[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przebrnąć jeszcze przez rozmowy z kilkoma osobami, które niczego nie wiedziały, aż wreszcie
trafiła na właściwego człowieka. Wprawdzie usiłował spławić ją obietnicą, że Rawley do niej
zadzwoni, ale Jenny uparła się i w końcu ktoś poszedł go poszukać.
- Mama? - zaczął Rawley ostrożnie. - Coś się stało?
- Nie. Słuchaj... - Poczuła ulgę. Tyle miała mu do powiedzenia, ale teraz nic nie przycho-
dziło jej do głowy. - Wróciłam wcześniej i chcę z tobą porozmawiać.
- No dobra, ale tracę mecz - uprzedził.
- To wracaj na boisko. Przyjadę jutro.
- Aha... dobra - mruknął, jakby miał na głowie inne sprawy.
Jenny odłożyła słuchawkę. Była wyczerpana, musiała usiąść. Opadła na kanapę i oparła
głowę na dłoniach. Serce jej waliło, jakby właśnie ukończyła maraton. Rozkosze macierzyń-
stwa. Człowiek robi się przewrażliwiony, a dzieci kompletnie nie zdają sobie z tego sprawy!
Zadzwonił telefon. Jenny aż podskoczyła.
- Halo? - Na myśl o tym, że to Hunter, w jej głosie zabrzmiała radość. Co za głupota!
Wiedziała, że to niemożliwe.
Cisza. Nasłuchiwała. Wydawało się, że ktoś się połączył, ale nie słychać było nawet od-
dechu. Troy. To imię cisnęło się jej na usta, ale milczała. Znów ogarnęło ją upiorne uczucie,
jak na lotnisku. Powoli odłożyła słuchawkę i patrzyła na nią, aż oczy zapiekły ją od łez.
Boże, niech Hunter zadzwoni.
Ale wiedziała, że nie ma na co czekać.
*
Samolot uderzył mocno o pas i skoczył do przodu, jakby miał wystartować w kosmos.
Niezbyt miękkie lądowanie, pomyślał Hunter. Kobieta siedząca obok niego chwyciła się kur-
czowo za gardło i wydała stłumiony okrzyk. Hunter trzymał się mocno poręczy fotela i próbo-
wał nie myśleć o tym, że Jenny od niego uciekła.
Mogłoby to być nawet zabawne, gdyby go tak nie rozwścieczyło. Podwinąłby ogon pod
siebie i zniknął, zapominając o całej sprawie. Zwykle nie przejmował się za bardzo takimi rze-
czami. Zwykle też trzymał się z dala od kobiet, z którymi nie mógł się dogadać. W tym wypad-
ku jednak miał problem.
W jego ciągle zmieniających się układach z Jenny Holloway nic nie było normalne. Te-
raz musiał gonić za nią i przełykać afronty jak idiotycznie zakochany szczeniak, który nie
może zostawić jej w spokoju. Dlaczego? Bo obiecał Allenowi Hollowayowi, że będzie ją chro-
nił!
Uderzył pięścią w poręcz, na co jego sąsiadka znów zapiszczała ze strachu.
- Kiepski lot - mruknął, ale kobieta tylko patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
Należała do najgorszego gatunku panikujących pasażerów, a ponure myśli i posępny nastrój
Huntera nie poprawiały sytuacji.
Zastanawiał się, czy ruszyłaby powieką, gdyby kilka razy pomachał jej dłonią przed no-
sem. Wyglądała jak zahipnotyzowana. Tylko ciche miauknięcia wyrażające przerażenie
świadczyły o tym, że żyje.
Z przyjemnością wysiadł w końcu z samolotu i przepychał się, lawirując w tłumie, do
wyjścia. Owionęło go wilgotne powietrze. Odetchnął głęboko, ale miał wrażenie, że się dusi,
poza tym był rozdrażniony, jakby czuł każdy nerw. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze tak niedaw-
no, dręczony depresją i znudzeniem, zastanawiał się, czy życie w ogóle ma jakiś sens. Ha! Te
lata minęły. Przez chwilę poczuł ukłucie tęsknoty. Odrętwienie było lepsze od bolesnych do-
świadczeń.
- O, do diabła - mruknął. Wcale nie. To, co przeżywał teraz, graniczyło z torturą. Ale i
tak nie rozumiał, dlaczego, na Boga, było to takie ważne.
Złamał podstawową zasadę: związał się z kimś spoza własnej klasy społecznej. Z bogatą
kobietą.
A teraz musi ją znalezć, wymyślić jakieś kiepskie wytłumaczenie, dlaczego tu przyjechał,
a potem chronić ją przed niebezpiecznym eksmał-żonkiem.
Zacisnął pięści. Otrząsnął się. Pora zdecydować, czy najpierw szukać Jenny, czy spraw-
dzić, co się dzieje z Rawleyem. Jenny to prawdziwy problem. Rawley w porównaniu z nią to
kaszka z mleczkiem.
- Niech to wszyscy diabli - syczał, idąc do swojego dżipa.
Od Puerto Vallarta dzieliło go zaledwie kilka godzin, ale wydawało się, że minęły wieki.
*
Seks zaostrza apetyt, pomyślał Troy z satysfakcją. Wbił zęby w żeberka. Ze środka wy-
płynął czerwony sok. Czerwony. Jak bluzka blondyneczki.
Miała na imię Dana i zaprosiła go do swojego domku na jednym z tańszych przedmieść
Houston. Poczciwa Dana miała spore doświadczenie i nie dziwiły jej żadne jego zachcianki.
Im bardziej obrzydliwe, tym lepiej . Nawet ją to rajcowało!
Przez dobre parę godzin szaleli w najlepsze, ale kiedy zapadła sobotnia noc, Troy miał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]