[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gałązki ścięte kulami.
Dowódca machnął dłonią na znak, że wszystko jest w porządku, i podszedł do
podziurawionego ciała Mołkowa. Przyklęknął, zabrał upuszczoną przez niego torbę i
przerzucił sobie przez ramię. Zadanie zostało wykonane w całości i bez problemów. Teraz
pozostało tylko poinformować o tym Harlana DeVane'a.
9
HOUSTON, TEKSAS
18 KWIETNIA 2001
Centrum Lotów Kosmicznych im. Lyndona B. Johnsona składało się z około stu
budynków położonych przy autostradzie międzystanowej numer 45, w połowie drogi między
Houston a leżącą mniej więcej dwadzieścia pięć mil na południe wyspą Galveston. Był to
główny ośrodek administracyjny, treningowy i doświadczalny NASA od początku programu
załogowych lotów kosmicznych. Budynek 30, czyli Centrum Kontroli Misji - pozbawiona
okien, przypominająca bunkier budowla - wznosił się w sercu zajmującego 1620 akrów
kompleksu i mieścił dwie sale kontroli lotów.
W trakcie każdego lotu, począwszy od startu Gemini 4 w czerwcu 1965 roku,
pracowały w nich przez okrągłą dobę ogromne zespoły kontrolerów. Dla tysięcy naukowców,
inżynierów i urzędników, którzy poświęcili swe życie dla "powiększenia ludzkiej wiedzy o
fenomenach w atmosferze i przestrzeni" - jak określał zadania agencji podpisany przez
Eisenhowera statut NASA - centrum było miejscem, w którym dążyli do osiągnięcia tego
celu, wysilając wyobraznię, inteligencję, pomysłowość, cierpliwość i upór. Dla o wiele
mniejszej grupy kandydatów, którzy zostali zakwalifikowani do programu szkolenia
astronautów, było to miejsce przypominające krainę Oz, skąd za pomocą magicznych
rubinowych pantofli mogli zostać przeniesieni tam, gdzie pragnęli być najbardziej... Tyle że
nie w znajome ziemskie krajobrazy, jak w przypadku Dorotki, lecz w tajemnicze
przyzywające przestworza.
- Wystarczy tylko strzelić trzy razy obcasami i powiedzieć, że nie ma lepszego miejsca
niż Betelgeuse - mruknęła zjadliwie Annie Caulfield, świadoma, że ma podjąć jedną z
najważniejszych decyzji w swoim życiu.
Pogrążona w myślach spoglądała przez okno biura na kolejkę rozwożącą pracowników
i gości po terenie kompleksu. Po chwili obróciła się razem z fotelem i bezmyślnie wpatrzyła
w trzy oprawione zdjęcia leżące na pustym blacie biurka. Przypadkiem pierwsze, na którym
spoczął jej wzrok, formatu osiem na dziewięć cali, przedstawiało jej rodziców, Edwarda i
Maureen, podczas czterdziestej rocznicy ślubu. Zostało zrobione pięć lat temu, ale wciąż
przywoływało miłe wspomnienia.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Podobnie jak bohaterka Czarnoksiężnika z krainy Oz,
urodziła się jako jedynaczka w rolniczym Kansas. Jej ojciec miał jednoosobową firmę
transportową i latał wysłużoną cessną. Mieszkali tak blisko lotniska, że z okna swej sypialni
na piętrze mogła obserwować jego starty i lądowania. Być może to właśnie sprawiło, że
zainteresowała się niebem. Jakiekolwiek były tego powody, na ósme urodziny zażyczyła
sobie i dostała niedrogi sześćdziesięciomilimetrowy teleskop firmy Meade oraz Cosmosphere
Carla Sagana. Spędziła potem niezliczone wiosenne i letnie wieczory, identyfikując z książką
w ręku planety, konstelacje i gwiazdy.
Ojciec pomagał jej ustawiać teleskop zamocowany na trójnogu, dopóki nie podrosła na
tyle, by móc to robić własnoręcznie. Siedem lat pózniej w ten sam spokojny i uważny sposób
pomógł jej osiągnąć kolejny z wymarzonych celów. Nauczył ją pilotować awionetkę, dzięki
czemu w wieku osiemnastu lat otrzymała licencję pilota i w czasie wakacji zastępowała go za
sterami.
Z perspektywy czasu logiczne było, że połączenie fascynacji astronomią i lataniem
musi przerodzić się w pragnienie zostania astronautą, ale dla rodziców jej decyzja o
wstąpieniu do US Air Force była kompletnym zaskoczeniem. Pilot w czasie wojny ryzykował
życiem, a ryzyko to zwiększało się znacznie w epoce lokalnych konfliktów, które wojsko
częstokroć likwidowało niemal wyłącznie za pomocą lotnictwa. A że podobnych konfliktów
było w tym okresie mnóstwo, rodzice mieli uzasadnione powody do obaw. Jednak
doświadczenia zgromadzone podczas służby w kabinie myśliwca oraz dobre wyniki
przekonały ją, że może próbować dostać się do NASA. Złożyła dokumenty w Biurze Selekcji
Astronautów na długo przed tym, jak jej F-16 Fighting Falcon zmienił się w płonący wrak
podczas misji rozpoznawczej nad północną Bośnią. Po uratowaniu otrzymała przydział w
kraju. Było to zgodne z polityką lotnictwa, by zestrzelonych w walce pilotów trzymać z dala
od areny konfliktu, i to niezależnie od ich ochoty czy przydatności do dalszego bojowego
latania.
Zrozumiałą troskę dowództwa powodowała możliwość, że przeżycia pozostawiły u
nich ukryty uraz, który wywoła wahanie w chwili, gdy powinni odruchowo zareagować, lub
też odwrotnie - spowoduje działanie w sytuacji, gdy wskazana byłaby rozwaga. A to nie było
wskazane, gdy leciało się nad wrogim terenem z prędkością ponad pięciuset mil na godzinę z
pełnym uzbrojeniem.
Annie co prawda nie bardzo podzielała ten punkt widzenia, ale przeważyła troska o
rodziców, którzy ciężko przeżyli tydzień dzielący jej zestrzelenie od odnalezienia przez ekipę
ratunkową. Do chwili odebrania przez ratowników sygnału jej nadajnika uważano, że
prawdopodobnie zginęła. Nie chciała, by matka i ojciec ponownie przeżywali taki strach.
Była niezwykle dumna, gdy zaledwie kilka tygodni pózniej zaproszono ją na wstępną
rozmowę do NASA. Nim jednak dostała się do ścisłego finału, nastąpiły tygodnie morderczej
procedury kwalifikacyjnej: sprawdzania referencji, rozmów oraz testów sprawnościowych i
wytrzymałościowych. Potem raz jeszcze powtórzono całą tę procedurę, po czym skazano ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]