[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poczucie obowiązku!
Przekaż to w raporcie. Cholerni %7łydzi! Radykałowie! Bolszewicy!
Pełno ich w całej Europie! Spisek, żeby pogrzebać wszystkie uczciwe zasady, według
których od stuleci żyją dobrzy chrześcijanie!
Wymordują nas w naszych własnych łóżkach! Będą gwałcić nasze córki! Skażą naszą
rasę! Nigdy w to nie wątpiłem! Zrobię wszystko, by temu zapobiec. Masz na to moje
słowo! /Wkrótce będziemy mieć do dyspozycji miliony!
Inspektorowi zrobiło się nagle niedobrze. Chryste Panie, w co on się władował?
Podniósł się z krzesła na miękkich nogach.
- Przekażę pańskie słowa, panie Hawkwood.
- Porządny z ciebie gość. Wiedziałem, że zrozumiesz.
- Zaczynam. - Szybkim krokiem skierował się ku wyjściu, zostawiając tamtego przy
stoliku.
Stojąc pod markizą klubu "Knights" i czekając na taksówkę Canfield czuł, że drętwieje
z przerażenia. Przestał obracać się w świecie, który rozumiał. Miał do czynienia z potęgami i
powiązaniami przekraczającymi zdolność jego pojmowania.
174
ROZDZIAA 34
Elizabeth porozkładała na kanapie wycinki z gazet i czasopism.
Wydawcy Ogilvie i Storm spisali się znakomicie. Dostarczyli więcej materiałów, niż
Elizabeth i Canfield mogliby przeczytać przez tydzień.
Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza założona została przez
fanatyków. Do Schutzstaffel należeli nieokrzesani maniacy, nikt jednak nie traktował ich
poważnie. Artykuły, fotografie, nawet krótkie nagłówki - wszystko to sprawiało groteskowe i
komiczne wrażenie.
Po co pracować dla ojczyzny skoro można się przebrać i udawać Wagnera?
Canfield wziął część dodatku niedzielnego i przeczytał nazwiska przywódców: Adolf
Hitler, Erich Ludendorff, Rudolf Hess, Gregor Strasser. Imiona jak z wodewilu: Adolf, Erich,
Rudolf, Gregor.
Jednak pod koniec artykułu jego rozbawienie zniknęło. Zobaczył hasła:
"...spisek %7łydów i komunistów..."
"...córki gwałcone przez bolszewickich terrorystów...!"
"...krew aryjska skażona przez podstępnych Semitów...!"
"...plan na następne tysiąc lat...!"
Przed oczyma stanęła mu twarz Basila Hawkwooda, właściciela jednego z
największych zakładów przemysłu skórzanego w Anglii, szepczącego gorączkowo te same
frazesy. Pomyślał o dostawach wyrobów skórzanych do Monachium. Wyrobów bez
firmowego znaczka "hawkwood", które stały się częścią mundurów widocznych na zdjęciach.
Przypomniał sobie machinacje nieżyjącego Bertholde'a i wszystkie poprzednie wydarzenia.
Elizabeth siedziała przy biurku, robiąc notatki z artykułu.
Miała już pewien obraz, lecz niepełny, jakby brakowało części tła.
Ale i tak wiedziała już dosyć.
- Działa na wyobraznię, prawda? - powiedziała wstając z krzesła.
- Co pani o tym sądzi?
- Jestem przerażona. Ta wynaturzona organizacja polityczna jest po cichu finansowana
przez grupę najbogatszych ludzi świata.
Ludzi z Zurychu. I mój syn jest jednym z nich.
- Ale dlaczego?
- Jeszcze nie wiem. - Elizabeth podeszła do okna. - Muszę się jeszcze dowiedzieć wielu
rzeczy. Ale jedno jest jasne: jeśli ta banda fanatyków umocni swoją pozycję w Niemczech,
ludzie z Zurychu będą mieli w rękach potęgę ekonomiczną, o jakiej dotąd nie słyszano.
- Wobec tego muszę natychmiast wracać do Waszyngtonu!
Musimy zacząć działać!
- Nie możecie! - Elizabeth odwróciła się do Canfielda, podnosząc głos. - %7ładen rząd nie
ma prawa wtrącać się do polityki wewnętrznej innego kraju. Ale jest inny sposób, zresztą
dużo skuteczniejszy. Wiąże się jednak z ogromnym ryzykiem i muszę go przemyśleć. -
Starsza pani przycisnęła dłonie do ust i odsunęła się od Canfielda.
- Jaki sposób? Jakie ryzyko?
