[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Waltera Fane! Zupełnie jak dom, w którym zaciągnięto żaluzje na wszystkich oknach. To znaczy,
że w tym domu leży ktoś martwy. (Co za idiotyczne skojarzenia przychodzą ci do głowy,
Gwendo! -skarciła się w myślach.)
- Nie, nie znałem pani matki - odparł Walter Fane nie zmienionym, zupełnie spokojnym głosem.
- Ale byłem niegdyś zaręczony, przez bardzo krótki czas, z Helen Kennedy, która pózniej została
drugą żoną majora Hallidaya.
- Ach, rozumiem. Jaka jestem głupia. Wszystko pomieszałam. To znaczy, że chodziło o Helen,
moją macochę. Oczywiście to się działo tak dawno, że moja pamięć tego nie obejmuje. Byłam
małym dzieckiem, kiedy rozpadło się drugie małżeństwo mojego ojca. Słyszałam, jak ktoś
mówił, że
był pan zaręczony z panią Halliday w Indiach i właśnie z powodu Indii skojarzyłam tę informację
z moją mamą, to znaczy... wiem, że tata poznał moją matkę w Indiach.
- Helen Kennedy przyjechała do Indii, żeby wyjść za mnie - wyjaśnił Walter Fane. - A potem się
rozmyśliła. W drodze powrotnej spotkała pani ojca.
Było to zwykłe, pozbawione emocji stwierdzenie faktu. Gwenda nadal czuła się jak wobec domu
z zaciągniętymi żaluzjami.
- Tak mi przykro - powiedziała. - Dotknęłam bolesnego miejsca?
Na twarzy Waltera Fane pojawił się spokojny, miły uśmiech. %7łaluzje zostały podniesione.
- Od tego czasu upłynęło dziewiętnaście albo i dwadzieścia lat - powiedział. - Po tak długim
czasie młodzieńcze problemy i szaleństwa nie mają już większego znaczenia. A więc pani jest tą
małą córeczką Hallidaya. Wie pani o tym, że pani ojciec i Helen mieszkali w Dillmouth przez
pewien czas, prawda?
- Och, tak - potwierdziła Gwenda. - Dlatego właśnie przyjechaliśmy tutaj. Naturalnie nie
pamiętałam dokładnie, ale kiedy mieliśmy zdecydować, gdzie w Anglii osiądziemy, w pierwszej
kolejności przyjechałam do Dillmouth, żeby zobaczyć, jakie ono naprawdę jest. A ponieważ
pomyślałam, że to bardzo atrakcyjne miejsce, zdecydowałam, że zamieszkamy tu, a nie gdzie
indziej. I czy to nie był szczęśliwy zbieg okoliczności? Kupiliśmy właśnie ten dom, w którym
dawniej mieszkała moja rodzina.
- Pamiętam go - Walter Fane znów uśmiechnął się po swojemu, powoli i sympatycznie. -
Zapewne pani mnie sobie nie przypomina, ale mam wrażenie, że to właśnie panią nosiłem wtedy
na barana".
Gwenda roześmiała się.
- Naprawdę? W takim razie jesteśmy starymi znajomymi,
prawda? Nie będę udawać, że pana pamiętam, ale miałam przecież zaledwie dwa i pól roku,
może trzy lata, jak sądzę... Czy przyjechał pan wtedy z Indii na urlop?
- Nie, wróciłem z Indii na dobre. Pojechałem tam spróbować sił w uprawie herbaty, ale nie
odpowiadał mi ten styl życia. Byłem stworzony do tego, aby pójść w ślady mego ojca i zostać
prozaicznym, pozbawionym pociągu do przygód, prowincjonalnym prawnikiem. Jeszcze przed
wyjazdem pozdawałem egzaminy z prawa, więc kiedy wróciłem, od razu podjąłem pracę w
firmie. - Przerwał na chwilę, po czym dodał: - I od tamtego czasu nie ruszałem się stąd. - Znów
urwał, a potem powtórzył cicho: - Tak, od tamtego czasu...
Ale osiemnaście lat - pomyślała Gwenda - to przecież wcale nie aż tak długo...
Niespodziewanie zmieniając nastrój, Walter Fane zaczął się żegnać z Gwenda.
- Ponieważ jesteśmy, jak widać, starymi znajomymi - powiedział, potrząsając jej dłonią - musi
pani któregoś dnia przyjść z mężem na herbatę do mojej mamy. Powiem jej, żeby przysłała pani
zaproszenie. A tymczasem zobaczymy się w czwartek o jedenastej?
Gwenda opuściła biuro i zeszła po schodach. W rogu korytarza zauważyła pajęczynę. W środku
znajdował się blady, nie rzucający się w oczy pająk. Nie wygląda jak prawdziwy pająk -
pomyślała Gwenda. - Taki typowy, żarłoczny pająk, który łapie i pożera muchy. Bardziej jest jak
duch pająka. W gruncie rzeczy przypomina trochę Waltera Fane.
Giles spotkał się z żoną na promenadzie nad morzem.
- I co? - spytał.
- Był w Dillmouth w tym czasie - odparła Gwenda. - To znaczy wrócił z Indii. I nosił mnie na
barana". Ale on nie mógł nikogo zamordować, to wykluczone. Jest na to za spo-
kojny i za łagodny. Zdecydowanie zbyt cichy i łagodny. Naprawdę bardzo miły, tylko należy do
tego gatunku ludzi, których nigdy właściwie nie zauważasz. Wiesz, takich, co to przychodzą na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]