logo
 Pokrewne IndeksEdward M Lerner Small Miracles (pdf)Jim Farris Mage 2 Raven of YorindarBiblia Ksić™ga przysśÂ‚ówHarry Harrison Gwiezdny DomDunlop, Barbara Eine unmoegliche AffaereJacqueline Lichtenberg [Sime_Gen_01]_ _First_Channel_with_Jean_Lorrah_(v1.1)_[lit]Brandys Marian Kozietulski i inni [2]Tim LaHaye & Jerry Jenkins Left Behind Series 3 Nicolae164. Pamela Toth Teraz i na zawszeBurroughs Edgar Rice Tarzan 08 Tarzan w dzungli
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Heng Shih cały spięty usiłował go naśladować, ustawiając się ostrożnie przy krawędzi. Nie
    patrzył w dół. To przecież łatwy skok, przekonywał sam siebie. Można by go wykonać na
    jednej nodze, gdyby na dole nie było przepaści. Heng Shih wziął głęboki oddech i skoczył.
    Osiadł na półce, ale jego uderzenie o ścianę było zbyt silne, bo lekko się od niej odbił.
    Desperacko szukał jakiegokolwiek uchwytu w ścianie i kiedy cudem znalazł, złapał się i
    przyciągnął mocno do ściany.
    Tętno łomotało mu w uszach, przez chwilę zagłuszając nawet wycie wiatru. Nie miał czasu
    zastanawiać się, co czuje, i myśleć o tym, że stoi niepewnie na kruchym kawałku kamienia
    zawieszonym nad wyjącą głębią. Ruszył wzdłuż ścieżki, podążając za Conanem.
    Droga okazała się wystarczająco łatwa do pokonania przez pierwsze dwadzieścia czy
    trzydzieści kroków, potem zwężała się i wznosiła po ostrych i nieregularnych stopniach. Heng
    Shih potknął się na pierwszym stopniu i stanął. Był wyczerpany. Otrzepał pył z turbanu i
    ubrania i westchnąwszy zaczął wspinać się dalej. Po piątym stopniu ścieżka zwężała się, aż
    całkiem znikła w licu ściany. Heng Shih przytulony do skały rozglądał się na wszystkie
    strony. Zciana dziedzińca ciągnęła się dalej, ale pozbawiona była oparcia dla stóp. Kamień
    błyszczał gładko jak wypolerowany kryształ.
    Gdzie był Conan? Ta myśl spadła nagle na Khitajczyka z całą siłą. Wpatrywał się
    wystraszony w szalejącą poniżej burzę. Czy Cymmerianin spadł? Cóż on teraz pocznie?
    Coś dotknęło czubka jego głowy. Odruchowo skulił się i lekko cofnął do tyłu, tak że
    niewiele brakowało, by zleciał z półki. Prawą ręką machnął w powietrzu i chwycił sznur.
    Conan znajdował się nad nim. Heng Shih ściągnął linę i spojrzał w górę, na ściany
    urwiska. Skała była gładka, pozbawiona większych nierówności. Na szczęście okazały się one
    wystarczające i Conan wdrapał się wyżej.
    Heng Shih złapał mocno za sznur. Sapiąc i dysząc, zaczął powoli wspinać się po linie. Gdy
    mógł, przyciskał stopy i kolana do powierzchni skały, ale jego bezpieczeństwo zależało
    wyłącznie od siły rąk. Mięśnie ramion zaczęły mu drżeć z wysiłku, więc trochę zwolnił. Pył i
    pot wchodziły mu w oczy, buty ślizgały się po kamieniu. Khitajczyk szukał nogami punktu
    oparcia, ale go nie znajdował. Wtem sznur zaczął się wznosić, ciągnąc go w górę jak
    niezdarną rybę. Za chwilę został wciągnięty na krawędz urwiska. Heng Shih wgramolił się,
    puścił linę i stanął wpół zgięty z dłońmi opartymi na kolanach, ciężko dysząc.
    Conan odwinął sznur z pięści, klepnął Khitajczyka po plecach i parsknął śmiechem, który
    był słyszalny nawet mimo wiatru.
     Myślałeś, że mnie straciłeś, co? Potrzeba czegoś więcej niż taka drobna wspinaczka,
    żeby pokonać Cymmerianina. Chodz, już prawie dotarliśmy.
    Zciana jaru ciągnęła się jeszcze tylko przez jakieś dziesięć kroków i dotykała już narożnika
    dziedzińca, gdzie ostro skręcała, tworząc tylną ścianę wgłębienia utworzonego przez naturę.
    Dotarli do końca dziedzińca i teraz oddaleni byli od Pałacu Cetrissa zaledwie o rzut włócznią.
    Khitajczyk mógł stąd dojrzeć masywne filary fasady pałacu, pojawiające się i znowu
    znikające za woalami niesionego wichrem piasku. Ich kontury rozmazywały się i wyglądały
    jak złowieszczy miraż utworzony przez gwałtowną burzę.
