[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będzie lało? A ta cała reszta spraw& ?
Nie sprzedałam tej gangreny, bo pozbycie się jej na zawsze i nieodwracalnie było ponad
moje siły. Oddałam ją w prezencie Basi, synowej Marka. istniał \aden powód, dla którego
miałabym zryw wszelkie kontakty z jego dziećmi, pozostaliśmy przyjazni, Basia urodziła
wreszcie upragnione dziecko, prześliczną dziewczynkę, poszła na długi urlop macierzyński,
przyrodę zawsze lubiła i miała o niej pojecie, chętnie przyjęła podarunek. Ju\ wcześniej
odwalała tam robotę. Zawarłyśmy układ, przepisałam działkę na nią, ale pozostało mi prawo
bywania i pozyskiwania kwiatów, gruszek i tych cholernych mirabelek, mam klucze i mogę
tam iść, kiedy zechcę. Zdaje się, \e od dwóch lat nie udało mi się to razu.
Ogród mają za to moje własne dzieci& No trudno, dokonam drgnięcia w czasie, bo
tematycznie pasuje. Ratunku!
Dlaczego ja ciągle muszę mieć w \yciu taką skomplikowaną mieszaninę?
A, ju\ wiem. Bardzo dawno temu na pytanie, jaki jest mój ideał szczęścia,
odpowiedziałam: urozmaicone \ycie. Musiałam wymówić te słowa akurat w złą godzinę.
Irena, moja przyjaciółka ze studiów, miała więcej rozumu, na to samo pytanie odparła:
urozmaicone NA PRZYJEMNIE \ycie.
Lęgną mi się właśnie wątpliwości, czy ta zła godzina nie zahaczyła tak\e i o nią. Mieszka
w Kalifornii, zdaje się, \e ostatnie kalifornijskie urozmaicenia nie zaliczały się do
najprzyjemniejszych&
Bardzo dawno temu. raz w \yciu, miałam ischias, czyli tak zwane korzonki. Moje dzieci
były ju\ doskonale wyrośnięte, co okazało się czystym błogosławieństwem. Samodzielnie
podnieść się na tapczanie ~ w \aden sposób nie mogłam, przy dzieciach technika była prosta.
Uczepiałam się zgiętej ręki któregokolwiek syna i reszta nale\ała do niego, obaj podnosili
mnie do pozycji siedzącej bez najmniejszego wysiłku. Nie chorowałam długo, po tygodniu
dolegliwości zaczęły mijać, a na drobne resztki nie zwracałam uwagi.
Pózną wiosną, kiedy moja matka była ju\ cię\ko chora i miała w domu tę całą Akademię
Medyczną, siedząc przy maszynie, poczułam nieprzyjemność w kręgosłupie. Zmartwiona
pomyślałam, \e znów te korzonki, \eby je szlag trafił, nie miały kiedy wyskoczyć.
Przyło\yłam sobie termofor i niecierpliwie oczekiwałam poprawy, ale nie nastąpiła. Gorzej,
wyszło na jaw, \e to nie łagodne i niewinne korzonki, tylko koszmar zupełny, zapalenie
nerwu kulszowego.
Przele\ałam jeden dzień, na więcej nie mogłam sobie pozwolić, musiałam bywać na
Niepodległości. Nocą chodziłam po mieszkaniu, wydając z siebie słabe jęki, bo na głośne
wycie brakowało mi siły. Produkty przeciwbólowe nie miały na mnie wielkiego wpływu,
rozmaite wra\enia wzmogły się przez lekki niedowład lewej nogi. Do \adnych niedowładów
nigdy nie byłam przyzwyczajona, popełniłam nieostro\ność i wychodząc z domu,
przewróciłam się z du\ym impetem we własnej bramie. Okazało się to wysoce korzystne,
poniewa\ rąbnęłam się rzetelnie z jednej strony w tyłek i dzięki temu jakieś coś wskoczyło na
swoje miejsce. Poczułam lekką ulgę, rozum na nowo zaczął mi działać i pazurami uczepiłam
się pani Wandy, bioterapeutki, tej samej, którą bez chwili namysłu zaakceptowała Karo.
