logo
 Pokrewne IndeksBeaton M.C. Hamish Macbeth 02 Hamish Macbeth i śmierć łajdakaCrownover Jay Zaryzykuj ze mną 02 Zaryzykuj miłośćCabot Meg Papla 02 Papla wielkim mieście186. Macomber Debbie Pora na romans 02 Pora na ślubSmith Ready Jeri [Aspect of Crow 02] Voice of CrowStar Wars Black Fleet Crisis 02 Shield of Lies Michael P Kube McDowellEssentials of Maternity Newborn and Women's Health 3132A 02 p021 041Andi Marquette [Far Seek Chronicles 02] A Matter of Blood (pdf)Harrison Harry Bill Bohater Galaktyki 02 Na planecie zabutelkowanych mĂłzgĂłwMargit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alpsbierun.opx.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    tlenem, a ona pokazała go mnie. Wskazałem ręką innych,
    pytając, czy wystarczy tlenu dla wszystkich. Dziewczyna
    ponownie skinęła głową.
    Nagle Dryf się przechylił i grupa degeneratów zniknęła mi
    z oczu. Ze strachu szumiało mi w uszach. Zacząłem płynąć w
    dół, wypatrując ich za szybami okien. Musieli się natychmiast
    ewakuować, bo gdyby Dryf poszedł na dno, nikt  ani jeden
    człowiek  nie zdołałby dopłynąć na powierzchnię bez
    kombinezonu w tak niskiej temperaturze.
    Po chwili zrozumiałem, że to nie ruch wody spowodował
    osunięcie się osady, lecz ciężar maszyny. Ratter mocował się z
    pojazdem, usiłując wyciągnąć szpikulec wbity w ścianę Dryfu.
    Groziło to wybuchem silnika łodzi. Miałem jednak inne
    zmartwienie. Im dłużej się zastanawiałem, tym większe dręczyły
    mnie wątpliwości. Ewakuacja mieszkańców przez właz rozpruty
    ostrym, śmiercionośnym szpikulcem była szalenie ryzykowna,
    ale znajdował się on w najbardziej dogodnym miejscu  w
    dolnej części osady. Nie było czasu do stracenia.
    Wspiąłem się po przekrzywionym odbijaczu do
    najbliższego okna. Dziewczyna czekała za szybą. Pokazałem na
    migi, żeby otworzyli śluzę powietrzną, ale nie zrozumieli.
    Uniosła palec, nakazując mi czekać, i zawołała kogoś z grupy.
    Czy degeneraci z Dryfu też znali język migowy? Liczyłem
    chyba na zbyt wiele.
    Ludzie za szybą rozstąpili się, by przepuścić mężczyznę w
    kombinezonie...
    Tato!
    Rzuciłem się naprzód, nie bacząc na dzielące nas szkło.
    Tato krzyknął przez ramię i z grupy wybiegła mama. Podobnie
    jak ja przywarła do szyby.
    Na ich zsiniałych twarzach pojawił się uśmiech. Nagle
    moja radość przerodziła się w strach. Rodzice potrzebowali
    pomocy. Wciąż groziło im niebezpieczeństwo  woda, która
    wdzierała się do osady, sięgała już bardzo wysoko. Nie było
    czasu na wzruszenia. Musieliśmy odłożyć je na pózniej, gdy
    zdołamy szczęśliwie wypłynąć na powierzchnię.
    Ostrzegłem ich na migi przed uzbrojonym Ratterem i
    uprzedziłem, że jego łódz tkwi wbita szpikulcem w metalowy
    właz. Mama przetłumaczyła moją wiadomość zebranym.
    Tato postanowił wyrwać z zawiasów drzwi śluzy
    powietrznej, a mama przekazała to dziewczynie, która poleciła
    innym poszukać odpowiednich narzędzi.
     Tayu!  usłyszałem przez słuchawkę w kasku.  Mam
    coś, co może ci się przydać.
    Odpłynąłem od osady, by w mrocznych odmętach oceanu
    namierzyć biosonarem kapsułę, w której siedziała Gemma.
    Zamiast niej dostrzegłem w górze rozległy obiekt, falujący z
    prądem wody. Stara sieć rybacka spadała prosto na mnie.
    Odpłynąłem w bok w obawie, że się w nią zaplączę.
     Drugi koniec przymocowałam do kapsuły  oznajmiła
    Gemma przez słuchawkę.  To dla tych, którzy nie umieją
    pływać, żeby wspięli się po niej na powierzchnię. Wystarczy się
    mocno chwycić i ich wyciągnę.
    Genialny pomysł. Opływając sieć, znalazłem się w zasięgu
    reflektorów kapsuły patrolowca. Pokazałem Gemmie dwa kciuki
    w górę, po czym zanurkowałem w stronę Dryfu, zabrałem sieć i
    podpłynąłem do okna, żeby pokazać ją uwięzionym osadnikom.
    Dziewczyna wykonała ruch jak przy wspinaniu, a gdy
    przytaknąłem, posłała mi słaby uśmiech  chyba wzbudziłem w
    niej odrobinę nadziei.
    Zanurkowałem w stronę łodzi Rattera. Ze zdziwieniem
    zauważyłem, że pojazd tkwi nieruchomo w miejscu. W tym
    momencie wodę przeszył harpun, omijając mnie o włos.
    Odskoczyłem i schowałem się za bryłę osady. Stąpając po
    krawędzi, wyjrzałem zza rogu  Ratter wyłonił się z włazu w zle
    dopasowanym kombinezonie i z miotaczem harpunów w ręce;
    przywiązał się liną do kadłuba łodzi.
    Dryf osunął się o kilka centymetrów. Jak odwrócić uwagę
    Rattera od osady, żeby umożliwić ucieczkę rodzicom i
    pozostałym uwięzionym? Nie miałem przecież broni.
    Nagle mnie olśniło. Posiadałem dar i mogłem go użyć, tak
    jak doradził mi kongresman Tupper. Na myśl o tym przeszedł
    mnie dreszcz. Przysiągłem sobie, że nigdy nie wypróbuję
    mrocznego daru na człowieku. Tym razem nie miałem jednak
    wyboru. %7łycie wielu ludzi było teraz w moich rękach. Trzeba
    wydostać ich na powierzchnię.
    W głowie zrodził się plan  postanowiłem ogłuszyć Rattera
    i zabrać mu broń.
    Odpłynąłem kilka metrów dalej. Wiedziałem, że zbir
    dostrzeże mnie lada chwila i ponownie wyceluje. Musiałem być
    szybszy. Zebrałem się na odwagę, podpłynąłem do niego i
    posłałem serię najsilniejszych ultradzwięków.
    Drgnął jak rażony piorunem i wyprostował ręce. Miotacz
    harpunów wysunął się z jego dłoni i opadł na dno. Z nadzieją, że
    zdążę zadziałać, zanim się ocknie, przepłynąłem szybko obok
    niego. Dryfował nieruchomo, jakby we śnie. Twarz miał
    skamieniałą, przez szkło było widać rozchylone wargi.
    Chwyciłem krawędz sieci i ruszyłem w stronę włazu osady.
    Nagle reflektory łodzi Rattera zgasły. Widocznie silnik zatarł się
    od wysokich obrotów. Wokół zapadł mrok. W osadzie nie
    działały żadne światła oprócz latarek. Mnie to jednak nie
    przerażało. Dzięki lampom przy kasku i ultradzwiękom mogłem
    się poruszać całkiem swobodnie. Najbardziej martwiłem się o
    uwięzionych osadników.
    Przedziurawiona szpikulcem pokrywa włazu oderwała się
    od kadłuba i w świetle lamp czołowych dostrzegłem w śluzie
    powietrznej postać w błyszczącym kombinezonie  to był tato.
    Udało mu się wymontować ostatni zawias. Obejrzałem się 
    łódz Rattera opadała z wolna na dno. Pozbawiony napędu
    silnikowego pojazd był tak ciężki, że nawet prądy oceaniczne
    nie zdołały go unieść. Wypływając z osady, tato dał mi znak,
    żebym przyciągnął sieć. Podałem mu ją, przytrzymując krawędz
    z drugiej strony. Wtedy przypomniałem sobie o Ratterze. W
    panicznym odruchu wyemitowałem ultradzwięki w głąb oceanu,
    gdzie zniknął zielony pojazd.
    Odbite echo wygenerowało w moim mózgu wyrazny obraz:
    oprzytomniały Ratter wymachiwał kończynami, sunąc na linie w
    dół, za łodzią. Ciężar pojazdu w szybkim tempie ściągał go na
    dno. Musiał działać natychmiast  wystarczyło odpiąć pasek
    przy kombinezonie. Jednak Ratter tego nie zrobił. Widocznie
    był zbyt oszołomiony lub spanikowany wobec
    niebezpieczeństwa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl