[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzaniem.
- Masz zamiar...?. - - Muszę - wyjaśniłam szybko. - Ktoś powinien sprawdzić, co się stało z
pozostałymi dziewczynami, nie sądzisz?
Rob zmienił się na twarzy. - Myślisz, że on...? Znów mu przerwałam.
- Nie wiem. Ale zamierzam się dowiedzieć. A potem... No cóż, planuję wykorzystać kasety
jako argument.
- Argument? - Tym razem to Rob ruszył za mną, kiedy opuszczałam 2T, postawiwszy pudło,
które trzymałam w rękach, na pudle wyniesionym z 1S. - Jaki argument?
- Nie jestem jeszcze pewna - powiedziałam, prostując się. - Ale wiem jedno, tu chodzi o
znacznie więcej niż tylko o to, że jakiś jeden facet pomieszkuje sobie z paroma dziewczynami na
zmianę. Wygląda to tak, jakby Randy prowadził na boku mały interes, a nie tylko o jego seksualne
upodobanie do uciekających z domu nastolatek. Rozumiesz to, prawda?
Rob nadal oddychał z pewnym trudem. W wieczornej ciszy tylko ten jeden odgłos słyszałam,
pomijając świerszcze i czasem wybuchy śmiechu z telewizora w czyimś mieszkaniu.
Przyjrzał mi się uważniej w świetle jasnej jak promień lasera ulicznej lampy.
- Jess, co ty chcesz zrobić?
- Nie rozmawiajmy o tym tutaj - zdecydowałam, widząc, że jakaś kobieta wyszła z 2L ze zło-
tym retrieverem na smyczy i spojrzała na nas pytająco, zanim zeszła po schodach. - Chodz. Aap za pu-
dło.
Rob, ku mojemu zdziwieniu, zrobił to, co mu powiedziałam... Tyle że wziął od razu oba pudła
i uginając się pod nimi, zszedł po schodach.
- Wyprowadzka? - spytała mnie kobieta miłym głosem, kiedy mijaliśmy ją w drodze na par-
king.
- Tak - potwierdziłam.
- Jest o wiele przystojniejszy niż twój poprzedni chłopak. - Kobieta mrugnęła do mnie z apro-
batą, ruchem głowy wskazując plecy oddalającego się Roba.
- To nie był... - zająknęłam się. Zdałam sobie sprawę, że ona sądzi, iż to ja mieszkałam w 2T z
Randym. - On nie jest... - A potem, czerwieniąc się strasznie, powiedziałam tylko: - Dzięki. - I szybko
dogoniłam Roba.
- Co ona ci mówiła? - spytał, kierując się w stronę swojej furgonetki.
- Nic - burknęłam. Miałam nadzieję, że w świetle lamp ulicznych nie zauważy, jaka byłam
czerwona. - Podjedziesz ze mną do domu i wezmiesz te kasety? Nie dam rady zabrać się z nimi na
motorze.
Rob miał taką minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale ograniczył się do skinięcia głową i
wsiadł do swojej furgonetki, przedtem wrzuciwszy tylko pudła z kasetami na tył. Poszłam na sąsiednie
miejsce parkingowe i uruchomiłam motor, próbując nie myśleć o tym, jak świetnie wyglądał tyłek
Roba w tych wy tartych dżinsach, kiedy wsiadał do samochodu - a potem podjechałam do miejsca,
gdzie na mnie czekał.
I oboje wyjechaliśmy z kompleksu apartamentów Fountain Bleu w stronę mojego domu na
Lumbley Lane.
To była ciepła, letnia noc, typowa dla południowej Indiany. W centrum dzieciaki w wieku li-
cealnym szalały, ile wlezie, jeżdżąc w tę i z powrotem po Main Street samochodami swoich rodziców
i zbierały się grupkami pod lodziarnią, która kiedyś nazywała się Czekoladowy Aoś, a teraz Dairy Qu-
een. Kiedy stanęłam na czerwonych światłach - czy w tym miejscu zawsze były światła, czy to też coś
nowego? - i spojrzałam na dzieciaki ściskające w dłoniach rożki z Peanut Buster Parfait, trudno było
nie pomyśleć, że wyglądają bardzo młodo, chociaż przecież wcale nie tak dawno temu sama należa-
łam do jednej z takich grupek...
