logo
 Pokrewne Indeks0903. Dunlop Barbara Skandale w wyĹźszch sferach 04 Prawdziwe szczęścieBrendan Mary Skandaliczna propozycjaJames Follett SabreE Nesbit The Five Children OmnibusGórkiewiczowa_Janina_Barbara_ _Szesnaste_lato_HankiMeg Cabot 1 800 JeśÂ›li WRCSBrandys Marian Kozietulski i inni [2]Comte, Auguste The Positive Philosophy Vol II(Nad)uśźycia ciaśÂ‚a w kulturze_2012
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alpsbierun.opx.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    politykiem i idz na kompromisy.
    - Tylko dlatego, że wszyscy są tak cyniczni jak ty, nic się nigdy nie daje zrobić.
    Joe położył Samancie ręce na ramionach i ścisnął je czule. - Sammy, jesteś idealistką. I
    pozostałaś nią znacznie dłużej niż większość z nas. Szanuję cię za to. I kocham cię za to.
    - Och, przestań mnie częstować tymi żydowskimi bzdurami z showbusinessu rodem -
    odrzekła, ale uśmiechnęła się do niego serdecznie. - Dobrze, Joe, pomyślę jeszcze trochę nad tym
    scenariuszem. Teraz muszę uciekać.
    - Zawołam ci taksówkę.
    Było to w jednym z typowych dla Kinghtsbridge, obszernych i chłodnych mieszkań.
    Tapety o przytłumionych barwach i niejasnym deseniu; obicia brokatowe; nieliczne meble
    antyczne. Przez otwarte drzwi balkonowe wpadało łagodne, nocne powietrze i dalekie odgłosy
    ruchu ulicznego. Wszystko było bardzo eleganckie i bardzo nudne.
    I takie samo było przyjęcie. Samantha przyszła na nie, gdyż gospodyni była jej starą
    przyjaciółką. Chodziły razem na zakupy, a od czasu do czasu wpadały do siebie na herbatę. Ale te
    sporadyczne spotkania nie ujawniły, jak bardzo drogi jej i Mary się rozeszły - od chwili gdy
    występowały w jednym teatrze - pomyślała Samantha.
    Mary wyszła za mąż za biznesmena; większość gości stanowili jego przyjaciele.
    Niektórzy przyszli w smokingach, choć do jedzenia podano tylko kanapki. A najbardziej
    przerażający był ich sposób gadania o niczym. Mała, skupiona wokół Samanthy grupa wysilała
    się, by ciągnąć dyskusję o kilku, niegodnych uwagi, wiszących na ścianie grafikach.
    By zatrzeć wyraz głębokiego znudzenia na swej twarzy, Samantha zmusiła się do
    uśmiechu, popijając przy tym szampana małymi łyczkami. Nie był w szczególnie dobrym
    gatunku. Kiwnęła głową w stronę mężczyzny, który właśnie zabierał głos. Cała ta banda to żywe
    trupy. Z jednym wyjątkiem. Wśród nich Tom Copper wyróżniał się, jak biały mieszkaniec
    śródmieścia w murzyńskiej orkiestrze.
    Był to wielki mężczyzna, mniej więcej w wieku Samanthy, jeśli nie brać pod uwagę pasm
    siwizny w jego ciemnych włosach. Ubrany był w roboczą, flanelową koszulę w kratę i
    drelichowe dżinsy ze skórzanym pasem. Miał duże dłonie i stopy.
    Zauważył z drugiego końca pokoju jej spojrzenie i jego obfity wąs rozciągnął się w
    uśmiechu. Mruknął coś do towarzyszącej mu pary i skierował się w stronę Samanthy.
    Ona także odwróciła się od grupy, nadal dyskutującej o grafikach. Tom pochylił głowę i
    szepnął jej do ucha: - Przyszedłem panią ocalić od przymusowego uczestnictwa w kursie oceny
    dzieł sztuki.
    - Dziękuję. Tego mi było potrzeba. - Oboje zmienili miejsca na tyle, że choć stali blisko
    grupki dyskutantów, już nie byli jej częścią.
    - Mam wrażenie, że pani jest tutaj gwiazdą wieczoru - oświadczył Tom. Poczęstował ją
    długim papierosem.
    - Zaiste. - Pochyliła głowę do podanej zapalniczki. - A jaką pan ma tutaj rolę?