Pani Wanda diagnozę postawiła bezbłędną i pouczyła mę\a, słu\ącego jako siła fizyczna,
co ma ze mną zrobić. Mą\ zrobił, z du\ą wprawą. Przyznaję, \e po pierwszym zabiegu przez
długą chwilę odzyskiwałam dech, potem jednak\e zaczęło być lepiej, ani Wanda powiadomiła
mnie, skąd się to świństwo w ogóle wzięło i jaki z pewnością zrobiłam ruch, \eby się wrąbać
w okropną dolegliwość, zgadzało się idealnie, taki właśnie ruch uczyniłam z czystego
lenistwa. Nie chciało mi się wstawać z krzesła, \eby sięgnąć po pomoc naukową, stojącą za
mną na niskiej półeczce, odwróciłam się częściowo i wygięłam, ile mogłam. To się nazywa:
lenistwo ukarane.
33
Ju\ mi ta rwa kulszowa zaczynała przechodzić, bolało zwyczajnie, niedowład jeszcze się
trzymał i miałam kłopoty ze schylaniem się, ale jednak było lepiej, kiedy w sklepie
ogrodniczym trafiłam na lilie.
Moje dzieci miały w ogrodzie w połowie las brzozowy, a w połowie trawnik i nie \yczyły
sobie \adnych głupich roślin. Nie mogłam im wytłumaczyć, \e z bylinami nie ma sprawy,
same rosną, ja swoje, oni swoje, mówił dziad do obrazu. Zgniewało mnie to.
W Kanadzie, chodząc do parku z Zosią i Moniką, czyli z moją drugą synową i wnuczką,
widziałam coś przecudownego. Na ogromnym trawniku znajdował się jeden klomb lilii, w
kształcie rogala, gęsty, bujny i kwitnący wszystkimi kolorami. Wyglądało to tak
zachwycająco, \e postanowiłam tutejszym dzieciom urządzić podobną dekorację. Kupiłam te
lilie i zrobiło się śmiesznie.
Samo nabycie roślin nie wystarcza, nale\y je posadzić, w dodatku w czasie nieobecności
państwa, \eby nie zawracali głowy. Do tego niezbędne były wysiłki fizyczne, do których
ciągle jeszcze nieszczególnie się nadawałam. Tym sposobem miałam razem: moją matkę na
Niepodległości, pracę zawodową w domu, lilie w Konstancinie i rwę kulszowa wszędzie,
trzeba było jakoś to ze sobą pogodzić.
Chwilę, kiedy dzieci w domu nie było, znalazłam dość łatwo. Mój syn w pracy, Karolina w
szkole, moja synowa załatwia coś na mieście, w domu zostaje pies. I tatuś.
Ojciec mojej synowej, Bohdan& No dobrze, sprostuję go od razu. Tak naprawdę Bohdan
ma na imię Bogusław, wobec czego występuje w \yciu nie jako Bohdan, tylko jako Bogdan,
przez g w środku. Zwrócono mi na to uwagę. W porządku, niniejszym dokonuję korekty i
będę się odtąd posługiwała Bogdanem.
Bogdan zatem przebywał u dzieci często, pilnując to psa, to robotników, to Karoliny, to
czegoś jeszcze innego. Umówiłam się z nim potajemnie, zabrałam Maćka, mę\a Anki,
mojego kościelnego zięcia, i pojechaliśmy z torbą cebul.
Sadziliśmy te lilie we troje w okropnym pośpiechu i mo\e trochę dziwnie. Maciek kopał
dół, Bogdan donosił torf, bo pod trawą ziemia była piaszczysta, ja sadziłam. Nie mogłam się
schylać i utykałam je byle jak. Maciek kopał za płytko, bo głębiej mu się nie chciało, Bogdan
nie nadą\ał z torfem i gdzieniegdzie posypywał nim wierzch. Chyba \adne lilie na świecie nie
były sadzone równie idiotycznie i zgoła nie do pojęcia jest fakt, \e nie tylko wyrosły, ale
nawet zakwitły. Karo wytarzała się w nich tylko raz i złamała jedną, która zdą\yła odbić.
Moje dzieci po namyśle wyraziły zgodę na powiększenie ukwieconego terenu i mam wielkie
nadzieje, \e bez rwy kulszowej zdołam w przyszłym roku posadzić rośliny porządniej. W tym
roku nie zdą\yłam wcale.
Cofnę się, z tego wyłącznie powodu, \e właśnie mi się to przypomniało. Ani to nie siedzi
w chronologii, ani nie jest na temat. Za to głupie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]