wykonał uderzenie. Piłeczka poturlała się po żwirze, podskakując, i zatrzymała się pięćdziesiąt
metrów przed nimi.
- Oj, pech. Chce pan powtórzyć?
- Niech mnie pan cmoknie w pompkę, doktorze.
- Czyli chyba nie.
Za chorągiewki służyły bambusowe kije, wbite w podłoże, a w dołki wetknięto puszki po
coli z obciętą górą. Najlepszy w tej zabawie był fakt, że Tuckowi udało się kilka razy mocno
przyładować piłeczką w łydki Mato, który trzymał chorągiewki. Najgorsze zaś okazało się to, że
Curtis uznał teraz Tucka za powiernika i postanowił się przed nim otworzyć.
- Beth to fajna babka, nie? Opowiadałem panu, jak się poznaliśmy?
- Tak.
- To było na sympozjum transplantologicznym w San Francisco. Beth jest świetną
pielęgniarką, najlepszą, jaką kiedykolwiek widziałem w sali operacyjnej, ale nie pracowała jako
pielęgniarka, kiedy ją poznałem.
- Aha - powiedział Tuck.
Curtis najwyrazniej czekał, aż rozmówca o coś zapyta. Tucker czekał, aż strażnik
podkabluje go za to, że w nocy wymknął się poza teren.
- Była tancerką na North Beach. Striptizerką.
- Bez jaj - odparł Tuck.
- Jest pan w szoku? - Doktor ewidentnie chciał, żeby był w szoku.
- Nie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]