    Conan i Heng Shih wspięli się na niewysoki grzbiet zwietrzałej skały i przeszli na tyły
    dziedzińca. Ciemny i cienisty masyw, który widzieli przez burzę, wyrastał teraz przed nimi.
    Ich pełna udręki wspinaczka doprowadziła ich w pobliże dachu pałacu. Najwyższa część
    Pałacu Cetrissa została wymodelowana z fragmentu jaru, który wznosił się, górując nad
    wszystkim wokół. Skrzydło pałacu wyrobione było z kamienia u ich stóp tak ostro, jak
    miejski mur, wyrastający z brukowanego chodnika. Patrząc na tę ścianę, wznoszącą się
    wysoko ku udręczonemu burzą niebu, Heng Shih zapragnął nagle zobaczyć na nim choćby
    jedną gwiazdę. Conan podszedł do ściany i przeciągnął po niej palcami. Odwrócił się do
    Khitajczyka, poklepał dłonią ścianę i wrzasnął, przekrzykując porywy wiatru.  Była
    obrabiana. Wyrównywana i zacierana. Dawno temu. Heng Shih pokiwał głową na znak, że
    zrozumiał, iż Cymmerianin nie będzie w stanie wdrapać się na nią. Szli jeszcze przez kilka
    chwil, a Conan uważnie przyglądał się ścianie. Wreszcie stanął i wskazał pojedynczą rysę,
    widniejącą na gładkiej powierzchni. Gdy Heng Shih przyglądał się ścianie, Cymmerianin
    cofnął się o kilka kroków, rozpędził i wyskoczył w górę do wąskiej szparki w kamiennym
    murze. Jego ciało zdawało się frunąć i utknęło, jak sztylet ciśnięty w miękkie drewno.
    Silnymi palcami utrzymującymi cały ciężar jego potężnego ciała, uchwycił się ciasnej
    szczeliny. Zaczął się wić, wspinając w górę i opierając jedynie na czubkach palców. Po chwili
    jego palce znalazły oparcie na szczycie muru. Wtedy podrzucił nogi w górę i znalazł się na
    wierzchu, znikając Khitajczykowi z oczu.
    Heng Shih stał z rękami na biodrach i potrząsał z niedowierzaniem głową. Przypomniał
    sobie, jak początkowo niechętny był pomysłowi, by barbarzyńca towarzyszył wyprawie Lady
    Zelandry.
    Skrzywił się na tę myśl, odsunął od ust jedwab, którym miał owiniętą głowę, i splunął.
    Sznur zakołysał się tuż przed nim. Rozluznił mięśnie, zamachał rękami i powoli zaczął się
    wspinać.
    Dach Pałacu Cetrissa był równie wielki, jak dziedziniec, prostokątny i otoczony niskim
    murkiem. Był płaski jak podłoga, teraz pokryty kręcącymi się wirami piasku. Pośrodku leżała
    drewniana płyta, ciężka i gruba jak blat stołu w tawernie. Conan ukląkł i, gdy Heng Shih
    nerwowo obserwował otoczenie, przyłożył do niej ucho. Podniósł się pośpiesznie i cicho
    podszedł do Khitajczyka.
     Wejście  szepnął.  Prawdopodobnie strzeżone. Popatrz tutaj.  Barbarzyńca
    znowu przyklęknął, wskazując na zbiór dziwacznych przedmiotów przysypanych piaskiem.
    Pięć czarnych świec stało w zakrzepniętych kałużach wytopionego z siebie wosku. Każda z
    nich była umieszczona na wierzchołku ramienia wielkiej pięcioramiennej gwiazdy,
    wyrysowanej na powierzchni dachu. Dziwne symbole i ornamenty były wyryte w kamieniu
    na wszystkich bokach wielkiego pentagramu.
     Idę o zakład, że to stąd Stygijczyk przesyłał swój obraz, który nawiedził twoją panią 
    powiedział Conan.
    Myśl o Zelandrze spowodowała przypływ nowej energii do zmęczonego ciała Heng Shih.
    Podbiegł do frontonu pałacu, dając znak Conanowi, by podążał za nim. Chwyciwszy
    rzezbiony brzeg muru, Khitajczyk wychylił się na dziedziniec i popatrzył w dół. Fasada nad
    wielkimi filarami rozciągała się na kilkanaście metrów w dół. Poniżej można było dostrzec
    wystający gzyms jednego z filarów. Conan zbliżył się do środka fasady, gdzie znalazł dobre
    miejsce z lekkim pęknięciem i zaczął rozwijać sznur.
     Zejdziemy tutaj. Musimy rozhuśtać się między filarami.
    Heng Shih przyglądał się, jak Cymmerianin zawiązał gruby węzeł na końcu sznura, stanął
    na nim i szarpnął, aż węzeł się zacisnął. Potem zaklinował sznur w szczelinie muru, a koniec
    zrzucił nad dziedziniec. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl