logo
 Pokrewne Indeks45. Britton Pamela Gra o szczęścieHardy Kristin Zawsze walentynkiDalton Pamela Odnalezione szczęście12.Lovelace Merline Teraz i na zawszeKonopczyśÂ„ski WśÂ‚adysśÂ‚aw Panowanie StanisśÂ‚awa Augusta PoniatowskiegoD H Starr [Wrestling 01] Wrestling With Desire [FP MM] (pdf)śąuśÂ‚awski Andrzej PerseHeath Sandra Falszywe pocalunkiJaspers Karl Wiara filozoficznaAutoportret dla Walentynki – jak zrobić
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    skonale się spisuje.
    Zauważył, że Marshall mrugnął porozumiewawczo.
    - Mówił ci, że zabrał Liz na ślub DJ Trauba w zeszłym
    tygodniu? - Marshall zwrócił się do ojca z pozoru niewin-
    ną miną.
    Frank uniósł brwi i popatrzył to na jednego, to na dru-
    giego syna.
    - Naprawdę? - zdziwił się.
    S
    R
    - Kolacja czeka - zakomunikowała w tym momencie
    Edie, stając w drzwiach. Trzymała w rękach dużą miskę
    sałaty.
    - Kogo wziąłeś na ślub? - spytała, utkwiwszy przenikliwe
    spojrzenie w synu. - Mitchell, spotykasz się z kimś? Z kimś,
    kogo znam? - dociekała.
    - Dzięki, braciszku - mruknął Mitch do Marshalla, któ-
    ry właśnie wstał.
    - Przynajmniej przez chwilę Mia i ja nie będziemy ośrod-
    kiem zainteresowania - zauważył cicho Marshall. - A jeśli
    myślisz, że teraz sytuacja wygląda kiepsko, to poczekaj, aż
    przyprowadzisz dziewczynę do domu.
    - O czym wy tam szepczecie? - spytała Edie, obrzucając
    synów podejrzliwym spojrzeniem.
    - O niczym, mamo - odparli jednocześnie, tak jak to wy-
    praktykowali przez całe lata, po czym przeszli do jadalni.
    Mitch i jego starszy brat mogli sobie nawzajem dogryzać,
    ale kiedy było trzeba, tworzyli wspólny front.
    Liz była bardzo zadowolona, że Mitch poprosił ją, by po-
    mogła w prezentacji ich wyrobów na spotkaniu producen-
    tów w Billings. Od czasu wspólnego wyjazdu do Spokane
    stosunek Mitcha do niej się zmienił.
    Mówiła sobie, że to dlatego, iż zaczyna traktować ją bar-
    dziej jak członka zespołu niż nową pracownicę odbywającą
    okres próbny. Przynajmniej miała nadzieję, że tak jest.
    - Na ogół nie biorę udziału w tak skromnych imprezach
    - wyjaśnił jej Mitch, wracając z pokoju socjalnego z dwie-
    ma puszkami coli. - Gdy rozkręcałem firmę, ludzie, którzy
    S
    R
    organizują to spotkanie, bardzo mi pomogli. To właśnie od
    nich dostałem pierwsze zamówienie.
    Liz nie była zdziwiona takim dowodem lojalności. Spo-
    dziewała się tego po Mitchu. Wiele słyszała na ten temat od
    innych pracowników. Od pierwszego dnia pracy zapewniał
    im bezpłatną opiekę zdrowotną i inne przywileje socjalne.
    - Targi w Billings są spokojniejsze niż duże imprezy wy-
    stawiennicze w Vegas czy Kolorado - ciągnął. - W porów-
    naniu z atmosferą, jaka tam panuje, gdzie człowiek nie ma
    chwili oddechu, pobyt w Billings to raczej namiastka waka-
    cji, okazja do wymiany doświadczeń, zawarcia paru trans-
    akcji, ale przede wszystkim do spotkania ze starymi przy-
    jaciółmi.
    Liz popijała colę i obserwowała twarz Mitcha. Zadając
    pytanie, nie musiała zerkać ukradkiem na jego usta i oczy,
    które mrużył bądz szeroko otwierał, na ciemne rzęsy okala-
    jące je i na brwi, które w charakterystyczny sposób unosił.
    Tego dnia Mitch miał na sobie dżinsy, wysokie kowboj-
    skie buty i wyblakłą dżinsową koszulę rozpiętą pod szyją.
    Liz nigdy nie przepadała za kowbojami, widziała zbyt wie-
    lu ich kiepskich naśladowców, z klamrami u pasa wielkości
    półmiska, ale wizja Mitcha w stetsonie na głowie, pędzące-
    go bydło na koniu, zawładnęła teraz jej wyobraznią.