175
Lecz Elizabeth już go nie słyszała. Była bardzo skupiona. Po kilku minutach odezwała
się z drugiego końca pokoju:
- Jest taka wyspa na jeziorze w Kanadzie... Kupił ją mój mąż, dawno temu. Stoi tam
kilka domków, trochę prymitywnych, ale nadających się do zamieszkania... Gdybym dała
panu do dyspozycji niezbędne środki, czy mógłby pan zapewnić tej wyspie stuprocentową
ochronę?
- Myślę, że tak.
- To za mało. Nie może być najmniejszych wątpliwości. %7łycie całej mojej rodziny
zależeć będzie od całkowitej izolacji. Zrodki, o których mówię, są praktycznie
nieograniczone.
- W porządku. Mógłbym.
- I mógłby pan przewiezć ich tam w tajemnicy?
- Tak.
- Da się to załatwić w tydzień?
- Tak.
- Dobrze. Przedstawię wobec tego panu mój plan. Niech mi pan wierzy, to jedyny
sposób.
- Co pani proponuje?
- Zakłady Scarlatti zniszczą ekonomicznie wszystkich inwestorów z Zurychu.
Doprowadzą ich do ruiny finansowej.
Canfield popatrzył na pewną siebie starszą panią. Przez parę sekund nie odzywał się,
usiłując znalezć jakąś odpowiedz.
- Pani zwariowała - powiedział wreszcie cicho. - Jest pani sama. Ich jest czternastu...
nie, trzynastu. Trzynaście grubych ryb.
Nie da im pani rady.
- Panie Canfield, nieważne, ile kto jest wart. Ważne, jak szybko może obracać swoim
majątkiem. Czas jest najpotężniejszą bronią w biznesie, i niech nikt panu nie wmawia, że jest
inaczej. A ja dysponuję jeszcze dodatkowym atutem: mogę sama decydować o wszystkim, -
Co to znaczy?
- Gdybym zechciała zlikwidować całe Zakłady Scarlatti, nie ma takiej siły na świecie,
która zdołałaby mi w tym przeszkodzić.
Inspektor nie był pewien, czy dobrze ją zrozumiał. Patrzył na nią przez chwilę, zanim
powiedział:
- Och, czyżby?
- Głupcze...! Wątpię, czy poza Rotszyldami i może jeszcze kilkoma indyjskimi
maharadżami istnieje ktoś drugi mający takie możliwości jak ja!
- Niby dlaczego? Dlaczego tamci z Zurychu nie mogliby zrobić tego samego?
Starsza pani zniecierpliwiła się. Złożyła dłonie i podniosła splecione palce do brody.
- Jak na człowieka o wyobrazni znacznie przewyższającej inteligencję, zdumiewa mnie
pan. A może to strach nie pozwala panu ogarnąć tego wszystkiego?
- Proszę nie odpowiadać pytaniem na pytanie!
- Wszystko to jest ze sobą powiązane, zapewniam pana.
Panowie z Zurychu nie mogą zrobić tego co ja - i nie zrobią przede wszystkim ze
strachu. Ze strachu przed zobowiązaniami, inwestycjami i inwestorami oraz niezwykłymi
176
decyzjami; a także z obawy przed paniką, która zawsze jest następstwem takich decyzji. I, co
najważniejsze, ze strachu przed ruiną.
- A pani to nie dotyczy? Czy to właśnie chce mi pani powiedzieć?
- Zakłady Scarlatti nie są związane niczym i z nikim. Do mojej śmierci liczy się tylko
jeden głos. Mój. Scarlatti to ja.
- A co z całą resztą? Z decyzjami, paniką, ruiną...?
- Moje decyzje nie spowodują żadnych komplikacji. Nie będzie paniki.
- I nie będzie też ruiny, co...? Jest pani cholernie pewna siebie!
- Znów pan nie zrozumiał. Wobec zaistniałej sytuacji uważam upadek Zakładów
Scarlatti za nieunikniony. Niczego już nie uratuję.
Teraz wreszcie do Canfielda dotarło.
- Mój Boże...
- Muszę zdobyć ogromne sumy. Takie, o jakich panu się nie śniło, a którymi można
dysponować od ręki. Pieniądze, za które można wykupić olbrzymie majątki, kwoty, które
wstrząsną całymi rynkami. Kiedy ta operacja zostanie przeprowadzona, żaden kapitał na
ziemi nie postawi Zakładów Scarlatti z powrotem na nogi.
Stracimy zaufanie wszystkich.
- Więc będzie pani skończona.
- Nieodwracalnie.
Starsza pani zbliżyła się do inspektora. Patrzyła na niego, ale nie było to spojrzenie, do
którego był przyzwyczajony. Mogłaby być zatroskaną babcią z wyschniętych nizin Kansas
pytającą pastora, czy teraz Pan Bóg sprowadzi deszcz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]