[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okno. - Nie chciałam cię pouczać.
- Jestem ci wdzięczny.
- W którymś momencie przestaliśmy być tylko przyjaciółmi, którzy ze sobą sypia-
ją. Przynajmniej ja mogę to powiedzieć o sobie.
- Wolałabyś określenie kochankowie"? - spytał.
- Na dobry początek. - Chciała czegoś więcej, ale na razie musiało jej to wystar-
czyć.
- Kochanki w moim życiu nie są elementem trwałym. - W jego głosie zabrzmiał te-
raz niepokój. Widziała, że jest autentycznie przejęty.
- Może ja będę wyjątkiem.
- Nie jestem pewien, czy to się uda. - Westchnął. - Choć jeśli się okaże, że napraw-
dę jesteś w ciąży, to nie będziemy mieli wyboru.
Przedostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było znalezć się w jego życiu przez pomyłkę.
Ostatnią zaś w ogóle z niego wypaść, tego była pewna.
- Nie wiem, czy chcę, żeby to było pod przymusem.
- Nie zawsze dostajemy to, czego naprawdę chcemy.
Pomyślała o niezliczonych momentach, kiedy musiała opuszczać przyjaciół, którzy
wiele dla niej znaczyli. A potem o bezradności, jaką czuła, gdy mąż ciągle ją zdradzał.
- To prawda.
Odetchnął głęboko i posłał jej szeroki uśmiech, którego intencji nie potrafiła do
końca ocenić.
R
L
T
- Na razie zapomnijmy, że możesz być ze mną w ciąży.
- I stracić swoje marzenia? Okej, może być.
Zacisnął szczęki, ale zmilczał.
- Proponuję, żebyśmy się zabawili teraz w turystów i zwiedzili Sounion, a potem,
tak jak planowaliśmy, polecieli helikopterem na wyspę.
- Czy będziemy się kochać dziś wieczorem? - spytała.
- Chciałabyś się ze mną umówić? - zażartował.
- Chcę tylko wiedzieć, czy nie uznałeś, że już ci się znudziłam.
- Jak możesz to w ogóle sugerować?
- Sam przecież powiedziałeś... zresztą nieważne. Skupmy się lepiej na terazniejszo-
ści. Zostawmy przeszłość i przyszłość, a zwłaszcza kwestię twojej rozpoczętej przed-
wcześnie dynastii, o której wczoraj wspomniałeś.
- Zgoda - odrzekł z ulgą.
Trzeba przyznać, że świetnie im się udało, głównie dzięki wysiłkom Zephyra. Gdy
tylko ogarniał ją niepokój, on to wyczuwał... i dokładnie wiedział, jak przywrócić jej
równowagę.
R
L
T
ROZDZIAA PITY
Z lotu ptaka teren nowej inwestycji Zephyra i Neo prezentował się wręcz bajkowo.
Wysepka tonęła w zieleni. Widać było gaje oliwne i sady cytrusowe. Przelecieli nad wio-
ską rybacką z jej tradycyjnymi pobielonymi chatkami o czerwonych dachach, w których
mieszkali stali rezydenci wyspy. Malowniczo wyglądały kołyszące się na fali zacumo-
wane u nabrzeża kutry.
W odległości mniej więcej dwustu metrów od dużej willi, przycupniętej na szczy-
cie strzelającego niemal z morza klifu, znajdowało się prowizoryczne wyasfaltowane lą-
dowisko. Piper nie zdziwiła się wcale. Zamożna rodzina, która przedtem posiadała wy-
sepkę na własność, często korzystała z helikoptera. Dziwne było raczej, że nie było pasa
do lądowania dla małych samolotów.
Młody człowiek, który przedstawił się jako wnuk dozorcy, przewiózł ich bagaże
wózkiem.
- Senior rodu wolał drogę morską - objaśnił Zephyr. - Jego dzieci natomiast wybra-
ły szybszy transport helikopterem. Nie wybudowali pasa dla samolotów, bo wymagałoby
to zbytnich zmian w krajobrazie.
- My jednak będziemy musieli to zrobić, prawda? Sądzę, że goście będą chcieli tu
przylatywać.
Młody Grek spojrzał na nią z zaniepokojoną miną.
Zephyr nie zauważył tego, mimo to potrząsnął głową.
- Celem ośrodka SPA jest całkowity relaks. Z lądu na wyspę będzie kursował luk-
susowy jacht.
- Założę się, że będziesz wolał helikoptery - odparła.
Myśl o rejsie jachtem wydawała się jednak kusząca.
- Nie jestem gościem. - Zephyr wzruszył ramionami.
- Może powinieneś być.
- Ty również. Moglibyśmy wspólnie przyjechać na wielkie otwarcie.
R
L
T
Sięgnął do drzwi, które uchyliły się przed nimi, zanim zdążył ich dotknąć. Przywi-
tała ich uprzejmie starsza Greczynka, po czym szybko przekazała wnukowi kilka in-
strukcji. Wózek z bagażami odjechał za róg willi.
- Młodzi nie wiedzą, jak się zachować - oznajmiła w świetnej angielszczyznie,
choć z silnym akcentem. - Może powinien był jednak zostać rybakiem.
- Dla chętnych będzie dużo pracy przy budowie i pózniej, w ośrodku.
- Zechce pan dać szansę miejscowym? - spytała z nadzieją.
- Tak - odrzekł stanowczo Zephyr. - Współdziałanie mieszkańców jest dla mnie
kluczowe.
Pomarszczona twarz rozpromieniła się uśmiechem. Zaprowadziła ich do obszerne-
go salonu, z którego rozciągał się przepiękny widok. Zciana wychodząca na morze była
niemal w pełni przeszklona.
- Czy napiją się państwo świeżej lemoniady z miejscowych owoców? - spytała.
- Chętnie, słyszeliśmy o tym napitku wiele dobrego.
Kobieta uśmiechnęła się na to z zadowoleniem.
- Czy pan Tilieu uprzedził was o naszym przyjezdzie? - spytał Zephyr.
- Owszem, chociaż trudno byłoby nie usłyszeć lądującego helikoptera.
Piper stłumiła uśmiech, podobnie jak Zephyr.
- Jak rozumiem, wolicie podróżować łodzią? - spytał.
- W ogóle nie lubię podróży, ale jak można wytrzymać w tej piekielnej maszynie,
jest dla mnie zagadką. - Siwowłosa dozorczyni machnęła lekceważąco ręką i wyszła z
ukłonem.
- Bosko - zawołała Piper. - Mogłabym godzinami patrzeć na morze!
Stanął za nią, ale jej nie dotknął.
- Czarujący widok. Zachód słońca będzie niesamowity.
Przesunął się nieco, tak że widziała teraz w szybie skierowane na siebie spojrzenie
Zephyra.
- Więc jak będzie z tym wielkim otwarciem? - spytał.
- Szczerze wątpię, żeby można było przy tej okazji odpocząć - roześmiała się.
- Będzie można skorzystać z usług SPA - powiedział.
R
L
T
- Pewnie po to, żeby sprawdzić ich jakość - zakpiła.
- Czy to zle?
- Podejrzewam, że jesteś pracoholikiem - oznajmiła.
- Ty także.
- Kocham to, co robię. - Nie uważała się przy tym za pracoholiczkę. Kiedy już fir-
ma osiągnie mocną pozycję na rynku, zamierzała poświęcać więcej czasu na inne spra-
wy. - Ale nie jest to treścią mojego życia.
- Dlaczego więc uznajesz rodzicielstwo za przeszkodę w realizacji swoich marzeń?
Drgnęła, zaskoczona interpretacją swojej wcześniejszej wypowiedzi.
- Nie chodziło mi o firmę.
- W takim razie o co? - spytał z powątpiewaniem.
- Nie chcę teraz o tym rozmawiać.
Chciał coś powiedzieć, ale nagle rozległ się męski głos za ich plecami:
- Nareszcie przybyliście.
Odwrócili się. Stał przed nimi przystojny czarnoskóry mężczyzna.
Zephyr zbliżył się do niego z wyciągniętą ręką.
- A, Jean-Rene. Miło cię widzieć. Pethi mou, to nasz architekt, Jean-Rene Tilieu. A
to Piper Madison, projektantka - przedstawił Zephyr.
- Bardzo mi przyjemnie, mademoiselle. - Mężczyzna skłonił się głęboko, ujmując
ją za rękę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]