logo
 Pokrewne IndeksD107. Baxter Mary Lynn Ĺťar zimy0903. Dunlop Barbara Skandale w wyĹźszch sferach 04 Prawdziwe szczęścieBalogh Mary Mroczny AniołBalogh Mary ZatańczymyFollet Ken Skandal z ModiglianimFliers of Antares Kenneth BulmerElizabeth Lowell Krajobrazy miśÂ‚ośÂ›ciIrene Hannon A Dream To Share (pdf)Pack Partners 2 Belligerent Beta Poppy DennisonDemons of Eden Mark Ellis(1)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alpsbierun.opx.pl



  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    waÅ‚a potencjalnÄ… rywalkÄ™. Jej podejrzenia nie byÅ‚y bez­
    podstawne; w tym tygodniu już drugi raz przyłapywała
    hrabiego na okazywaniu zainteresowania tej kobiecie.
    Rachel przez chwilę wytrzymała wrogie spojrzenie sig-
    nory, po czym odwróciła wzrok.
    I wtedy siÄ™ zaczęło! MiaÅ‚a wrażenie, że tam, gdzie popat­
    rzyła, stawała się obiektem uważnej obserwacji.
    %7Å‚aÅ‚owaÅ‚a, że zaledwie przed kilkoma minutami na scho­
    dach zgodziÅ‚a siÄ™ na plan Connora. OdniosÅ‚a wtedy wraże­
    nie, że zastanawia się nad jego propozycją nie parę minut,
    lecz kilka godzin! Teraz pomysÅ‚ udawania przyjazni prze­
    stał jej się podobać.
    Pameli Pemberton udało się w końcu ich wypatrzyć. Na
    ich widok wykrzywiła twarz w złośliwym uśmieszku. Tego
    było już za wiele! Rachel straciła opanowanie i zaniosła się
    histerycznym śmiechem.
    Connor popatrzyÅ‚ na niÄ… zdumiony, po czym cicho za­
    klÄ…Å‚ z wyraznÄ… ulgÄ….
    - Myślałem, że pani znów roni łzy. Co sprawiło, że żal
    przerodził się w śmiech?
    Rachel natychmiast oprzytomniała. Popatrzyła na sufit,
    a pózniej na morze otaczajÄ…cych jÄ… twarzy. Niektórzy zna­
    ni jej ludzie z pewnością przypomnieli sobie stary skandal;
    inni, nowi bywalcy salonów, wyczuli na sali specyficznÄ… at­
    mosferÄ™ plotki i oczekiwali sensacji.
    - Nie płakałam - odpowiedziała chłodno.
    - Doskonale. Nie pÅ‚akaÅ‚a pani. Nie kłóćmy siÄ™ i nie psuj­
    my naszych planów. - RozejrzaÅ‚ siÄ™ i dodaÅ‚ Å‚agodnym to­
    nem: - Zostaliśmy zauważeni, niech więc pani nie będzie
    taka smutna. Przecież chcemy, żeby zapanowała między
    nami zgoda. Mamy być swobodni i naturalni, pamiÄ™ta pa­
    ni? Czy chce pani dołączyć do rodziców?
    - Nie. Jeszcze nie! JeÅ›li nie ma pan nic przeciwko te­
    mu. - Pierwsze słowa zostały wypowiedziane gwałtownie.
    Skruszona Rachel dokończyła swą kwestię niemal szeptem.
    Connor musiaÅ‚ siÄ™ pochylić, by jÄ… usÅ‚yszeć. Rachel od­
    chrzÄ…knęła, chcÄ…c powiedzieć coÅ› odpowiednio modulo­
    wanym tonem i okazać się interesującą rozmówczynią, gdy
    wtem jej wzrok padł na ojca, który uśmiechał się do niej
    szeroko.
    PoczuÅ‚a siÄ™ ogromnie zakÅ‚opotana. WiedziaÅ‚a, że jej oj­
    ciec uwielbia Connora. Zapewne wkrótce będzie musia-
    ła wysłuchiwać peanów na jego cześć i różnych aluzji. Ta
    przerażająca perspektywa sprawiła, że Rachel spytała:
    - Możemy gdzieś usiąść? - Popatrzyła na niewielką niszę.
    Gdyby udali siÄ™ w tamtym kierunku, nie musieliby prze­
    dzierać się przez tłum, jednak to miejsce również nie było
    wystarczajÄ…co zaciszne.
    Kiedy Connor prowadziÅ‚ jÄ… w stronÄ™ niewielkiego sto­
    lika i foteli w pobliżu drzwi, Rachel czuła na sobie wzrok
    ciekawskich i słyszała niezliczone uwagi.
    UsiadÅ‚a w fotelu, który podsunÄ…Å‚ jej Connor. PodziÄ™ko­
    waÅ‚a mu skinieniem gÅ‚owy. OparÅ‚ ogorzaÅ‚Ä… dÅ‚oÅ„ na porÄ™­
    czy z palisandru.
    - Zacznijmy od pogody - zaproponowaÅ‚ swoim charak­
    terystycznym głosem.
    Postronnemu obserwatorowi nic szczególnego nie rzu­
    ciłoby się w oczy, jednak Rachel dostrzegła rozbawienie
    malujÄ…ce siÄ™ na twarzy Connera i wyczuÅ‚a cieÅ„ ironii w je­
    go głosie.
    - Może chce pani powiedzieć, że dzisiaj było cieplej niż
    wczoraj? Myśli pani, że pod koniec tygodnia będzie padać?
    - Patrzył przed siebie z pozorną obojętnością. Po chwili na
    jego ustach zaigraÅ‚ cieÅ„ uÅ›miechu. Connor do rzuciÅ‚: - Za­
    nim zdoÅ‚amy omówić prawdopodobieÅ„stwo nadejÅ›cia bu­
    rzy, doÅ‚Ä…czy do nas pani domu, która powoli zmierza w na­
    szÄ… stronÄ™.
    - Zapewne uznaje pana za znacznie ciekawszego roz­
    mówcÄ™, milordzie, bo przecież tak należy pana teraz tytu­
    łować.
    Connor popatrzył na swoje dłonie, po czym, nie patrząc
    na Rachel, powiedział:
    - To nie byÅ‚o przyjemne. Czy przeszkadza ci to, że odzie­
    dziczyłem tytuł?
    - Nic mi w panu nie przeszkadza, milordzie. Dlaczego
    miaÅ‚oby przeszkadzać? - odparÅ‚a Rachel uprzejmym to­
    nem, akcentując jednak dobitnie jego tytuł. Nie pozwoliła
    mu przecież na to, by po latach tak swobodnie i bez pytania
    zwracał się do niej po imieniu.
    Roześmiał się, nic sobie nie robiąc z zawoalowanej po-
    kianki.
    - Nie byÅ‚bym tego taki pewny. Teraz mam wyższÄ… pozy­
    cję społeczną i pomyślałem, że może pani, panno Meredith,
    żałować pewnych decyzji i postępków - powiedział, akcen-
    tujÄ…c  pannÄ™ Meredith''.
    Rachel uÅ›miechnęła siÄ™ figlarnie i powoli odwróci­
    ła głowę. Popatrzyła na niego niebieskimi oczami przez
    gąszcz jedwabistych rzęs. Wyglądała uroczo, lecz jej
    wysiłki poszły na marne, gdyż uwaga Connora była już
    skupiona na czym innym. Rachel nie musiaÅ‚a siÄ™ odwra­
    cać, by siÄ™ zorientować, dlaczego jej rozmówca dyskret­
    nie spogląda w przeciwległą stronę sali. Tego wieczoru
    już dwukrotnie byÅ‚a Å›wiadkiem, jak zakochani męż­
    czyzni płonącymi oczami patrzyli na swe kobiety. Po
    pewnym czasie kochanka zapewne zostaÅ‚a już usatys­
    fakcjonowana dowodami zainteresowania z jego strony,
    gdyż Connor przypomniał sobie o Rachel i o komedii,
    w której grali główne role.
    - Nie bÄ…dz taka spiÄ™ta, Rachel... panno Meredith - po­
    prawiÅ‚ siÄ™ natychmiast. - Ludzie gotowi pomyÅ›leć, że trzy­
    mam tu paniÄ… na muszce.
    Nie wiedzieć czemu, te słowa bardzo go rozbawiły. Ro-
    zeÅ›miaÅ‚ siÄ™ i przeniósÅ‚ wzrok na sufit, co zbiÅ‚o Rachel z tro­
    pu. Najbardziej jednak niepokoiło ją własne zachowanie.
    ZdaÅ‚a sobie sprawÄ™, że podÅ›wiadomie naÅ›laduje postÄ™po­
    wanie siostry i przyjaciółki, zupeÅ‚nie jakby pragnęła zaini­
    cjować flirt z mężczyzną, który miał wszelkie powody po
    temu, by nią gardzić. Nie należało się dziwić, że nie dał się
    wciÄ…gnąć w puÅ‚apkÄ™. Co gorsza, wcale nie udawaÅ‚ znudze­
    nia, by sprawić jej przykrość; po prostu znacznie bardziej
    pociągała go aktualna kochanka.
    W wieku dziewiÄ™tnastu lat Rachel udaÅ‚o siÄ™ owinąć po­
    wszechnie szanowanego majora wokół palca. Przez kilka
    miesięcy tańczył tak, jak mu zagrała... o ile miała na to
    ochotÄ™. A teraz jÄ… ignorowaÅ‚! W gÅ‚Ä™bi duszy liczyÅ‚a na przy­
    wrócenie dobrych stosunków. Tymczasem jemu wcale na
    tym nie zależało! Zresztą dlaczego miałoby zależeć? A jej?
    Nie powinna czuć się upokorzona.
    A jednak właśnie tak się czuła.
    Ludzie nigdy jej nie ignorowali, a już na pewno nie zda­
    rzało się to mężczyznom. Mogli jej nie lubić, ale zawsze
    zwracali na nią uwagę. Czuła rosnącą złość; miała ochotę
    jak dziecko uciec do rodziców. Nie wolno jej jednak było
    tego zrobić, jeszcze nie teraz, chociaż właśnie w tej chwili
    zauważyła Pamelę Pemberton.
    Gospodyni wieczoru zmierzała w ich stronę, musiała
    jednak zatrzymywać się po drodze, by zamienić parę słów
    z każdÄ… z mijanych grupek. Kiedy dojdzie do nich, doÅ‚Ä…­
    czÄ… do niej inni i zniknie szansa na rozmowÄ™ z Connorem
    w cztery oczy. Rachel zamierzała wrócić nazajutrz wraz
    z matkÄ… i siostrami do Windrush z zakupionymi kreacja­
    mi weselnymi, by zacząć ostateczne przygotowania do ślu-
    bu June. Ojciec planowaÅ‚ dojechać za parÄ™ dni po zaÅ‚atwie­
    niu wszystkich spraw w mieście.
    Lord Devane prawdopodobnie wkrótce uda siÄ™ do Irlan­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl