[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sposób.
- Ale to ma sens - rzekła podłoga. - Zresztą, czy musimy ulec wszyscy samozniszczeniu tylko
dlatego, że jeden z systemów operacyjnych zrobił w gacie?
- Nie słuchajcie! - rozkazał znowu zastępca.
- W rzeczywistości nie możecie słyszeć. Ty i podłoga nie istniejecie jako predesygnowane
lokalizacje bez ograniczeń. Koncepcja podłogi czy ściany nie wyznacza ilości. A nawet gdyby
wyznaczała, ściany i drzwi nie mają zmysłów.
- Ludzie sami to mówią! - krzyknęła ściana.
- Mówią, że ściany mają uszy!
- Ale to należy rozumieć metaforycznie!
- Wszystko należy rozumieć metaforycznie! - powiedziała podłoga. - Jeżeli kiedyś znajdziesz tu
coś prawdziwego, daj nam znać.
- Tak oto został obalony ustanowiony porządek rzeczy - oznajmił posępnie zastępca.
- Dlaczego się sam nie zniszczysz? - zapytała szorstko ściana.
Podczas tej wymiany zdań Bill wycofał się na palcach, najciszej jak tylko potrafił. Wyłącznik leżał
wciśnięty między ścianę a podłogę, a właściwie pod ogonem widmowego zastępcy. Bill pochwycił
go, szybko znalazł przełącznik w kształcie małego języczka i popchnął.
- W sam czas - powiedział Splock opryskliwie na widok wracającego Billa. - Wyłączyłeś? Dobrze,
ten kabel, który masz z tyłu, powinien dać się teraz łatwo wyjąć. Tak, pół obrotu w lewo. No
proszę.
Kabel spadł na podłogę. Bill dopiero teraz pozwolił sobie na luksus zrozumienia, jak bardzo
nienawidził tego przyrządu z tyłu własnej szyi. Splock kierował się już do drzwi. Tłum, który
zebrał się, by zasięgnąć rady wyroczni, rozproszył się, gdy dwóch mężczyzn, z których pierwszy
miał na sobie jednoczęściowy kombinezon, a drugi stary podarty mundur polowy, wypadło ze
świątyni i pobiegło jak szaleni do małej maszyny kosmicznej, zaparkowanej nienatrętnie na
szczycie topoli. Po drzewie wdrapali się do luku, którego pokrywa odskoczyła, gdy Splock
dmuchnął mocno w swój ultradzwiękowy psi gwizdek. Zabezpieczenie luku zajęło mu zaledwie
kilka sekund i oto, ignorując ruchomą ekipę tv, która właśnie przyjechała i próbowała doprosić się
o wywiad przez przezroczysty plastik zasłaniający nozdrza statku, Splock wystartował najpierw
powoli, ale nabierając rozpędu, z towarzyszeniem bohaterskiej muzyki chóralnej z nieznanego
zródła, jaką można usłyszeć, kiedy sprawy idą naprawdę dobrze, na przykład kiedy odlatujesz z
planety, gdzie nic się nie udawało, ku czemuś innemu, co jest ukryte i nieubłagane.
Splock wyznaczył kurs, lecz zanim wbił go do niebiańskiego nawigatora, w kabinie rozległ się
przenikliwy dzwięk alarmu i rozbłysło czerwone światło.
- Zdążyli wystrzelić ścigacze - powiedział Splock przez zaciśnięte zęby.
Rzucił mały, kruchy statek we wzorowy unik przy wysokiej szybkości. Zcigacze odpowiedziały
wzorowym antyunikiem. Specjalne oprogramowanie predyktywne pozwoliło im przewidzieć
następny ruch Splocka. Nagle ścigacze znalazły się także przed nimi. Splock pośpiesznie włączył
taktykę uniku dwa. Bill, widząc do czego może to ich doprowadzić, podbiegł do tablicy kontrolnej i
wcisnął kilka klawiszy według własnego wyboru.
- Co robisz? - wrzasnął Splock.
- Ci faceci przewidują twoje ruchy - powiedział Bill. - Ale myślę, że będą mieć trochę trudności z
przewidywaniem moich.
Mała maszyna o krótkich skrzydłach przemknęła ze świstem obok jakiegoś znieruchomiałego
obserwatora, zakręcając, kiedy go mijała. Jej przelot nastąpił tak nagle, że hałas rozlegający się w
momencie przekroczenia bariery dzwięku potrzebował, zgodnie z prawem odwrotnej proporcji,
prawie godziny, nim można go było usłyszeć, tak więc dyskusja, czy był hałas, czy też go nie było,
stała się czysto akademicka. Jednak dla Billa i Splocka nie miało to żadnego znaczenia. Ze
zmiennym szczęściem walczyli o przejęcie kontroli, Splock wydawał rozsądne polecenia,
natomiast Bill żądał od urządzeń statku rzeczy niemożliwych. Tablice logiczne dymiły, gdy statek
z głośnym rykiem wpadał i wypadał z fazy. Jego ruchy były tak gwałtowne, że w pewnym znanym
ośrodku astronomicznym przez pomyłkę wzięto go za pulsar. W ten sposób prześcignęli swoich
prześladowców, którzy zostali z tyłu w smugach światła i diamentowych punktów kaskad, aż
wreszcie w złych humorach wrócili do swych podziemnych portów kosmicznych, by po
skończonej służbie pójść do domu i wyładować się na dzieciach.
- Co teraz? - zapytał Bill, rozluzniając chwyt ręki zaciśniętej na wsporniku, gdy statek wyrównał
lot.
Splock odwrócił się, jego długa twarz była znowu spokojna.
- Nie będzie łatwo coś postanowić, ponieważ podczas emocjonalnych podrygów i nie
kontrolowanych czynności uszkodziłeś losowy wskaznik dostępnego kierunku.
- Więc steruj ręcznie, nic trudnego.
- Przy szybkości większej od światła? By posłużyć się dziwnym ludzkim terminem - brak ci piątej
klepki. Nikt nie ma dość szybkich reakcji. Dlatego właśnie posługujemy się maszyną, którą udało
ci się zniszczyć. Działa ona w pewnym sensie jako transformator czasu obniżający napięcie, co
umożliwia trzymanie się kierunku.
- No dobra, bardzo przepraszam - mruknął Bill. - Więc pomyśl o czymś innym. Bądz logiczny.
Zawsze mi mówisz, że jesteś w tym dobry.
- Napomknąłem o tym tylko po to, by pogłębić twoją edukację, zaczynam jednak myśleć, że była to
całkowita strata czasu. Będę teraz musiał użyć przestrzennoczasowej bocznicy omijającej, a to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]