[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wprawdzie świąteczne prezenty kupowano przez cały rok, chowając je
przed dziećmi, jednak trzeba było upiec ciasta, obrać z łupinek i posortować
orzechy, ozdobić dom i wybrać choinkę. Poza tym były jeszcze mikołajki.
Każde dziecko, które przybywało do domu Brownów, dostawało drewniany
but, na którym widniało jego imię wymalowane farbą znak przynależności
do rodziny. Przed mikołajkami dzieci wystawiały buty za drzwi sypialni.
Rano znajdowały w nich podarunki.
W tym roku Bob wkładał prezenty do butów, a Jo dokładała gałązki
choinki i orzechy.
A rózgi? zapytała. Bob pokręcił głową.
Stosujemy bodzce pozytywne.
Nie przerywając robienia na drutach, pani Thomas zapytała:
Czy w waszej rodzinie był kiedyś jakiś Holender lub Niemiec?
Wielu. Musiała pani zauważyć pragmatyzm mojej matki.
Pani Thomas zachichotała.
Zadziwiła wszystkich swym talentem kulinarnym. Lubiła, gdy dzieci
pozostawiały czyste talerze. Bob specjalnie podawał dzieciom mniejsze
porcje, żeby mogły prosić o dokładkę. Starsza pani promieniała.
Gdy Salty i Felicja zatelefonowali, dzieci mogły oświadczyć z dumą:
Zostawimy dla was piernik!
Dlaczego ta kobieta podważa reputację Salty'ego jako najlepszego
kucharza? zapytała Felicja Boba.
Ośmielasz się to powiedzieć? odparł jej syn.
Dom wypełniały odgłosy wesołej krzątaniny. W powietrzu dzwięczał
śmiech, rozchodziły się ponętne zapachy pieczonych ciast, cynamonu i gałki
muszkatołowej.
Rozdział 7
Na początku grudnia Bob miał dużo pracy; spóznialscy przyprowadzali
samochody, żeby przestawić je na eksploatację zimową albo zmienić opony
przed świątecznym wyjazdem.
Biuro usług finansowych także nie narzekało na małe obroty. Mary
Swanson organizowała pracę i utrzymywała porządek, a Vincent Harding
okazał się świetnym księgowym. Bob zastanawiał się czasem, czy Salty nie
wynalazł ich już wcześniej, zanim jeszcze on sam postanowił wrócić do
domu?
Mrozna pogoda i śnieg sprawiały, że świat wyglądał tak, jak powinien o
tej porze roku.
Młodsze dzieci przynosiły do domu karty z kolorowymi obrazkami i
świątecznymi wierszykami. Wieszały je na oknach i drzwiach, uzupełniając
w ten sposób bożonarodzeniowe dekoracje. W domu Brownów było to
tradycją.
Bob rzadko widywał Jo sam na sam, za to często ze sobą rozmawiali.
Gdy wracał z pracy, zwykle całowali się na powitanie. Mówili o tym, co
robili danego dnia, a pani Thomas dodawała swoje uwagi. Podczas posiłków
dzieci przysłuchiwały się rozmowom i wtrącały własne trzy grosze. Bobowi
przypominało to czasy dzieciństwa; dookoła wielu ludzi, wiele różnych
opinii, słów...
Zorientował się, jaki był przedtem samotny.
Czasem udawało się mu dopaść Jo w jakimś pustym korytarzu. Całowali
się wtedy żarliwie, korzystając z chwili, którą mogli dla siebie wyrwać.
Wodził dłońmi po jej ciele, jednak ona nie pozwalała mu posunąć się zbyt
daleko.
Na wszystko można znalezć sposób. Bob wymyślił, że pójdzie na strych
i przyniesie zabawki na choinkę. Oczywiście, Jo musiała mu w tym pomóc.
Postanowił wrócić wcześniej z pracy udając, że przypomniał sobie nagle
o zabawkach. Wiedział, że tego dnia pani Thomas wyjdzie na
przedświąteczne spotkanie swego kobiecego klubu. Nie będzie jej przez całe
popołudnie. Zajrzał do kalendarza Jo i stwierdził, że nie ma tam
zaplanowanych żadnych spotkań. A więc Josephine będzie w domu. Sama.
Wspaniała okazja, żeby... Uśmiechnął się.
Wrócił do domu, otworzył drzwi i zawołał:
Dzień dobry!
Odpowiedziały mu dwa cienkie głosiki. Zajrzał do salonu. Dwie małe
dziewczynki leżały na kocach przy kominku i czytały. Ucieszyły się na
widok Boba. Długo przywoływał na twarz powitalny uśmiech.
Niespodzianka, prawda? spytała Jo, stając w drzwiach.
Przeziębienie? zapytał Bob, z trudem panując nad rozdrażnieniem.
Bolały je brzuszki, ale to nic poważnego.
Czy trzeba coś zrobić? Nie wiedział co powiedzieć, więc zaoferował
pomoc.
Pokręciła przecząco głową.
Co tu robisz o tej porze?
Muszę sprawdzić lampki na choinkę. Jo uśmiechnęła się.
Dobra myśl. Wiesz, na tym terenie, który odziedziczyłam, rośnie kilka
jodeł. Moglibyśmy jedną ściąć. Zabralibyśmy dzieci i psy, urządzilibyśmy
piknik na śniegu.
Może pojedzmy tam najpierw sami i rozejrzyjmy się. Bob brał już
udział w tego rodzaju wyprawach. Każde dziecko wybierało inną choinkę i
kłótniom nie było końca. Salty uważał, że to dobra szkoła dyskusji, jednak
Bob wolał wszystko z góry zaplanować.
Dobry pomysł. Kiedy pojedziemy?
Kiedy tylko będziesz miała czas.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]