[ Pobierz całość w formacie PDF ]
byłem przypuszczać, iż wszystkie te świetne i humanitarne zalety powściekały się,
jakby je giez ukąsił! Co więcej, zdało mi się nagle (był to niezaprzeczenie efekt nóżki,
uszka i szyi), że nie patrząc, z wielkopańska ignorując, widzą jednak moje
pomieszanie i nie mogą się nim nacieszyć! A zarazem tknęło mnie podejrzenie, że
Podłubaj... Podłubaj niekoniecznie było tylko lapsusem linguae, że, słowem, jeśli się
jasno wyrażam, Podłubaj, czyli podłubaj! Podłubać? Podłubać w hrabinie? Tak, tak,
błyszczące noski lakierków jeszcze utwierdziły mię w tym przerażającym
przekonaniu! zdaje się, że wciąż jeszcze pękali po cichu z tego, że ja nie uchwyciłem
smaku kalafiora że dla mnie ten kalafior był zwykłą jarzyną że dałem dowód
świętej prostoduszności i godnej pożałowania mieszczańskości, nie rozkoszując się
jak należy kalafiorem pękali z tego po cichu, a gotowali się pęknąć głośno, byle bym
tylko dał wyraz miotającym mną wzruszeniom. Tak, tak ignorowali, nie
dostrzegali, a zarazem ubocznie, poszczególnymi arystokratycznymi częściami ciała,
nóżką, uchem, szyjką prowokowali i kusili do zerwania pieczęci sekretu.
Nie potrzebuję chyba dodawać, jak wstrząsnęło to ciche kuszenie, ten utajony,
niezdrowy flirt wszystkim, co było we mnie z myślącej trzciny. Wspomniałem
niejasno sekret arystokracji, ten sekret smaku, tę tajemnicę, której nikt nie
posiędzie, kto nie jest wybrańcem, choćby, jak mówi Schopenhauer, znał na pamięć
300 reguł savoir vivre u.
A jeśli nawet olśniła mię przez chwilę nadzieja, że poznawszy sekret ten
zostanę dopuszczony do ich kółka i będę tak grassejował, tak mówił fantastyczny i
oszalała jak oni, to przecież, pomijając inne względy, strach i obawa przed
czemuż nie powiedzieć otwarcie przed tym, aby mnie nie wypoliczkowano,
sparaliżowały zupełnie palącą żądzę wiedzy. Z arystokracją nigdy nie jest się
pewnym, z arystokracją trzeba ostrożniej niż z oswojonym lampartem. Ktoś z
mieszczaństwa, zapytany raz przez księżnę X., jak jego matka jest z domu,
rozzuchwalony pozorną swobodą, jaka w owym salonie panowała, i tolerancją, jakiej
doznały poprzednie jego dwa dowcipy, sądząc, że może sobie na wszystko pozwolić,
odpowiedział:
Za przeproszeniem, Piędzik! i za to za przeproszeniem (które okazało się
wulgarne) został natychmiast wyrzucony za drzwi.
Filip myślałem ostrożnie
wszak Filip zaprzysiągł!...
Kucharz jest przecież kucharzem! Kucharz kucharzem, kalafior kalafiorem,
a hrabina hrabiną i o tym ostatnim nie życzyłbym nikomu zapomnieć! Tak, hrabina
jest hrabiną, baron baronem, a porywy wichru i wstrętna szaruga za oknami
wichrem i szarugą, a dziecinne rączki w ciemnościach i posiniaczony ojcowskim
rzemieniem grzbiet pod siekącą falą dżdżu dziecinnymi rączkami i posiniaczonym
grzbietem, niczym innym... a hrabina jest bez wątpienia hrabiną. Hrabina jest
hrabiną i oby nie dała po nosie!
Widząc, że trwam w zupełnej, paralitycznej nieledwie bierności, zaczęli, niby
to niepostrzeżenie, coraz bliżej koło mnie krążyć, coraz wyrazniej mnie zaczepiać i
coraz jawniej zdradzać chętkę mopsowania. Patrzcie no na tę przerażoną minę!
zawołała znienacka hrabina i jęli przekpiwać, że na pewno muszę być szalenie
zgohszony i przehażony , gdyż w mojej sferze bez wątpienia nikt tak nie
bhedzi i nie dokazuje, że panują tam bez porównania lepsze i nie tak dzikie
maniery jak u nich, w arystokracji. Udając lęk przed moją surowością zaczęli się
wzajem żartobliwie napominać i strofować, niby że nade wszystko zależy im na
mojej opinii.
Nie gadaj pan głupstw! Jest pan okropny! zawołała hrabina (choć baron nie
był przecież okropny; nie było w nim żadnej okropności, oprócz tego małego ucha,
którego nie bez zadowolenia dotykał końcami cienkich, kościstych palców).
Zachowywać mi się przyzwoicie! zakrzyknął baron (hrabina z markizą
zachowywały się zupełnie przyzwoicie).
Nie bredzić nie rozwalać się na kanapie nie fajtać i nie wyjeżdżać nogami
na stół! (Broń Boże! Hrabina bynajmniej nie miała tego zamiaru). Obrażacie uczucia
tego nieszczęśliwca! Nosek pani, hrabino, jest już doprawdy zbyt rasowy! Miejże
pani litości! (Nad kim pytam hrabina miała litować się z powodu noska?) Markiza,
milcząc, roniła łzy uciechy. To jednak, że jak struś chowałem głowę w piasek, coraz
bardziej ich podniecało wyglądali, jakby wyzbyli się resztek ostrożności jakby
chcieli koniecznie, abym zrozumiał i nie mogąc wytrzymać coraz przejrzystsze
robili aluzje. Aluzje? Do czego? Ach, naturalnie wciąż do tego samego, a coraz
wyrazniej, coraz bliżej i bliżej kołowali, coraz bezczelniej...
Czy wolno zapalić? zapytał baron z afektacją, wyjmując złotą papierośnicę.
(Czy wolno zapalić?! Zupełnie, jakby nie wiedział, że na dworze wilgoć i deszcz, i
mrozny, okropny wiatr mogą lada chwila przyprawić o skostnienie z zimna. Czy
wolno zapalić?!)
Słyszycie, jak deszcz siecze? zasepleniła naiwnie markiza. (Siecze?
Zapewne, że siecze! Musiał tam doskonale posiekać). Ach, słuchajcie tego puk puk
pojedynczych kropelek, słuchajcie tego puk, puk, puk, puk, posłuchajcie,
posłuchajcie że, ja was proszę, tych kropelek!
Ach, jaka okropna szaruga, jaki straszny wiatr zawołała hrabina. Ach, ach,
ach ha, ha, ha jaka straszna zawierucha! Aż przykro patrzeć! Na sam widok śmiać
mi się chce i dostaję gęsiej skórki!
Ha, ha, ha zawtórował baron patrzcie, jak wspaniale wszystko ocieka!
Patrzcie na rozmaitość arabesek, które kreśli woda! Patrzcie, jak to błotko doskonale
się ciągnie, jak tłusto oblepia, jak ono się maże, zupełnie sos Cumberland, i jak ten
deszczyk ćwiczy, ćwiczy doskonale ćwiczy, a ten wiaterek kąsa, kąsa jak on
rumieni, jak on szczypie, jak on doskonale kruszy! Aż ślinka do ust idzie, daję słowo!
Dophawdy, bahdzo smaczne, bahdzo, bahdzo smakowite!
Ogromnie gustowne!
Zupełnie jak cotelette de volaille!
Albo jak fhicasseeala
Heine!
Albo jak haki w pothawce!
A w ślad za tymi bons mots, rzuconymi ze swobodą, na jaką tylko rodowa
arystokracja się zdobędzie, nastąpiły ruchy i gesty, które... których znaczenia
chciałbym, wtulony w krzesło, w zupełnym bezruchu, o, chciałbym nie rozumieć.
Nie mówię już o tym, że ucho, nosek, szyja, stópka dochodziły do zapamiętania i
frenezji ale ponadto baron, zaciągnąwszy się głęboko dymem papierosa, puszczał w
powietrze małe, błękitne kółka. %7łebyż chociaż jedno, chociaż dwa, na Boga! Ale
puszczał i puszczał, jedno za drugim, złożywszy usta w ryjek, a hrabina z markizą
biły oklaski! A każde kółko wzbijało się w górę i rozpływało wolno, w melodyjnych
skrętach! Biała, długa, wężowa dłoń hrabiny spoczywała podczas tego na
wzorzystym atłasie fotela nerwowa jej pęcina kręciła się pod stołem, zła, jak żmija,
czarna, kąśliwa. Zrobiło mi się niezupełnie wyraznie. Nie dosyć na tym
przysięgam, że nie przesadzam! baron posunął się tak daleko w swej efronterii, że
uniósłszy górną wargę, dobył z kieszeni wykałaczką i zaczął nią dłubać w zębach,
tak, w zębach bogatych, zepsutych, gęsto przetykanych złotem!
Osłupiały, w zupełnej niewiedzy, co począć i gdzie uciekać, zwróciłem się
błagalnie do markizy, która najwięcej jeszcze okazała mi dobroci, a przy stole
biesiadnym tak wzruszająco wielbiła Litość i dzieci chore na angielską chorobę i
jąłem mówić coś o litości, nieledwie błagać o litość. Pani rzekłem która takim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]