[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie przekroczysz tych drzwi, choćbyś miała nie wiem co.
Znieg ją oblepiał przemieniając błękit jej kurtki i spodni w
połyskliwą szarość. Zamrugała oczami, żeby strząsnąć płatki, które jej
zalepiały powieki, tak że wszystko dokoła zdawało się odpływać. Aż i
ona, z lekkim tylko uczuciem zdziwienia, odpłynęła zanurzając się w
ciemność...
Otworzyła oczy i zobaczyła Luke'a. Bez poruszania głową
widziała także kanapę, na której leży, i pokój, w którym się znajduje.
Skądś z tyłu doszedł ją głos Corbina:
- Nie spytaj tylko: Gdzie ja jestem?, bo cię zabiję. Wiedziała,
gdzie jest i co się stało. Dziwiło ją to, bo nie zemdlała dotąd nigdy w
życiu.
- Nie radzę - powiedziała. - Ludzie wiedzą, dokąd poszłam.
- To był zręczny numer. Zauważyłem, że kiedy zemdlałaś - nadał
temu słowu powątpiewającą intonację - upadłaś do wewnątrz, nie na
zewnątrz.
- To znaczy - zapytała z niedowierzaniem - że gdybym upadła na
zewnątrz, zostawiłbyś mnie na dworze?
- Jakbyś zgadła. Byłby do tego zdolny.
- Nie wierzysz, że zemdlałam?
Nic nie jadła od blisko doby, nie zmrużyła oka ostatniej nocy, do
tego doszło napięcie i wspinaczka tutaj. Miała prawo zemdleć, ale nie
może liczyć na jakiekolwiek współczucie z jego strony.
- Nie uwierzę ci nawet, jak powiesz, że pada śnieg. Okiennice są
nie zamknięte, w jednym oknie pali się lampa,
za drugim widać wirujące płatki. A ona musi wyjść w te ciemność
i wrócić do auta.
- Przyniosłam wiadomość od Maybelle. Wie, że masz ten
rysunek, i chce z tobą pomówić.
- Zrobiłyście próbę tego, co mi powie?
- Nie!
- No, to się zapowiada bombowo. Przyjadę jutro.
- Zwietnie - odparła.
Corbin przeszedł do wnęki kuchennej, a ona podniosła się powoli
z kanapy. Wraca szybko do siebie. Może stać i chodzić. Omdlenie nie
trwało widać długo, bo śnieg na jej kurtce nie roztopił się jeszcze w
cieple pokoju. Są na niej ciągle zaskorupiałe miejsca. Podniosła z
podłogi rękawiczką, którą musiała upuścić, naciągnęła ją i
powiedziała:
- Do widzenia.
W nozdrza ukłuł ją smakowity zapach. Nie jest głodna, ale jednak
zemdlała. Gdyby to się stało na dworze, mogłoby z nią być zle. Nie
wiadomo, czyby w porę odzyskałaby przytomność albo ktoś ją
znalazł. Może jej się to przytrafić ponownie. Zaczynała z niej kapać
woda.
- Mogę wysuszyć kurtkę? - zapytała.
Od gazowej kuchenki rozchodziło się miłe ciepło.
- A susz - zgodził się Corbin, ale kiedy zaczęła mu dziękować,
przerwał: - Nie kuś szczęścia, już raz cię zawiodło.
- Czy ja tego nie wiem! - mruknęła ponuro. - Pierwsza
prawdziwa zawieja tej zimy, a ja tutaj na tej górze.
Corbin zamknął okiennice i wirujący śnieg jakby przestał istnieć.
Livvy rozwiesiła kurtkę, na krześle, możliwie najbliżej ognia i
wkrótce zaczęła się z niej unosić para. Zciągnęła zabłocone buty,
zostając w grubych czerwonych skarpetach. Chętnie zdjęłaby również
wilgotne spodnie narciarskie. Wprawdzie miała sweter tak długi, że
mógłby uchodzić za minisukienkę, ale wzdrygnęła się na myśl, że a
nuż Corbin uznałby to za prowokację.
Dowodziło to, że niezupełnie wróciła jej jeszcze trzezwość
umysłu. Corbin wie dobrze, że nigdy więcej nie będzie próbowała z
nim żadnych sztuczek. Zresztą nie wyglądałaby wcale prowokacyjnie,
tylko idiotycznie.
Corbin karmił w kuchence Luke'a, a Livvy usiadła przy piecu.
Kiedy zapytał, czyby zjadła trochę zupy, odparła skwapliwie:
- O tak, proszę! - I zaraz wyjaśniła: - Nie jadłam lunchu.
Ani kolacji, ani śniadania, ale tego już nie dodała. Przyjęła z
wdzięcznością parującą miseczkę i łyżkę, które Corbin jej podał. W
miseczce była gęsta zupa jarzynowa. Corbin nie potrzebował jej
ostrzegać, że zupa jest gorąca, bo przez grube naczynie poczuła
palcami ciepło. Zresztą i tak by jej nie ostrzegł, bo więcej się do niej
nie odzywał. Przestał ją w ogóle zauważać. Usiadł przy stole i zabrał
się do jedzenia, czytając przy tym książkę.
Livvy łykała powoli zupę, czując jak w miarę jedzenia powracają
jej siły. Ale nawet kiedy odstawiając miseczkę powiedziała Dziękuję,
Corbin tylko kiwnął głową, nie podnosząc oczu znad książki, ani się
nie odzywając. Zostawiła miseczkę i łyżkę w zlewie, i podeszła do
drzwi.
- Bardzo by ci przeszkadzało, gdybym przeczekała?
- Nie przeszkadzałoby mi nawet, gdybyś spadła z urwiska -
odrzucił. - Tylko siedz cicho, jeśli chcesz zostać.
Tym razem mu nie podziękowała. Nie ma wobec niego żadnych
długów wdzięczności. To jego wina, że jest tu uwięziona. Czyż nie
mógł pojechać do motelu? Gdyby nie zastała jego auta na dole, nie
ryzykowałaby wspinaczki na górę przy takiej pogodzie i wszyscy nie
martwiliby się teraz w domu, dlaczego nie wraca. Ale nic na to nie
poradzi. A tu Corbin zabiera się jeszcze do pisania na maszynie, bębni
jej tym cholernym stukotem po skroniach.
Kurtka prawie już wyschła, więc ją nałożyła z powrotem i usiadła
na kanapie, naciągnąwszy kaptur na uszy i większą część twarzy,
odgradzając się ostentacyjnie od tego pokoju i wszystkiego, co ją
otacza. Zamknąwszy oczy, mogła sobie wyobrażać, że jest w domu,
we własnym łóżku. Poczuła się straszliwie znużona.
Wtuliła się głębiej w kanapę i zapadła w spokojny sen. Aż do
momentu, kiedy się obróciła w bok i omal nie zsunęła na podłogę.
Corbin poderwał się od maszyny. Musiało to wyglądać, jak znowu
zemdlała.
- Przepraszam, zasnęłam - rzuciła z irytacją.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]