[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ty... ty bijesz mnie wymamrotał. Jak.. jak śmiesz?
Milczeć!
Tu znów nastąpiło uderzenie w twarz. Rozwścieczony komik już zamierzał się bronić, ale
wtedy jedna ręka Griebieszkowa zgniotła mu pierś, a druga zatańczyła po twarzy.
Nie tak mocno! Nie tak mocno! dał się słyszeć z sąsiedniego pokoju głos Poczeczuje-
wa. Nie tak mocno, Fiedieńka!
Nie szkodzi, Proklesie Lwowiczu! Jeszcze mi podziękuje!
Ale nie tak mocno! płaczliwym głosem ozwał się Poczeczujew zaglądając do pokoju
komika. Dla ciebie to nic, a mnie aż ciarki przechodzą. Zastanów się tylko: w biały dzień
bić człowieka w pełni praw, inteligentnego, znanego i na dodatek w jego własnym pokoju...
Ach!
Kiedy ja nie jego biję, Proklesie Lwowiczu, tylko diabła, co w nim siedzi. Wyjdz pan z
łaski swojej i nie przejmuj się. Leż spokojnie, diable rogaty! wrzasnął Fiodor na komika.
Nie ruszaj mi się! No o oo!
42
Dikobrazowa ogarnęło przerażenie. Zdawało mu się, że wszystko, co się przedtem kręciło i
co rozbijał, teraz zmówiło się przeciwko niemu i zgodnie runęło mu na głowę.
Na pomoc! zawołał. Ratunku! Na pomoc!
Krzycz, krzycz, biesie! To są na razie kwiatki, a jagódki dopiero będą! Teraz posłuchaj:
jeżeli piśniesz choć słówko albo ruszysz się, zabiję! Zabiję bez litości! Nikt się za tobą, brat-
ku, ujmować nie będzie. Choćbyś z armaty strzelał, nikt tu nie przyjdzie. A jak będziesz cichy
i pokorny, dostaniesz wódeczki. Widzisz, tu jest wódka!
Griebieszkow wyciągnął z kieszeni butelkę wódki i błysnął nią przed oczami komika. Na
widok przedmiotu swej namiętności pijak zapomniał o razach i aż zarżał z radości. Griebiesz-
kow wyjął z kieszeni od kamizelki kawałek brudnego mydła i wpuścił do butelki. Kiedy wód-
ka spieniła się i zmętniała, zaczął wrzucać do niej wszelkiego rodzaju świństwa: saletrę, amo-
niak, kwasek, sól glauberską, siarkę, kalafonię tudzież inne specyfiki sprzedawane w skle-
pach mydlarskich. Komik wlepił oczy w Griebieszkowa i pożądliwie śledził poruszenia butel-
ki. Na zakończenie fryzjer spalił kawałek szmaty, popiół wsypał do wódki, wstrząsnął butelką
i zbliżył się do łóżka.
Pij! powiedział nalewając pół szklanki od herbaty. Duszkiem!
Komik wypił z rozkoszą, chrząknął i natychmiast wytrzeszczył oczy. Twarz mu gwałtow-
nie pobladła i pot wystąpił na czoło.
Napij się jeszcze! zaproponował Griebieszkow.
Nie... nie chcę! Za... zaczekaj...
Pij, żeby cię... Pij! Bo zabiję!
Dikobrazow wypił, jęknął i zwalił się na poduszkę. Po chwili jednak podniósł się i Fiodor
miał okazję stwierdzić, że jego specyfik działa.
Pij jeszcze! Trzeba, żeby ci się wszystkie bebechy przewróciły, wtedy będzie dobrze! Pij!
Z tą chwilą dla komika nastąpił czas męczeństwa. Wnętrzności jego dosłownie skręcało.
Zrywał się, rzucał się na łóżku i z przerażeniem śledził powolne ruchy swego bezlitosnego i
nieprzejednanego wroga, który nie dawał mu chwili wytchnienia i okładał go niestrudzenie,
ilekroć komik wykręcał się od specyfiku. Razy ustępowały miejsca specyfikowi, specyfik ra-
zom. Nigdy jeszcze ciało biednego Feniksowa Dikobrazowa Drugiego nie doznawało takich
zniewag i poniżenia i nigdy jeszcze znakomitość nie była tak słaba i bezbronna. Z początku
komik krzyczał i klął, potem zaczął błagać, a w końcu, kiedy przekonał się, że wszelkie prote-
sty prowadzą do bicia, zaczął płakać. Poczeczujew, który stał za drzwiami i podsłuchiwał, nie
wytrzymał wreszcie i wbiegł do pokoju komika.
A idz ty do diabła! powiedział machając rękami. Niech już lepiej przepadną pienią-
dze za abonamenty, niech pije wódkę, tylko nie męcz go już, z łaski swojej! Zdechnie prze-
cież, niech cię wszyscy diabli! Patrz, już ledwo zipie! Gdybym wiedział, że to tak, nigdy bym
się nie zgodził...
Nic nie szkodzi... Jeszcze sam mi podziękuje, zobaczy pan... A ty tam co? zwrócił się
Griebieszkow do komika. Bo dostaniesz!
Griebieszkow do samego wieczora mordował się z komikiem. Sam się zmachał i Dikobra-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]