[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wodospad zagłuszał jego krzyk. St. Ives zbliżał się, unosząc rękę z
rewolwerem. Nie zadał sobie nawet trudu, by przeładować broń po ostatnich
strzałach, ale jakoś nie miało to teraz dla niego większego znaczenia. Chciał
tylko zacisnąć ręce na szyi Narbonda. Poprzednim razem się nie udało; teraz
nie może zawieść.
Usłyszał ostrzegawczy krzyk - poznał głos Hasbro - i obrócił się ku
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 42
nadchodzącemu Hargreavesowi. Ten zupełnie nie zwracał uwagi na Hasbro,
który stał nieruchomo jak posąg z bronią wycelowaną w sam środek jego
pleców. Narbondo zdawał się ignorować ich wszystkich, jakby wolał zginąć,
niż zrezygnować ze swojej przerażającej wizji. Patrzył tylko w górę, osłaniając
ręką oczy, jakby przeszkadzał mu blask księżyca. St. Ives podążył za jego
wzrokiem. Na tle błękitnej poświaty zorzy ujrzał płynącą po niebie owalną
sylwetkę obniżającego lot sterowca.
St. Ives rzucił się naprzód. Widok sterowca przywrócił go do
rzeczywistości, przypominając, że nie jest to wyłącznie sprawa pomiędzy nim i
jakimś złoczyńcą - że to jest sprawa honoru. Pistolet Hargreavesa wypalił i w
tym samym momencie kula ugodziła profesora w ramię. St. Ives krzyknął i
upadł na kolana. Jego broń zatoczyła łuk i zniknęła w otchłani po drugiej
stronie ścieżki, a on sam, pełznąc niczym krab, znów szukał schronienia
pośród skał.
Usłyszał przerazliwy wrzask. Kiedy spojrzał w górę, zobaczył, jak
olbrzym podskakuje obok Narbonda, a obaj głośno złorzeczą. Hasbro z
determinacją parł w ich kierunku; Narbondo wciąż z zapałem majstrował przy
detonatorze. Wiedział już, że nie zdąży, że niewiele zostało mu czasu. St. Ives
czuł się niemal szczęśliwy, lecz nie było w tym ani odrobiny triumfu.
Przytrzymując krwawiące ramię odważył się wyjść na ścieżkę.
Hargreaves uniósł rękę, by strzelić do Hasbro, ale z jego broni nie
wydobył się żaden dzwięk, mimo że nie przestawał naciskać spustu. Ze złością
odrzucił pistolet i chwycił torbę, jakby chciał rzucić ją Hasbro w twarz.
Zamachnął się i trafił Narbonda w plecy, krzycząc coś przy tym do niego.
Hasbro tkwił nieruchomo na zboczu dwieście stóp niżej. Wymierzył spokojnie,
dokładnie - i strzelił.
Hargreaves przez moment tańczył chwiejnie na skraju krateru, by w
końcu runąć w gardziel wulkanu. Narbondo próbował jeszcze wyrwać torbę z
ręki nieszczęśnika, ale bezskutecznie.
Przez chwilę nikt nie śmiał się poruszyć; trwali tak w oczekiwaniu, aż
wreszcie ziemia zakołysała się przy akompaniamencie podziemnego grzmotu.
To eksplodowała w ogniu wulkanu lotna zawartość torby Narbonda. Trzej
mężczyzni padli na ziemię, podczas gdy gasnące echo wybuchu zostało
zagłuszone przez niski pomruk osuwającej się skalnej lawiny. Pierwszy zerwał
się Hasbro; ruszył w kierunku krateru i wymierzył broń w Narbonda, który stał
teraz bez ruchu, przyjmując pozę skazańca. Zwiesił głowę jak człowiek
pokonany w chwili, gdy triumf był już tak blisko. Podniósł ręce do góry w
geście rezygnacji.
Nagle, nie patrząc za siebie, zerwał się i ruszył w dół, w kierunku
zaskoczonego St. Ivesa, z każdym krokiem nabierając rozpędu.
- Strzelaj! - krzyknął profesor do służącego, ale było to niewykonalne,
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 43
dopóki on sam stał na linii ognia. Usiłował dotrzeć do niewielkiej kotlinki,
podczas gdy Narbondo zbliżał się wielkimi susami, nie zważając, co na drodze.
Jego twarz wyrażała zarazem strach i zdziwienie. Profesor zatrzymał się,
gotów stawić czoło napastnikowi, lecz zrozumiał w mig, że ten zmiażdży go
jak rozpędzony pociąg. Nie pozostało mu nic innego, jak znów ruszyć w dół.
Słysząc zbliżające się kroki zdał sobie sprawę, że lada moment tamten go
dopadnie. Zcieżka stała się szersza, ale byli teraz na ostrym zakręcie i St. Ives
mógł dostrzec światło gwiazd odbite w nieruchomej powierzchni znajdującego
się na dnie kotliny stawu. W jednej chwili pojął grozę sytuacji - Narbondo
pędził zbyt szybko. Nie zdoła wyhamować na zakręcie i zostanie wyrzucony w
bezdenną otchłań. Nie było już dla niego ratunku.
Szerokiej drogi - pomyślał, lecz w tym momencie niemal instynktownie
zaparł się o dwie skały i zdołał wyciągnąć rękę, by pochwycić szarżującego
Narbonda. Doktor przemknął jednak obok jak rozpędzony ekspres. St. Ives
zamiast chwycić go za ramię, odbił się tylko od niego i potoczył na skały.
Narbondo również stracił równowagę; jego stopy zgubiły rytm, gdy próbował
za wszelką cenę się zatrzymać. Nagle, wyrzucony jak z katapulty,
przekoziołkował w powietrzu niczym cyrkowy akrobata i odbiwszy się od
skalnej ściany, zjechał po śliskim osypisku, aż w końcu runął do ciemnego
stawu, Zniknęło lustrzane odbicie rozgwieżdżonego nieba, migotały tylko
tańczące bezładnie plamy. Lecz nim Hasbro dotarł do miejsca, gdzie profesor
[ Pobierz całość w formacie PDF ]