    - Symbolicznego reprezentanta klasy robotniczej.
    - To nie jest zapalniczka reprezentanta klasy robotniczej. - Była nieduża, opatrzona
    monogramem i wyglądała na złotą.
    Odpowiedział z silnym akcentem londyńskim: - Kawał cwanego chłopa ze mnie, nieee? -
    Samantha wybuchnęła śmiechem, on zaś kontynuował bełkotem typu gorący - kartofel - w -
    ustach: - Jeszcze szampana, madame?
    Podeszli do stołu bufetowego, gdzie napełnił jej kielich i podsunął tacę malutkich
    krakersów, z grudką kawioru na każdym. Potrząsnęła głową.
    - No, co tam. - Wsadził sobie do ust dwa naraz.
    - W jaki sposób poznał pan Mary? - zapytała ciekawie.
    Znowu wyszczerzył zęby. - Chce pani przez to powiedzieć, jak to się mogło stać, że
    utrzymuje stosunki towarzyskie z takim robociarzem jak ja? Uczęszczaliśmy oboje do Szkoły
    Wdzięku Madame Clair w Romford. Bym mógł tam chodzić raz na tydzień, moja matka płaciła
    krwią, potem i łzami. Psu na budę mi się to zdało. Nie potrafię być aktorem żeby nie wiem co..
    - A co pan robi?
    - Przecież powiedziałem, prawda? Jestem cwany chłop.
    - Nie wierzę. Uważam, że jest pan architektem, prawnikiem czy czymś w tym rodzaju.
    Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął płaskie, blaszane pudełko, otworzył i wysypał na dłoń
    dwie niebieskie kapsułki. - I nie wierzy też pani, że to jest narkotyk, prawda?
    - Nie.
    - Brała pani  szybkość ?
    Znów potrząsnęła głową. - Tylko hasz.
    - Więc wystarczy pani jedna. - Wsunął jej w dłoń kapsułkę. Patrzyła, jak sam łyka trzy,
    popijając szampanem. Wsunęła do ust niebieski owal, zaczerpnęła wielki haust z kielicha i z
    trudnością przełknęła. Gdy kapsułka przeleciała jej przez gardło, powiedziała: - Widzi pan? I nic.
    - Proszę poczekać pięć minut, a zacznie pani zdzierać z siebie ubranie.
    Zmrużyła oczy. - Czy po to właśnie dał mi ją pan?
    Znowu przemówił cockneyem. - Panie inspektorze, w ogóle mnie przy tym nie było.
    Samantha odczuła niepokój. Zaczęła wybijać stopą takt nie istniejącej muzyki. - Założę
    się, że gdybym teraz odbiegła na milę, pan poleciałby za mną - powiedziała i głośno się
    roześmiała.
    Poczuła nagły przypływ energii. Jej oczy rozszerzyły się, na policzki wypłynął lekki
    rumieniec.
    - Rzygać mi się chce od tego cholernego przyjęcia - powiedziała odrobinę zbyt głośno. -
    Chcę potańczyć.
    Tom objął ją w pasie. - No to idziemy.
    CZZ DRUGA
    KRAJOBRAZ
     Mickey Mouse zupełnie nie przypomina prawdziwej myszy, a przecież ludzie nie wysyłają do
    gazet listów pełnych oburzenia na temat długości jej ogona.
    E. H. GOMBRICH historyk sztuki
    I.
    Pociąg toczył się powoli przez północne Włochy. Znikł blask słoneczny, ustępując
    miejsca grubej warstwie zimnych chmur. Zamglony krajobraz pachniał wilgocią. Na przemian
    pojawiały się fabryki i winnice, aż wreszcie zlały się w jedną, niejasną plamę.
    Im dłużej trwała podróż, tym bardziej opadało uniesienie Dee. Nagle pojęła, że jeszcze
    nie dokonała odkrycia; była zaledwie na jego tropie. Jeśli na końcu ścieżki nie będzie obrazu, to,
    czego się dowiedziała, warte będzie najwyżej odnośnika w uczonej rozprawie.
    Kończyły się jej pieniądze. Mike a o nie nigdy nie prosiła ani nie dała mu żadnego
    powodu do myślenia, iż może ich potrzebować. Wręcz przeciwnie, zawsze starała się wywoływać
    wrażenie, że ma dochody wyższe niż w rzeczywistości. Teraz żałowała tego niewinnego
    oszustwa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl