[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tarapaty. Ale najbardziej imponujący z całego rodzeństwa był malec, którego cętki na
grzbiecie tworzyły idealną podkówkę. Dlatego też nazwano go „Fart”. Wprost kipiał energią i
od samego początku udowadniał, że nikt inny, tylko on będzie hersztem całej gromadki.
Kilka dni po wystąpieniu u szczeniąt pierwszych cętek stało się coś bardzo smutnego -
Perdita straciła mleko. Strasznie się tym martwiła, bo kochała siedmioro maluchów, które
oddano jej do karmienia, jak swoje własne dzieci. A jeszcze bardziej się bała. Teraz, gdy na
nic już nie mogła się przydać, Poczciwińscy nie mieli powodu, żeby nadal trzymać ją w tym
ciepłym, wygodnym domu. W domu, gdzie - po raz pierwszy w życiu - mogła się najeść do
syta. Ale nie ciepło i nie jedzenie liczyły się dla niej najbardziej, lecz miłość. Traktowano ją
jak członka rodziny. Myśl, że miałaby to wszystko stracić, była nie do zniesienia.
A jaki los spotyka psy, których nikt nie chce? Perdita pełna była najgorszych
przeczuć.
Tego ranka, gdy stwierdziła, że nie ma dla szczeniąt ani kropli mleka, wyczołgała się
markotnie z kredensu i ujrzała panią Poczciwińską, siedzącą z nianiami przy herbacie. Nie
wzięła proponowanego jej biszkopta. Złożyła tylko głowę na kolanach pani Poczciwińskiej i
jęknęła cichutko.
- Biedna Perdita! - rzekła pani Poczciwińska, głaszcząc ją po głowie. - Jakżebym
chciała jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, bo pomagamy karmić jej siedmioro szczeniąt.
Perdita, skarbie, tak wspaniale je myjesz i ogrzewasz w nocy. Bez ciebie nie dalibyśmy sobie
rady.
Nie liczyła na to, że Perdita zrozumie. Myślała tylko że pocieszy ją kojącym tonem.
Ale Perdita z dnia na dzień uczyła się coraz więcej słów i zrozumiała doskonale. Omal nie
oszalała ze szczęścia i ulgi. Po raz pierwszy zaprezentowała naprawdę wyborny humor. Kiedy
już dostatecznie obskakała i wycałowała panią Poczciwińską, wróciła pędem do dzieci, by
umyć je od nowa.
Kilka dni później szczenięta zaczęły się uczyć chłeptać i wkrótce jadały już kaszki na
mleku i chleb rozmoczony w sosie z pieczeni. Urosły tak, że w szafie zrobiło się dla nich za
ciasno, toteż Mimi z ośmiorgiem dzieci przeprowadziła się do pralni, a siedmioro malców
Perdity miało dla siebie całą kuchnię, gdzie okropnie wchodziły nianiom pod nogi.
- Jaka szkoda, że nie mogą mieszkać w pralni, razem z resztą rodzeństwa -
powiedziała pewnego razu niania Kucharska.
- Mimi mogłaby im zrobić krzywdę - odparła niania Lokajska. - Nie pozna, że to jej
własne dzieci. Kto wie, czyby się nie pogryzła z Perditą.
Słysząc to, Pongo uznał, że coś z tym trzeba zrobić. Wiedział, że w przeciwieństwie
do zwykłych psów Mimi rozpozna swoje dzieci i że nie pogryzie się z Perditą. Zamienił więc
z nią słówko przez drzwi i po południu, gdy nianie były na górze, skoczył z rozpędu na drzwi
pralni i wyważył je. Mimi pospiesznie wyprowadziła wszystkie dzieci i kiedy nianie wróciły
do kuchni, zastały Pongo, Mimi i Perditę baraszkujących z piętnastoma szczeniakami.
Maluchy były już tak dokładnie wymieszane, że nianie nijak nie mogły się zorientować,
którego wychowywała która matka.
Od tej pory wszystkie szczeniaki mieszkały w pralni. Drzwi były stale otwarte,
zastawione deską na tyle wysoką, że maluchy nie mogły się same wydostać, za to Mimi i
Perdita mogły wyskoczyć, gdy chciały zajrzeć do kuchni.
Nastał grudzień, lecz pogoda była piękna, a dni bardzo ciepłe, więc szczeniaki kilka
razy dziennie wychodziły bawić się na podwórko. Nie groziło im tam nic złego, ponieważ
furtka na szczycie schodków zamykała się teraz sama na mocną sprężynę. Pewnego ranka,
kiedy maluchy pod okiem dorosłych psów wyszły się przewietrzyć, Pongo ujrzał wysoką
kobietę, zaglądającą z chodnika na podwórko.
Rozpoznał ją od razu. Była to Torturella de Mon.
Jak zwykle, miała na sobie proste, absolutnie białe norki, pod które włożyła tym razem
futro z brązowych norek. Nosi a też futrzany kapelusz, obszyte futrem buty i wielkie skórzane
rękawice.
„W co ona się ubierze, jak nadejdą prawdziwe mrozy?” - pomyślała niania Lokajska,
wychodząc na podwórko.
Torturella otworzyła furtkę i ruszyła po schodkach, wychwalając urodę szczeniąt. Fart,
jak zawsze pierwszy do wszystkiego, podbiegł do niej i skubnął futrzaną lamówkę jej buta.
Podniosła go i przyłożyła do swych norek, jak gdyby przymierzała nowy strój.
- Jaka piękna podkówka - powiedziała oglądając cętki na jego grzbiecie. - Ale one
wszystkie są ślicznie ubarwione. Kiedy można je będzie oddzielić od matki?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]