[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przyszłam tu, żeby.... przedyskutować pewne sprawy. -Minęła
go i weszła do małego, przytulnego saloniku. Pszeniczny kolor jego
ścian podkreślono stolarką z dębu. Nieliczne meble były proste -
kanapa w kolorze wina i pasująca do niej dwuosobowa sofa, okrągły
dębowy stolik do kawy, ściana zastawiona dębowymi półkami na
książki.
Pokój oświetlało kilkanaście świec. W kominku buzował ogień.
A na gzymsie kominka stały dwa kieliszki do wina. Wszystko tak, jak
sobie wyobrażała. I był jeszcze sam Brody, niech go diabli, przystojny
i seksowny.
Kate odgarnęła włosy za uszy. Zacisnęła wargi. Czuła, że są
popękane. Przecież nawet nie zadała sobie trudu, by pociągnąć je
114
RS
szminką. Nie mówiąc o makijażu. I jeszcze ten beznadziejny
workowaty podkoszulek. Miała wrażenie, że się w nim topi..
No cóż, tak to wygląda, Brody. To właśnie ja. To moja twarz,o
której tego poranka myślałeś, że jest taka wspaniała. Moje ciało które
tak pragnąłeś pieścić. Przyszłam tu, byś zrozumiał swój błąd.
Może gdyby wystarczająco dużo razy powtórzyła sobie, że
przyszła właśnie w tym celu, udałoby jej się w to uwierzyć. Brody
zamknął drzwi.
- Czy mógłbyś... włożyć koszulę - wymamrotała, wciąż
odwrócona do niego plecami. Choć i tak obraz jego torsu wyrył się już
w jej umyśle. Z pewnością będzie ją prześladował przez wie-le nocy.
- Waśnie się przebierałem, kiedy zapukałaś - wyjaśnił. -Nie
chciałem, żebyś czekała.
- Mogę poczekać. - Czy naprawdę? - spytała samą siebie. Stał
tuż za nią. Gdyby odchyliła się nieco do tyłu...
- Nalej sobie wina.
- Nie, dziękuję - odparła sztywno. - Za parę minut muszę wracać
do domu. Nie popieram siadania za kółkiem po alkoholu. Jako...
matka uważam, że powinnam dawać dobry przykład. Co nie znaczy,
że Skye już prowadzi. Ma dopiero czternaście lat, ale za parę lat... Tak
szybko rośnie. - A ja z każdą minutą robię się starsza. I bardziej
żałosna. Co ja plotę?
Brody nawet nie drgnął. Czuła na włosach jego oddech.
- Cóż, przynajmniej ogrzej się przy ogniu. Och, zapomniałem.
Przecież nie chcesz się ogrzać - zażartował.
115
RS
- Nie śmiej się ze mnie, Brody. - Odwróciła się do niego. - i bez
tego czuję się już wystarczająco skrępowana.
- Daj spokój, Kate. Tak się cieszę, że tu jesteś. -Teraz w jego
głosie nie było nic żartobliwego. Jego ton, wyraz twarzy, były
poważne, szczere. A błękitne oczy lśniły tęsknotą.
Zakłopotanie Kate rosło. Jej ręce dotknęły potarganych włosów.
- Okropnie wyglądam. Wiem o tym.
- Nie mogłabyś okropnie wyglądać, nawet gdybyś włożyła w to
sporo wysiłku.
- Prawdę mówiąc, tak było - przyznała z uśmiechem.
- Widzisz? szepnął, po czym pochylił się i złożył lekki, czuły
pocałunek na jej popękanych wargach.
Serce zaczęło jej walić jak młotem. Do tego momentu nie
zdawała sobie sprawy, jak bardzo pragnęła tego pocałunku. Wez się w
garść, na litość boską; powtarzała w myśli.
- Może... napiję się tego wina. Pół kieliszka. Nawet mniej. -
Uniosła dłoń, by pokazać ile, ale Brody ujął ją w swoją i przybliżył do
ust. Wolną ręką pogładził jej ramię. Najwyrazniej nie spieszyło mu się
do zakładania koszuli.
Chłód opuścił jej ciało, ustąpił przed żarem, który w niej płonął.
Nie tak planowała tę wizytę. A może właśnie tak?
Utkwiła wzrok w nagi tors Brody'ego, po czym powoli
przeniosła go na jego bose stopy.
- A więc nie zawsze nosisz te swoje kowbojskie buty. Zaśmiał
się miękko, uwodzicielsko.
116
RS
- Nie, nie zawsze - odparł, po czym ujął w dłonie jej twarz i
zaczął gładzić kciukami policzki, zatapiając wzrok w jej oczach.
Całe jej ciało drżało pod tym dotykiem. Zaczęła sobie
wyobrażać, jak Brody powoli ją rozbiera, jego duże dłonie
prześlizgują się po jej ciele, a dotyk warg jest gorący i wilgotny.
Zacisnęła usta, by nie jęknąć. Czuła się bardzo młoda i zbyt stara
jednocześnie.
- Brody, ja...
- Cii.
- Ja... myślę, że to błąd. Powinnam już iść;
- Proszę, zostań. Nie pamiętam, kiedy pragnąłem czegoś tak jak
dziś pragnę, żebyś nie odchodziła.
- Do licha, Brody. Dlaczego musisz mówić takie rzeczy? To nie
fair.
Uśmiechnął się do niej tak czule, że serce zabiło szybciej. Potem
przyciągnął ją do siebie, aż jej ręce dotknęły jego torsu, i pocałował ją
znów. I jeszcze raz. To były żarliwe, namiętne, wspaniałe pocałunki.
Uwolniła: ręce i objęła nimi jego nagie plecy, dotykała jego ciepłej,
gładkiej skóry.
To tylko pożądanie, mówiła sobie. Wyłącznie pożądanie. Nic
poważnego. Miłość to coś zupełnie innego. Miłość to poważna
sprawa. Miłość jest czymś, na co po prostu nie mogła sobie pozwolić.
Tymczasem Brody unosił jej podkoszulek, by ściągnąć go przez
głowę. Złapała gwałtownie powietrze.
- Wszystko w porządku, Katie.
117
RS
- Nie. Nie założyłam nawet ładnego stanika - wyrzuciła z siebie i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]