[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ot tak sobie, z dala od niej. Podniosła głowę i zmusiła się do czytania ogłoszeń
porozlepianych wzdłuż wagonu.
Nagle poczuła na sobie jego wzrok. Wrażenie było tak silne, jakby to on sam dotknął jej
policzka lub trzymał jej twarz w dłoniach, tak jak zrobił to ostatnim razem. Kiedy nie
mogła już dłużej wytrzymać, odwróciła się i spojrzała w jego stronę. Oczy ich spotkały
się. Miłość, jaką dojrzała w jego spojrzeniu, szarpnęła jej sercem.
Całą siłą woli odwróciła wzrok. W końcu i tak Parker znajdzie sobie kogoś innego, kogo
pokocha bardziej niż ją. Była tego absolutnie pewna.
Po chwili jednak znowu odwróciła głowę. Wpatrywał się w nią intensywnie. Serce
Bailey niemal przestało bić, cała drżała z tęsknoty za nim.
Kiedy pociąg zaczął zwalniać, wstała i pospieszyła do wyjścia.
- Ciągle czekam. - Usłyszała tuż za sobą szept Parkera. - Czy już się zdecydowałaś?
Następnego wieczoru, ku zadowoleniu Bailey, odbyło się spotkanie klubu pisarzy. Nie
musiała znowu siedzieć godzinami przed komputerem, wpatrując się w ekran i
przekonując samą siebie, że jest pisarką. Praca Jo Ann nad poprawkami do powieści
postępowała szybko, podczas gdy Bailey nie mogła ruszyć z miejsca.
Tego dnia odczyt dla grupy wygłosić miała uznana pisarka romansów historycznych,
mieszkająca w rejonie San Francisco. Bailey starała się robić skrupulatne notatki. Tylko
że zamiast notatek, na papierze pojawiły się jakieś zawijasy i geometryczne wzory.
Dopiero kiedy zamykała notatnik, zdała sobie sprawę, że te wszystkie rysunki układały
się w połączone ze sobą obrączki. Jakieś piętnaście par.
- Idziesz z nami na kawę? - spytała Jo Ann, gdy grupa zaczęła się rozchodzić. Nie
patrzyła w oczy Bailey.
- Bardzo chętnie. - Przyjrzała się bliżej przyjaciółce. Jo Ann unikała jej przez cały
wieczór. Bailey z początku myślała, że to wytwór jej wyobrazni, ale instynktownie
wyczuwała między nimi jakieś napięcie.
- Dobra - powiedziała, jak tylko wyszły z klubu. - O co ci chodzi?
Jo Ann westchnęła głęboko.
- Widziałam dzisiaj po południu Parkera. Wiem, że to pewnie nic nie znaczy i jestem
głupia, że w ogóle coś mówię, ale był z kobietą. Wyglądało na to, że są dla siebie czymś
więcej niż przygodnymi znajomymi.
- Tak? - Bailey czuła, jak uginają się pod nią nogi. Serce ciążyło jej jak stukilowy
kamień.
- Pewna jestem, że to nic nie znaczy. Ta kobieta mogła równie dobrze być jego siostrą.
Nie miałam zamiaru ci o tym mówić, ale potem pomyślałam, że wolałabyś pewnie
wiedzieć.
- Oczywiście - powiedziała Bailey, z trudem przełykając ślinę.
- Parker chyba mnie zauważył. Na pewno tak. Chyba nawet chciał, żebym go
dostrzegła, z czego wnoszę, że cała sprawa jest zupełnie niewinna.
- Na pewno - skłamała Bailey z krzywym uśmiechem.
Udała, że patrzy na zegarek.
- O Boże, nie wiedziałam, że już tak pózno! Chyba nie pójdę na kawę, muszę lecieć do
domu.
Jo Ann schwyciła ją za rękę.
- Dobrze się czujesz?
- Oczywiście - Bailey starała się nie patrzeć przyjaciółce w oczy. - Jeżeli chodzi o
Parkera... to naprawdę nie ma znaczenia.
- Nie ma znaczenia? -jak echo powtórzyła Jo Ann.
- Nie należę do osób zazdrosnych.
Bolał ją brzuch, miała zawroty głowy, a jej ręce drżały. Piętnaście minut pózniej dotarła
do swojego mieszkania. Nie zdejmując płaszcza, weszła od razu do kuchni i podniosła
słuchawkę telefonu.
Parker odebrał po trzecim dzwonku.
- Bailey, dobrze, że cię słyszę. Cały wieczór próbowałem się do ciebie dodzwonić.
- Byłam na spotkaniu w klubie pisarzy. Chciałeś mi coś powiedzieć?
- Prawdę mówiąc, tak. Najwyrazniej nie zamierzasz zmienić zdania w naszej sprawie.
Słuchaj, zapomnijmy o całym tym ślubie. Nie ma co się spieszyć. Co o tym myślisz?
ROZDZIAA JEDENASTY
- Całkowicie się zgadzam - odpowiedziała Bailey. Zmiana uczuć Parkera zupełnie jej
nie zdziwiła.
Prędzej czy pózniej, musiało to nastąpić. Co za szczęście, że stało się tak szybko.
- Nie jesteś zła?
- Nie - zapewniła go, próbując nadać swojemu głosowi ton jak najbardziej beztroski. -
Jestem do tego przyzwyczajona. Naprawdę, nie przejmuj się.
- Jesteś w dobrym nastroju.
- Owszem - potwierdziła Bailey, dalej udając, że propozycja Parkera nie zrobiła na niej
większego wrażenia.
- Jak ci idzie pisanie?
- Doskonale. - Prawdę mówiąc, fatalnie, ale i tak się do tego nie przyzna. A już na
pewno nie Parkerowi.
- No to do zobaczenia - powiedział.
- Do zobaczenia. - Nie, nie mogła dłużej udawać, że nic się nie stało. - Mam tylko
jedno pytanie.
- Słucham.
- Gdzie ją poznałeś?
- Ją? - Parker zawahał się. - Myślisz pewnie o Lizie... Znamy się od wieków.
- Rozumiem. - Głos jej się załamał. - W takim razie... Wszystkiego najlepszego,
Parker.
Przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się, czy powinien coś powiedzieć.
- Nawzajem, Bailey.
Odłożyła słuchawkę i osunęła się na fotel. Zakryła twarz dłońmi, głęboko wciągając
powietrze w płuca. Ogarnęło ją poczucie pustki, czarnej, beznadziejnej pustki...
Po chwili, najwyższym wysiłkiem woli, podniosła głowę, wyprostowała ramiona i wstała
z fotela. Już nieraz przez to przechodziła. Z pewnych względów poprzednie
rozczarowania były nawet trudniejsze do zniesienia i bardziej bolesne. W końcu tym
razem obyło się bez zwracania pierścionka, odwoływania ceremonii ślubnej, palenia
zaproszeń...
Nikt, poza Jo Ann, nie wiedział nawet o istnieniu Parkera. Jeśli tylko wezmie się w garść,
szybko i łatwo o nim zapomni.
Niestety, nadzieje te okazały się złudne.
Tydzień wlókł się koszmarnie. Bailey miała wrażenie, że żyje na jakiejś innej planecie.
Na zewnątrz nic się nie zmieniło, ale z drugiej strony świat zdawał się przewrócony do
góry nogami. Co rano chodziła do pracy, dyskutowała z Jo Ann na temat charakterów i
wątków powieści, pracowała osiem godzin, wracała metrem do domu i siadała przed
komputerem, pracując nad przeróbkami z jakimś niezdrowym zapamiętaniem.
Wydawało jej się, że wszystko kontroluje, ale w rzeczywistości życie przepływało obok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]