[ Pobierz całość w formacie PDF ]
raznie.
Aż raz obrządziwszy się w chacie wyszła sierota na pobliskie błonie. Patrzy - w wysokich badylach
mignęło jej coś z daleka, jakby czerwona spiczasta czapeczka.
- Podziomek! - krzyknęła Marysia i porwała się biec do niego.
Kołatało jej serce, dziw, że nie roztłukło wychudłej piersi; a Marysia wciąż biegła. Kapturek ukazywał
się coraz bliżej. Już, już wpadał w zarośla. Marysia ku zaroślom się rzuciła.
Tak by rada Podziomka zobaczyć, popytać go... O co?Sama jeszcze nie wiedziała. Ale niech go tylko
nagoni! I podziękować by mu za wszystko rada: za gąski, co żyją, za kątek w chacie Skrobkowej, za
Wojtusia i Kubę, którzy jej jakoby bracia są... Więc pędziła co tchu za migającą coraz dalej czapeczką,
tak prędko, jak jej gęsta łoza pozwalała.
Nareszcie czapeczka znikła i nie pokazała się więcej.
Stanęła tedy Marysia patrząc dokoła. Gdzie ona zaszła?Toć już niedaleko i zarośla się kończą... Jak łuna
ognista przyświecała między nimi czerwoność zachodzącego słonka. A dalej las widać, las dobrze jej
znajomy. Toż ona zabiegła aż na drugi koniec sąsiedniej wioski, Wólki Głodowej. Postąpiła jeszcze kilka
kroków. Może chociaż swoje białe, swoje siodłate, swojego Gasia zobaczy.
I oto ujrzała, skryta pośród gęstwiny, jak dokoła wypalonej od skwaru góreczki skubią gąski trawę
spokojnie, koło nich biega wierny Gasio, a na pobliskim pszeniczysku to schyla się, to się podnosi
dziewczynka, nowa pastuszka, i zrywa zapóznione maczki, bławatki, kąkole, aby z nich uwić równiankę.
Marysia zatrzymała się w zaroślach, poglądając na wszystko ciekawie.
Tymczasem słonko zaszło, pastuszka spędziła gąski i przy pomocy Gasia poprowadziła je do domu.
Poszczekiwał Gasio szczególniej na tę białą, która i przy Marysi zwykle opózniała się za stadem;
dopiero gęsiarka postraszyła ją gałązką i biała tuż koło gąsiora podreptała w pierwszym rzędzie.
Znikło stadko za górką, a Marysia ciągle jeszcze stała w zaroślach. Myślała, że kiedy już nie z
Podziomkiem, to przynajmniej z Gasiem, ze swymi gąskami witać się będzie - ot, poszło to wszystko i
Marysia z nimi się nie witała!
Po prostu zlękła się nowej gęsiarki. Taka nieśmiała dziewczynina!
Ale teraz, kiedy nikogo nie ma, chyba że się odważy chociaż chwilkę posiedzieć na swojej dawnej
góreczce.
Rozgarnia chaszcze... co to?Na ziemi leży nieżywy chomik, a niedaleko nieżywy także Sadełko. Obaj
mają poszarpane futra i głębokie sczerniałe już rany. Załamała ręce Marysia - i usta otworzyła z dziwu.
Sadełko, jak Sadełko, ten zgrozą przejmował Marysię. Ale chomik! Czyżby to był jej chomik?
Biegnie Marysia do jego norki, rozgarnia gęste badyle, stłoczone tu i ówdzie. Kłaczki sierści płowej
chomika i rudej lisa poczepiały się zdziebeł, na listkach jak korale wiszą zastygłej krwi krople, wejście
do nory nieco rozgrzebane i pazurami zryte. Stanęła zadumana Marysia.
- Biedny chomik! - rzecze.
I pewno, że biedny. Dotrzymał mu groznej obietnicy okrutny Sadełko i cały gniew srogi, iż gąski znów
żywe, wywarł na ubogim zwierzątku. Ale i chomik też winien. Czemuż tak obojętnie patrzył na
czającego się ku gąskom lisa?Czemuż nie ostrzegł pastuszki albo chociaż Gasia?Nie byłoby nieszczęścia
tego z gąskami, a lis musiałby się wynieść, gdzie pieprz rośnie.
A teraz leżysz, nieszczęsny chomiku, bez życia! Tak to, sam o siebie tylko dbając, zgubiłeś sam siebie!
Patrzy Marysia, niedaleko, o parę kroków od nory trawa wygnieciona. Tu więc czaił się na chomika
Sadełko, stąd skoczył na niego, tylko widać, że suchym badylem zaszeleścił i chomik się opatrzył, a ku
swojej norce się cofnął. Ale i tam ścigał go rozbójnik Sadełko. Raz grzebnął łapą i już był w jamce. Więc
wszczęła się walka zajadła. Ciął chomik Sadełka głęboko, śmiertelnie, ale wnet zaduszony i w krzaki
zawleczony został. Rad by Sadełko ciągnąć go dalej, aż do swojej nory, ale i z niego uciekało życie.
Biedny chomik! Jeżeli co pocieszyć go mogło w ostatniej godzinie żywota, to to, że w tym śmiertelnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]