logo
 Pokrewne IndeksGR556. James B.J. MężczyĹşni z Belle Terre 03 Jefferson Cade dotrzymuje słowaDeveraux Jude Cykl James River 02 OszustkaJames Patterson Alex Cross 07 Violets Are BlueJames Axler Deathlands 037 Demons of EdenJames Fenimore Cooper Homeward Bound [txt]James White SG 14 Double ContactJames Axler Deathlands 058 Salvation roadJames Axler Deathlands 001 Pilgrimage to HellJames Axler Outlander 26 Sea of PlagueBorun_Progniesmiertel
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ptsite.xlx.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    — Nie wierzę, żeby Woongowie przeprawili się przez góry — rzekł. — Tam mają
    doskonały teren łowów. Tam zostaną.
    W czasie posiłku Rod zasypywał towarzyszy pytaniami dotyczącymi rozesłanej przed
    nimi białej pustyni i każda odpowiedź wprawiała go w zachwyt. Zaledwie skończyli jeść,
    biały chłopak rozpoczął naukę chodzenia w rakietach śnieżnych i całą godzinę potem Wabi i
    Mukoki oprowadzali go w krąg obozu, udzielając cennych rad, chwaląc gdy wykonał udatny
    krok, i zaśmiewając się do łez, gdy jak się to często zdarzało, Rod padał nosem w śnieg.
    Około południa Rodryg uznał w duchu, że nabył już niemal dostatecznej wprawy.
    Chociaż dzień ten upływał dla Roda niezwykle przyjemnie, chłopiec, zauważył, że
    chwilami Wabiego trapi jakaś troska. Dwa razy zastał przyjaciela siedzącego wewnątrz
    namiotu i wreszcie zażądał wyjaśnień.
    — Musisz mi powiedzieć, o co chodzi — rzekł. — Co się stało?
    Wabi śmiejąc się skoczył na równe nogi.
    — Czy miałeś kiedy koszmarne sny? — spytał. — Tej nocy śniło mi się coś bardzo
    przykrego. Odtąd nie mogę się pozbyć obawy o los tych, co pozostali w Wabinosh House, a
    szczególnie o los Minnetaki. Ot i wszystko! Ale słuchaj, zdaje się, że Muki gwiżdże... Urwał,
    bo stary Indianin wybiegł raptem zza skały.
    — Chodźcie zobaczyć coś ciekawego! — wołał półgłosem — chodźcie prędko!
    Zawrócił i ruszył ku krawędzi góry, a obaj chłopcy szli tuż za nim.
    — Karibu. — szeptał w podnieceniu stary myśliwiec. — Tańczące karibu!
    Wskazał ręką w dół, na białą równinę. O trzy ćwierci mili — chociaż w oczach Roda była
    to przestrzeń zaledwie półmilowa — na małej łączce, leżącej pomiędzy stokiem góry a lasem,
    pół tuzina wielkich stworzeń wykonywało dziwne ruchy. Rod oglądał po raz pierwszy tych
    wspaniałych mieszkańców północy. W tej chwili zwierzęta były zajęte dziwną grą, zwaną w
    okolicach Zatoki Hudsona „tańcem karibu".
    — Co im się stało? — spytał Rod lekko drżącym głosem. — Co to jest?
    — Bawią się! — zachichotał Mukoki, wciągając chłopca głębiej za skalną osłonę.
    Wabi poślinił palec i uniósł go nad głową, chcąc wyczuć kierunek wiatru; jest to
    najpewniejszy sposób, powszechnie stosowany przez tuziemców. Część palca wystawiona na
    działanie wiatru wyschła niemal zaraz, podczas gdy reszta skóry pozostała wilgotna.
    — Wiatr dmie ku nam, Muki! — oznajmił młody Indianin. — Strzał będzie łatwy. Ty idź,
    a Rod i ja będziemy patrzeć.
    Rod słyszał, jak Muki powraca do obozu po karabin, ani na chwilę jednak nie spuścił z
    oczu rozgrywającego się poniżej widowiska. Do sześciu poprzednich przyłączyły się dwa
    nowe zwierzęta. Widać było błyski słońca na wspaniałych rogach poruszanych nerwowo.
    Czasami parę stworzeń porywało się raptownie, pędząc gdzieś w dal niby w panicznej
    ucieczce. Przebiegłszy paręset metrów karibu stawały nagle, skręcały w miejscu, jak gdyby
    miały dalszą drogę odciętą, i powracały do stada w lekkich podskokach. Dwójkami, trójkami
    lub czwórkami raz po raz powtarzały te ewolucje. To znowu spośród stada wymykało się
    jedno zwierzę i zaczynało kręcić się w miejscu, skakać, podrygiwać, wreszcie wszystkimi
    czterema nogami odbijając się od ziemi, wylatywało w powietrze, opadało w dół, unosiło się
    ponownie, jak gdyby świadomie tańcząc dla rozrywki towarzyszy. W końcu, znudzone,
    widocznie, rozpoczynało dziką gonitwę, a całe stado gnało w ślad za nim.
    — Są to najzabawniejsze, najszybsze i najsprytniejsze spośród wszystkich stworzeń
    północy — przemówił Wabi. — Jeśli wiatr wieje ku nim, zwęszą człowieka choćby spoza
    gór. A słyszą o pół mili... Patrz!
    Poprzez ramię Roda wskazał ręką w dół. Mukoki dotarł właśnie do podnóża góry i szedł
    teraz prosto w kierunku stada. Rod wydał zdumiony okrzyk:
    — Ależ one go spostrzegą!
    — Wcale nie! — roześmiał się Wabi. — Pamiętaj, że patrzymy na wszystko z góry.
    Zdaje się nam, że mamy przed sobą nagą równinę, a tam przecie pełno drzew i krzewów.
    Ręczę, że Muki nie może sięgnąć wzrokiem dalej jak o sto metrów. Ale poprzednio ustalił
    kierunek i pójdzie teraz jak po świeżym tropie. Tylko że zobaczy karibu dopiero wtedy, gdy
    stanie na skraju polany.
    Podniecenie Rodryga rosło. Stary myśliwiec z każdą chwilą zbliżał się do upatrzonej
    zwierzyny. Rod myślał, że nieczęsto dane jest białemu chłopcu oglądać podobne widowisko.
    Minęło pięć minut, dziesięć, piętnaście. Muki zatrzymał się i uniósł do góry palec, próbując
    wiatru. Potem zgiął chudą postać i ruszył znów naprzód, ale tak wolno, że zdawał się pełznąć
    na kolanach i dłoniach.
    — Słyszy je, ale nie widzi ich jeszcze! — dyszał Wabi. — Patrz, przykłada ucho do
    ziemi. Sunie znowu, prosto jak strzelił... Poczciwy, stary Muki!
    Rod zacisnął pięści i w podnieceniu przestał prawie oddychać. Czyż Muki nigdy nie
    wystrzeli? Czyż nigdy?! Jest przecie oddalony od. stada zaledwie o rzut kamieniem.
    — Prawda, Wabi, że on jest tuż?
    — Czterysta metrów, może pięćset — odparł młody Indianin. — Nie może jeszcze
    strzelać, nie widzi ich. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl