[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rewolucja zjadała swe dzieci, cofając się na pozycje biurokratyczno-ugodowe.
Na szczęście udało się do końca pilotować zakładanie Rad Pracowniczych w
zakładach. No i jakimś cudem odejść na wyższe stanowisko - szefa działu
propagandy i informacji Komisji Krajowej - 1 grudnia 1981.
Wracajmy jednak do naszej celi. Był tam śp. Jan Samsonowicz (działacz
służby zdrowia związany z RMP) znaleziony potem bez życia na jakimś płocie
w Gdańsku, był śp. Andrzej Butkiewicz, wybitnie inteligentny i znający języki
szef naszej drukarni, wyrzucony ze studiów przed Sierpniem przez
Aleksandra Kwaśniewskiego, był ofiarny drukarz i działacz WZZ, a wcześniej
KOR--owiec Tomasz Wojdakowski, dziś bezrobotny w USA, było wielu
przyjaciół i towarzyszy wspólnej walki, w zdecydowanej większości całkiem
zapomnianych. W celi zaś naprzeciwko - pomnikowa postać ROPCiO, wielce
zasłużony w Sierpniu Tadeusz Szczud-łowski, z którym wkrótce napisałem
nowe słowa do Pierwszej Brygady, dzięki czemu mieliśmy pieśń do marszu na
spacerniku.
Więzienie w Strzebielinku miało status tzw. Zakładu Zewnętrznego, czyli o
reżimie łagodnym. Pierwotnie mieliśmy się znalezć w surowym więzieniu w
Czarnem, położonym na ziemi koszalińskiej, a więc ta zmiana była dla nas
bardzo korzystna. Okna oczywiście zakratowane, ale normalnej wielkości i na
normalnej wysokości, godzinne spacery całego obozu razem, swobodny
dostęp do paczek, możliwość przechodzenia z celi do celi itd.
Niemniej jednak pierwszą ideą była oczywiście myśl o ucieczce. Nasza cela
była ostatnia w baraku. Dalej znajdowało się tylko pomieszczenie strażników,
puste przez większą część dnia i w nocy. Wystarczyło wybić metalowymi
nogami od stołków dziurę do tego pomieszczenia, wyjść z niego na zewnątrz i
wspiąć się po wygodnej kracie na daszek baraku, po czym zeskoczyć z niego
już na wolności. Na przeszkodzie temu prostemu pomysłowi stanął
uporczywie zalegający wysoki śnieg. Uniemożliwiał on szybkie, a przede
wszystkim w miarę bezśladowe poruszanie się po lesie. Z małego radyjka,
przemyconego w jakiejś paczce, mieliśmy informacje reżimowe, natomiast
prawdziwe relacje z Trójmiasta docierały z gabinetu lekarskiego, do którego
sprowadzani byli specjaliści z miasta. Stamtąd wiedzieliśmy, że w Trójmieście
trwa masowy opór i tak było przez kilka tygodni, w różnych formach. Morale
mieliśmy więc dobre - obniżane tylko przez niepewność o rodziny, z którymi
nie było żadnego kontaktu aż do stycznia, kiedy to zaczęły się odwiedziny i
problem zniknął.
Rozmowy dzieliły się na dwa rodzaje. Pierwszy typ to były barwne
wspomnienia, najczęściej nie związane z walką. W tym prym wiedli
marynarze. Drugi typ rozmów to były dyskusje poważne i często programowe.
Tutaj Leszek był autorytetem. Leszek Kaczyński jak zwykle imponował
spokojem i zdeterminowaną wytrwałością. Imponował perfekcyjną
znajomością wszystkich polskich politycznych personaliów, bodaj od roku
1945. Robiła wrażenie jego znajomość dawnej historii. Rzecz jasna, nasze
rozmowy nie miały charakteru tylko samokształceniowego. Dyskutowaliśmy
o słusznych i sprawiedliwych rozwiązaniach ekonomicznych, politycznych,
socjalnych, jakie należałoby wprowadzić po upadku komuny. (Szkoda, że
takie rozważania ustały w następnych latach i w roku 1989 byliśmy
kompletnie nieprzygotowani do zmian).
Leszek był jednak największym autorytetem na gruncie prawa pracy i w
Solidarności ktoś taki był prawdziwym skarbem. Dziś już nie pamięta się -
albo nie chce pamiętać - że pierwszej
Solidarności w całokształcie wyzwoleńczej misji chodziło także 0 godność,
wszechstronnie ludzkie warunki pracy i życia dla zwykłych ludzi. Leszek miał
nie tylko ogromną wiedzę teoretyczną na ten temat, podbudowaną świetnym
przygotowaniem historycznym, ale także liczne informacje praktyczne,
pozyskane w czasie szkoleń robotniczych, jakie prowadził w ramach WZZ.
Jeśli dodamy do tego jego pochodzenie środowiskowe - %7łoliborskie Sady
zbudowane przez polską przedwojenną spółdzielczość - to zrozumiemy, że
mieliśmy do czynienia z inteligentem przenikniętym poczuciem misji na
rzecz warstw ubogich w najlepszym, oryginalnym polskim stylu,
wymykającym się stereotypowemu podziałowi na lewicę i prawicę, ponieważ
był to jednocześnie człowiek głęboko religijny, zaś w sprawach obyczajowych
wyważony, wyrozumiały i nieskłonny do ekstremizmu w żadną stronę.
Niestety, po dziesięciu latach ten zupełnie niepasujący do polskich realiów
podział polityczny został jednak wprowadzony i pokutuje do dziś z wielką
szkodą dla kraju, a przy okazji jest to niezasłużony prezent dla
postkomunistów, którym podarowano miano europejskiej lewicy.
Leszek był taki jak cała ówczesna Solidarność. Był w niej potężny splot
chrześcijańskiej nauki społecznej (encyklika Laborem exercens) z radykalną
ludową potrzebą ekonomicznej i społecznej emancypacji, owianą marzeniem
o niepodległości. Ten ostatni motyw zagrał w czasie Krajowego Zjazdu, kiedy
to dowiedziałem się, że Leszek należy do ugrupowania Wolność-
Sprawiedliwość--Niepodległość. (Potem usłyszałem te same trzy słowa
wykrzyczane przez kobietę na filmie Solidarni 2010).
Wspomniałem o jego religijności. Nie chodzi tu tylko o samą wiarę, ale
także o wiedzę. Jest jasne, że więzienie sprzyja rozważaniom tego typu,
zarówno w aspekcie metafizycznym, jak moralnym, a także erudycyjnym. Gdy
ktoś rozwijał w dyskusji religijnej jakieś tezy, Leszek od razu potrafił
wskazać, gdzie taki pogląd sytuuje się w historii religii, przypisać do
konkretnego nurtu, pokazać kontekst powstania idei i skomentować ją.
Czasem różniłem się z nim, ale nie na płaszczyznie wartości, lecz raczej
metod.
Wynikało to z różnicy w wykształceniu - on był prawnikiem, a ja
socjologiem. Prawnik bowiem myśli apriorycznie, a socjolog - empirycznie.
Było coś jeszcze, co nas łączyło. On miał już maleńką córkę, Martę. Ja, jako
[ Pobierz całość w formacie PDF ]