Chociaż teraz, po namyśle, przyznam, że wcale nie. To zna czy, nie włóczyłam się aż tak czę-
sto po centrum. W liceum nie miałam zbyt wielu przyjaciół poza Ruth, która i tak zawsze była na die-
cie. Wiem, jak bardzo moja mama chciała, żebym przypominała te dziewczyny, które obserwowałam
teraz, potrząsające długimi włosami i śmiejące się do przystojnych chłopaków, którzy je tu przywiezli.
Ale ja zawsze obcinałam włosy krótko, a jedynego chłopaka, którym się interesowałam, nie
zaaprobowałaby moja mama. - Jess?
Obróciłam głowę. Czy ktoś faktycznie zawołał mnie po imieniu?
- Jess Mastriani? No i znów to samo. Rozejrzałam się i zobaczyłam kobietę stojącą przy kra-
wężniku i trzymającą pod ramię ciemnowłosego faceta w koszulce IZOD i dżinsach.
- O mój Boże, to naprawdę ty! - zawołała ta kobieta, kiedy uniosłam plastikową osłonę kasku,
żeby lepiej jej się przyjrzeć. - Jess, nie poznajesz mnie? To ja, Karen Sue Hankey!
Zagapiłam się na nią. To rzeczywiście była Karen Sue Hankey. Tylko że wyglądała zupełnie
inaczej niż ostatnim razem, kiedy ją widziałam.
No ale z drugiej strony, trudno się aż tak bardzo dziwić, skoro gdy ostatnim razem ją widzia-
łam, na nosie nadal jeszcze miała opatrunek po tym, jak go jej złamałam.
Ale i tak wyglądała zupełnie inaczej niż w licealnych czasach. Jakoś udało jej się rozprosto-
wać włosy i pozbyła się falbanek na rzecz jakiejś eleganckiej kremowej sukienki - tuby.
I najwyrazniej zrobiła sobie operację plastyczną nosa.
- Boże, w głowie mi się nie mieści, że to ty! - entuzjazmowała się Karen Sue. - Scott, popatrz
tylko! To Jessica Mastriani. Pamiętasz, mówiłam ci, że chodziłam z nią do liceum? Dziewczyna od
pioruna ! To ta, o której zrobili serial telewizyjny.
Scott - który wyglądał na faceta należącego do korporacji studenckiej (Karen Sue przywiozła
go pewnie do domu z tej uczelni z Ligi Bluszczowej, na której studiowała, żeby go przed stawić rodzi-
com), powiedział, przeciągając samogłoski:
- Och, jasne. Jessica Mastriani. Oczywiście mnóstwo czytałem o tobie i tych niesamowitych
rzeczach, które robiłaś dla kraju. Bardzo miło cię poznać.
Ja się tylko gapiłam na nich w milczeniu. Kiedy ostatni raz widziałam Karen Sue - no cóż, to
był prawie ostatni raz - przywaliłam jej pięścią w twarz. A teraz ona się zachowuje tak, jak byśmy
były najlepszymi przyjaciółkami?
Takie rzeczy dzieją się właśnie, kiedy człowiek zyska choć odrobinę sławy. Wszyscy - nawet
twoi zaprzysiężeni wrogowie próbują ci się podlizywać.
- Pamiętasz mnie, prawda, Jess? - Karen Sue nie miała za niepokojonej miny. Wydała z siebie
jeden z tych swoich denerwujących, dzwięczących śmieszków. - Słyszałam, że straciłaś te swoje moce
i tak dalej, ale nikt nie mówił, że straciłaś też pa mięć! Posłuchaj, co robisz jutro rano? Chcesz iść na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]