    A przecież nawet nie wiedziała, czy on jezdzi konno,
    choć byłaby zdziwiona, gdyby mieszkając w tej okolicy, tego
    nie robił. Nigdy jednak nie spotkała go w stajniach, gdzie
    od czasu do czasu chodziła przy okazji lekcji jazdy konnej.
    - Rozumiem teraz, dlaczego nie możesz się doczekać te-
    go wyjazdu - powiedziała, gdy zorientowała się, że spodzie-
    S
    R
    wa się po niej jakiejś odpowiedzi - Zabrzmiało to tak, jak-
    byś miał się znalezć w lepszym ze światów.
    - Sprzedawanie nie jest moim ulubionym zajęciem - wy-
    znał Mitch. - Jestem inżynierem i najchętniej nie opusz-
    czałbym pracowni, ale nabrałem przekonania, że ty masz
    do tego prawdziwy talent. Doskonale nawiązujesz kontak-
    ty z ludzmi.
    Czyżby robił lekką aluzję, że pewnego dnia to ona przej-
    mie dział sprzedaży?
    - Lubię to - przyznała skromnie.
    Odstawiwszy colę, wróciła do czytania podpisów pod
    zdjęcia, które przygotował Mitch do nowego katalogu.
    Choć nigdy nie uważała siebie za tęgi umysł, miała dobre
    wyczucie stylu, co z kolei stanowiło słabą stronę Mitcha, jak
    sam się przyznał.
    - Właśnie dlatego chcę, żebyś mi tym razem towarzyszy-
    ła - ciągnął, wpatrując się w monitor komputera. - Poznasz
    ludzi, z którymi będziesz współpracować.
    - Naprawdę? - Liz sama nie wiedziała, czy ma być uszczę-
    śliwiona, czy zaniepokojona, ale z planu podróży się zorien-
    towała, że targi potrwają dwa dni, a otworzy je bankiet w
    czwartkowy wieczór. - Tym razem też polecimy? - spytała.
    Mitch potrząsnął głową, nie odrywając uważnego spoj-
    rzenia od monitora.
    - Wolę pojechać samochodem - odrzekł po chwili. - To
    tylko dwie godziny, a drogi są tam całkiem przyzwoite.
    Liz uprzytomniła sobie, że znajdą się w znacznie bardziej
    ograniczonej przestrzeni niż wnętrze samolotu i że w dodat-
    ku, jak przypuszczała, zatrzymają się w tym samym hotelu.
    S
    R
    Mitch uprzedził ją, że od czasu do czasu będzie wyjeż-
    dżała służbowo, ale to było, zanim go lepiej poznała. Nim
    uświadomiła sobie, że jego wysportowana sylwetka, czarne
    włosy i brązowe oczy tak bardzo jej się spodobają.
    Jeśli nie będzie się mieć na baczności, Mitchell Cates
    może stanowić większe zagrożenie dla jej dobrego samo-
    poczucia niż jakikolwiek inny mężczyzna.
    - Zejdz z obłoków! - Usłyszała nagle jego głos i natych-
    miast wróciła do rzeczywistości. - Mogłabyś zostać dzisiaj
    trochę dłużej, jakieś półtorej godziny, i pomóc mi to skoń-
    czyć? - spytał. - Zamówię pizzę, żebyśmy nie umarli z głodu.
    - Oczywiście - zgodziła się bez wahania, usatysfakcjono-
    wana, że on naprawdę liczy się z jej opinią, choć ona jeszcze
    tak dużo musi się nauczyć.
    - Jaką byś chciała? - spytał, podając jej jadłospis z poblis-
    kiej pizzerii.
    - Wszystko jedno, byle nie z anchois - odrzekła, starając
    się skoncentrować na pytaniu, a nie na wyglądzie Mitcha.
    Włosy opadały mu na czoło, na brodzie pojawił się cień
    zarostu. W połączeniu z jego ubiorem stanowiło to całość,
    która kazała jej zrewidować swój stosunek do mężczyzn
    w wersji kowbojskiej.
    - Tak samo jak ja. Nie jestem amatorem tych chrzęszczą-
    cych małych rybek - stwierdził ze śmiechem Mitch.
    Chwilę trwało, zanim Liz uprzytomniła sobie, o czym
    przed chwilą rozmawiali, ale nie uległa jego czarującemu
    uśmiechowi. Wszyscy już poszli do domu. W budynku pa-
    nowała cisza, co czyniło atmosferę w biurze o wiele bardziej
    intymną niż zwykle. Nawet sącząca się zwykle z głośników
    S
    R
    muzyka umilkła. Gdy Liz mówiła, mimo woli zniżała głos
    niemal do szeptu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl