[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kilka dni temu zauważył, że Billy Tait jest dziwny - bystre spojrzenie niebieskich oczu,
sposób, w jaki przyglądał się ścianom i oknu, jakby czegoś szukał.
- Moim zdaniem, to tylko plotki - odpowiedział. Zapadła cisza. Chłopak milczał, ale
sprawa nie dawała mu spokoju.
- Ale jest gdzieś tu szubienica?
- Co? Nie wiem. Nigdzie już nie wieszają ludzi, Billy. Musiałeś się przesłyszeć. -
Ciągłe pytania zaniepokoiły Cleve'a. - O co ci właściwie chodzi?
- O nic. Po prostu ciekawość.
Inni również zwrócili uwagę na jego przeciągłe spojrzenia i naturę samotnika. Jeden
tylko Lowell inaczej odebrał zachowanie Billy'ego i miał niedwuznaczne zamiary.
- Chcesz pożyczyć mi swoją damę na popołudnie? - zapytał Cleve'a, gdy czekali w
kolejce po śniadanie. Ani Cleve, ani Tait nie odpowiedzieli na zaczepkę.
- Słyszysz? Zadałem ci pytanie.
- Słyszałem. Zostaw go w spokoju.
- Trzeba się dzielić z bliznimi - nie ustępował Lowell. - Mogę ci sprawić
przyjemność. Może się dogadamy...
- On nie jest na sprzedaż.
- No, to zapytajmy jego o zdanie. - Lowell zbliżył się do chłopaka. - Co ty na to,
kochanie? Tait obejrzał się.
- Nie, dziękuję.
- Nie, dziękuję - przedrzezniał go Lowell, uśmiechając się do Cleve'a, lecz jego
śmiech wcale nie świadczył o rozbawieniu. - Niezle go wytresowałeś. Czy także siada i
czołga się na komendę?
- Idz na spacer, Lowell - odpowiedział Cleve. - On nie jest na sprzedaż. To wszystko.
- Nie jesteś w stanie pilnować go non stop - zauważył Lowell. - Prędzej czy pózniej
zostanie sam, a wtedy będzie mój.
Aluzja dotyczyła jego współlokatora - Naylera. Cleve uchodził za spokojnego
człowieka, ale kiedy komuś groził, wszyscy wiedzieli, że nie blefuje. Teraz wykorzystał tę
opinię.
- Szukasz guza, Lowell? - wycedził przez zęby. - Już wystarczająco dużo blizn
ukrywasz pod tą ohydną brodą.
Spojrzał na Cleve'a i uśmiech znikł z jego twarzy. Nie był pewien, czy to miał być
żart, i wolał potulnie zająć swoje miejsce w kolejce.
- To jedyny sposób na tego drania - mruknął Cleve.
Przez cały dzień nie rozmawiali o potyczce przy śniadaniu, ale wieczorem Billy nie
wytrzymał.
- Słyszałem waszą rozmowę - powiedział. - Nie Powinieneś tego robić. Lowell jest
strasznym zabijaką.
- Wolałbyś, żeby cię zgwałcił?
- Nie - odpowiedział szybko. - Chryste, nie. Ale zaskoczyłeś mnie.
- Gdyby Lowell dostał cię w swoje brudne łapy, nie dziwiłbyś się już niczemu.
Billy zeskoczył z pryczy i stanął na środku celi.
- Domyślam się, że chcesz czegoś w zamian -powiedział.
Cleve przewrócił się na drugi bok i spojrzał na niego niepewnie.
- Co masz takiego, czego ja bym chciał, chłopcze?
- To, czego chciał Lowell.
- Zwariowałeś?! Za kogo ty mnie masz?! - zdenerwował się, a po chwili zapytał: -
Naprawdę myślisz, że tego chcę?
- Tak - odpowiedział zmieszany.
- Jak sam powiedziałeś: nie, dziękuję. - Odwrócił się do ściany.
- Nie sądziłem...
- Nie obchodzi mnie, co sądziłeś. Nie chcę o tym słyszeć, zgoda? Schodz Lowellowi
z drogi i nie wkurzaj mnie.
- Hej - mruknął Billy - nie wściekaj się, proszę. Proszę. Jesteś moim jedynym
przyjacielem.
- Nie jestem niczyim przyjacielem - burknął Cleve. - I niczego od ciebie nie chcę.
Rozumiesz?
- Niczego nie chcesz - powtórzył chłopak.
- Dobra. A teraz daj mi spać.
Tait bez słowa wrócił na swoją pryczę. Sprężyny zatrzeszczały pod jego ciężarem.
Cleve leżał nieruchomo i zastanawiał się nad propozycją Billy'ego. Właściwie nie
interesowała go... chociaż... Chyba za ostro go potraktował. Cóż, stało się.
Usłyszał stłumiony szept. Wytężył słuch. Minęło kilka sekund, zanim zorientował się,
że chłopak odmawia modlitwę.
Tej nocy Cleve miał piękny sen. Nie pamiętał o czym, choć podczas porannej toalety
nadal go prześladował. Samo wspomnienie, podświadomie, wywoływało przyjemne dreszcze.
W bibliotece spotkał Wesleya, którego znał już poprzednich pobytów tutaj. Podszedł
do Cleve'a i zaczął rozmowę, jakby byli najlepszymi kumplami. Kazał mu się zamknąć, ale
Wesley nie przestawał mówić.
- Masz kłopoty.
- Czyżby?
- Chodzi o twojego chłopaka.
- Co z nim?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]