[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Szkoda by było, tak ładnie się pali. Zostań jeszcze, Beth - poprosił. -
Jest taka ładna noc...
Takiego tonu - tonu prośby i zachęty - nie słyszała jeszcze z jego ust.
Podziałał na nią w sposób całkowicie niespodziewany - znów gotowa była
zapomnieć o minionych dwóch łatach i otworzyć się na nowe doznania i
doświadczenia. Była na siebie zła, a jednak usiadła obok Johna na piasku.
Nie wiedziała, jak to się stało, ale po chwili siedzieli blisko siebie, ramię
przy ramieniu.
- Jeśli nie masz ochoty, nie musisz ciągnąć nas na tę wycieczkę - po-
wiedział cicho John.
- Ależ nie, jedzcie z nami, będzie wspaniale. Paul wybrał dziesięcioki-
lometrową trasę. Powiedział, że jest tak łatwa, że nawet ja sobie poradzę.
- A nie będziemy wam zawadzać?
- Oczywiście, że nie.
Przez jakiś czas milczeli, słuchając szumu fal delikatnie uderzających o
brzeg. Pierwszy milczenie przerwał John.
- Myślisz, że dzieciaki rzeczywiście poszły na górę spać?
- Sama nie wiem. A jak ty sądzisz?
54
S
R
- Sądzę, że siedzą teraz na werandzie i obserwują nas przez lornetkę.
- No nie, chyba by się nie odważyli?
- Są zdeterminowani - zaśmiał się cicho. - Na pewno nam nie odpusz-
czą.
- I co teraz zrobimy?
- Myślę, że powinniśmy pokazać im coś, na co czekają - odparł, po
czym objął ją ramieniem, przytulił, a potem pocałował.
Beth nie protestowała.
55
S
R
Rozdział 7
MARY JANE: No i jak wam się udała kolejna wycieczka?
BETH: W porządku.
MARY JANE: Chyba nie mówisz mi wszystkiego, Beth. Powiedz, jak
było.
BETH: Wydawało mi się, że stać mnie na więcej.
MARY JANE: Dziesięć kilometrów okazało się za daleko? BETH: O
wiele dalej niż ci się zdaje.
- No, mamo, już niedaleko! Nie możesz iść trochę szybciej? - zawołał
Paul z przodu ich czteroosobowej grupki. Tuż za nim szła Nikki, dalej
John, zaś na samym końcu, jakieś dwadzieścia metrów z tyłu, wlokła się
Beth.
- Spieszymy się gdzieś? - odparła zdyszana, po czym kucnęła z boku
ścieżki i zaczęła przyglądać się kwiatom. Choć bujny las był rzeczywiście
zachwycająco piękny, to prawdę mówiąc, robiła te przystanki bardziej po
to, żeby odpocząć niż żeby rozkoszować się pięknem dzikich kwiatów.
Ranek spędzili przy gorących zródłach Sol Duk. Najpierw pluskali się
w ciepłej wodzie, a potem wykąpali się w olbrzymim basenie. Po kąpieli
zjedli lunch i ruszyli w drogę. Beth od razu zorientowała się, że nie ma
takiej kondycji, jak John i dzieci. Nie narzekała jednak i nie próbowała
ich zatrzymywać. Dobrze jej było iść samej w swoim tempie - podziwiała
paprocie i kwiaty rosnące przy ścieżce, wsłuchiwała się .w śpiew pta-
ków. A przede wszystkim rozmyślała o tym, co zdarzyło się poprzedniego
wieczora na plaży.
Była pewna, że John pocałował ją tylko na pokaz. Dla niego ten poca-
56
S
R
łunek pewnie nic nie znaczył, lecz dla niej... Och, dla niej to było cał-
kiem nowe doznanie. Cudowne doznanie. Tak cudowne, że skłaniało ją do
rozważań, co by to było, gdyby rzeczywiście mu na niej zależało. Jedno-
cześnie liczyła na to i w to wątpiła.
Dlaczego wątpiła? Cóż, John nie wyglądał na mężczyznę, który anga-
żuje się w przelotne związki. W każdym razie Mary Jane nic nie wiedziała
na ten temat, bo gdyby wiedziała, na pewno by ją przestrzegła. Owszem,
Mary Jane namawiała ją wręcz do flirtu z Johnem Livingstonem, lecz te
sugestie przyjaciółki Beth traktowała jako niedorzeczne. A gdyby tak wy-
pytać, co Mary Jane jeszcze o nim wie? Przecież John i Dave razem pra-
cują, na pewno docierają do niej jakieś informacje. ( Skoro od przyjazdu
na wyspę Mary Jane codziennie dzwoni i zawraca jej głowę wciąż tymi
samymi pytaniami, mogłaby się wreszcie na coś przydać.
No tak, ale jeśli zapyta ją otwarcie, Mary Jane nie da jej spokoju do
końca wakacji. Do tej pory Beth po prostu składała przyjaciółce relacje z
kolejnych wycieczek i zapewniała, że wszystko układa się pomyślnie.
Rozmowy na temat stosunków z Johnem konsekwentnie unikała, zresztą aż
do wczorajszych wydarzeń tak naprawdę niewiele było do opowiadania.
I dopiero wczoraj wszystko wywróciło się do góry nogami. Pocałował
ją, a ona westchnęła tylko słodko i ochoczo poddała się pieszczocie.
Czy miała ochotę na romans? Nie, broń Boże, sama myśl o romansie
przerażała ją. Poza tym oprócz tego jednego pocałunku John nie powie-
dział ani nie zrobił nic, co pozwoliłoby jej myśleć, że jest nią zaintereso-
wany. Wyznał nawet otwarcie, że nie widzi miejsca dla kolejnej kobiety w
swoim życiu.
A jednak ją pocałował...
I to jak! Jego pocałunek nie przypominał pocałunków innych męż-
czyzn. Był czuły, a zarazem zaborczy, delikatny i mocny, łagodny i zde-
57
S
R
cydowany. Niemal natychmiast przeniknęła ją prawdziwa rozkosz, cu-
downe drżenie, gorący dreszcz. Poddała się... a potem szybko zerwała
się z ziemi i pobiegła do domu. Zaś dzisiejszego ranka obydwoje zacho-
wywali się tak, jakby nic się między nimi nie wydarzyło.
Beth uniosła głowę, spostrzegła, że jest sama. John i dzieci zniknęli jej z
pola widzenia, wstała więc i ruszyła ich śladem kretą ścieżką. Zaraz za za-
krętem natknęła się na Nikki, która siedziała na kamieniu i czekała na nią
cierpliwie.
- Bałam się, że zabłądziłaś - powiedziała na jej widok.
- Nie, po prostu musiałam odpocząć. Macie lepszą kondycję niż ja.
- I tak jesteś bardzo dzielna.
- Cieszę się, że tak myślisz.
Chyba jednak nie wyglądała najlepiej, bo Nikki objęła ją w pasie,
chcąc dopomóc w dalszej wędrówce. Beth była tak zaskoczona tym przy-
jacielskim gestem, że nawet się nie odezwała. Przemiana Nikki zdumie-
wała ją coraz bardziej.
- Widziałam, jak mój tata cię całował.
- Co? - Zatrzymała się w pół kroku. - Naprawdę?
- Mhm, obserwowaliśmy was razem z Paulem.
A więc John miał rację, pomyślała od razu Beth, pocałunek naprawdę
był tylko na pokaz.
- No i jak było? - zapytała Nikki, wpatrując się w Beth zaintrygowa-
nym wzrokiem.
- Co jak było? - zapytała Beth, choć doskonale zrozumiała pytanie.
- No, jaki był pocałunek taty? Wiem, że nie powinnam pytać, ale
ostatnio nie robił tego zbyt często i... No, wiesz, chodzi mi o to, czy był
tak dobry, jak być powinien. Jeśli nie, to się nie przejmuj - zastrzegła od
razu. - Mam nadzieję, że dasz mu jeszcze jedną szansę. Mój tata szybko
się uczy.
- Może zmienimy temat, co?
58
S
R
- O rany, tata powiedział mi to samo, kiedy go zapytałam - skomen-
towała Nikki. - Czy wszyscy dorośli są tacy sami?
- Tak - odpowiedziała bez wahania Beth. - Wszyscy. Nikki westchnę-
ła głośno.
- Tak też myślałam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]