[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czorów, tak samo jak ona przeżywał muzykę! Mogli teraz opo
wiedzieć sobie o swoich wzajemnych doznaniach i doświad
czyć na nowo wszystkich koncertów.
- Poszło im dzisiaj znakomicie, prawda? - podszedł do niej
i skłonił się szarmancko. Ich spotkanie zdawało się być kul
minacją wszystkich dotychczasowych koncertów, dopełnie
niem wszystkiego, co wydarzyło się w filharmonii przez ostatni
sezon. Marion zapomniała o swoim postanowieniu, że nigdy
już nie pozwoli mu odwiezć się do domu. Przez c a ł ą drogę
rozmawiali o muzyce, porównując swoje ulubione utwory,
omawiając nadzwyczajny patos jednego pasażu i doskonałe
zakończenie innego. Tak pogrążyli się w rozmowie, że Marion
nie zauważyła, jak dojechali przed jej dom. Nie zdążyła nawet
wytłumaczyć mu tamtego niefortunnego zdarzenia. Posta
nowiła jednak, że musi mu o tym powiedzieć.
- Chciałam ci opowiedzieć, co się zdarzyło w tamten wtorek
- zaczęła poważnie. - Nie znałam tych okropnych ludzi, nie
wiedziałam też, dokąd jedziemy. Powiedziano mi, że pani Ste
ward chciała, żebym przyjechała na kolację Stowarzyszenia
Wspólnot Chrześcijańskich. Przyjechali o umówionej porze po
mnie samochodem.
Spojrzał na nią takim wzrokiem, że przeszedł po niej dreszcz.
- Domyślałem się - powiedział. - Już wtedy, g d y zo
baczyłem, kto tam był. Powinni za to wszystko odpowiedzieć,
ale nie rozmawiajmy na razie o tym. Czy możesz wziąć wolne
w jakÄ…Å› sobotÄ™?
Po raz pierwszy wspomniał o jej pracy. Zatem wiedział, że
musi się sama utrzymywać!
- Ja...tak...my ślę, że tak - odpowiedziała wreszcie. - Tak,
myślę, że mogłabym. Nie prosiłam jeszcze o wolne, a m o ż e m y
wziąć kilka dni w roku.
- Zatem spróbuj w następną sobotę. M a m bilety na recital,
który na pewno ci się spodoba. Ten artysta jest wspanialszy od
wszystkich, których słuchaliśmy tej zimy. To Paderewski,
wielki polski pianista. Czy słyszałaś go już kiedyś?
- Naprawdę? Paderewski? Nie, nie słyszałam, jak gra, ale
wiele słyszałam o nim. Jest cudowny, prawda? A ty go sły
szałeś?
- Tak - uśmiechnął się. - Słyszałem, tutaj i za granicą.
Moim zdaniem jest największy ze wszystkich. Są ludzie,
którzy go nie doceniają, ale oni nie doceniliby też i tego
- wskazał na piękne nocne niebo, z milionem gwiazd, które
rozświetlały czarny aksamit nocy, i księżycem, który jak wiel
ka srebrzysta perła dostojnie wisiał nad nimi.
Spojrzała w górę i zrozumiała, co miał na myśli. Spojrzała
mu w oczy.
- Bardzo ci dziękuję! - powiedziała. - Myślę, że uda mi się
przekonać kierownika. Wysłucham tego koncertu z największą
przyjemnością.
W jego oczach dostrzegła radość. Był taki miły i naturalny!
- W takim razie umówmy się już teraz. Czy mam podjechać
po ciebie tutaj, czy wolisz, żebyśmy się spotkali gdzie indziej?
Zastanowiła się przez chwilę.
- Możliwe, że wypuszczą mnie dopiero w ostatniej chwili
- odpowiedziała. - Obawiam się, że mogę nie mieć czasu, żeby
wrócić do domu. Ach! Przecież wtedy nie zdążę się przebrać
ani odświeżyć!
- I tak zawsze ładnie wyglądasz. Dobrze, umówmy się
w hallu sklepu, o drugiej trzydzieści. Czy to ci odpowiada?
Zanim zdążyła pomyśleć, wszystko już było umówione.
Pożegnali się i poszła na górę do swojego pokoju. Mimo że
bardzo się cieszyła z zaproszenia, coś przyćmiewało jej
szczęście. Czuła się winna, że nie powiedziała mu, z jakiej
rodziny pochodzi. Chociaż wiedział, że pracowała teraz w skle
pie, mógł przecież pomyśleć, że ma tylko jakieś chwilowe
trudności. Poznał ich przecież pan Radnor i Jeff mógł myśleć,
że pochodzi z wyższych sfer i otrzymała doskonałe w y -
kształcenie. Stara, wypłowiała tapeta w hallu zdawała się krzy
czeć: Wstyd!". Lyman bierze ją za kogoś innego, a ona nie
wyprowadziła go z błędu. Spróchniała poręcz schodów i odra
pane barierki przypomniały o jej pochodzeniu.
- Nie był w tym rozpadającym się domu - zdawały się
mówić. - Nie wie, że żyjesz w biedzie. Jeśli zobaczyłby nas,
jeśli zobaczyłby, w jakim miejscu mieszkasz, nigdy nie zapra
szałby cię na wielkie koncerty. Odwróciłby tylko z niesmakiem
głowę. A kiedy się dowie, kiedy się dowie, KIEDY SI DO
WIE...
Zamknęła drzwi, ale prawie słyszała ten krzyk, wpadający
do pokoju przez dziurkę od klucza. Zapaliła lampkę gazową
i próbowała się uspokoić. Wyjęła róże z wazonika i delikatnie
położyła je na łóżku.
- Moje kochane! - przemówiła do nich czule. - Gdybyście
mogły dotrwać do następnej soboty! Jesteście już ostatnim
takim prezentem. Już was nigdy nie dostanę. Wspaniała starsza
pani! -już dawno Marion założyła, że dostawała róże od pew
nej siwej starszej pani, która siedziała kilka rzędów przed n i ą
i czasami na n i ą zerkała. Nie zastanawiała się jednak,- jak
i dlaczego to robiła. Traktowała ją trochę jak czarodziejkę
z bajki.
- Droga starsza pani nie znajdzie mnie już nigdy, chyba
żebym siedziała na tym samym miejscu za rok, co jest pewnie
niemożliwe. A może to nie dla mnie były te kwiaty. Może dla
kogoś, kto poprzednio siedział na tym miejscu. Ten ktoś mógł
gdzieś wyjechać, a ja odbierałam kwiaty przeznaczone dla nie
go. Ale gdybym ich nie brała, zmarnowałyby się przecież...
Tak rozmawiając sama ze sobą, na razie zagłuszyła krzyki
biedy. Ale gdy położyła się do łóżka, odezwało się jej s u m i e -
nie. Zdała sobie sprawę, że w rzeczywistości nic nie wiedziała
o Lymanie, prócz tego, że był miły. Oczywiście, przedstawił go
pan Radnor, pastor też bardzo dobrze się o nim wyrażał, ale
przecież nie spodziewali się, że będzie odwiedzała różne miejs
ca razem z nim. Przecież może być żonaty! W dzisiejszych
czasach żonaci mężczyzni czasami interesują się innymi kobie
tami, a Marion nie była i nie chciała być kobietą tego rodzaju.
Postanowiła, że opowie mu wszystko o sobie przy najbliższej
okazji. Może po nabożeństwie jutro wieczorem. Jeśli okaże się,
że jest żonaty, będzie musiała odwołać ich spotkanie.
Nieprędko zdarzy się następna okazja, żeby mogła iść na taki
koncert, który na pewno pamiętałaby przez całe życie. Ale
przecież nie mogłaby pokazywać się z żonatym mężczyzną, nie
mogłaby dopuścić, żeby ich znajomość poszła za daleko.
Byłoby to przeciw jej zasadom i nie wybaczyłaby sobie tego do
końca życia. Tak, musi jak najszybciej o tym z nim porozma
wiać. Jeśli nie przyjdzie jutro na nabożeństwo, zostawi mu
wiadomość, dlaczego nie może się z nim umówić. Ale wtedy
on może pomyśleć, że wzięła jego życzliwość za coś więcej.
Co powinna zrobić? Gdyby żył ojciec! Na pewno by jej coś
poradził! Nie był wykształcony, nie jezdził po świecie, ale miał
wrodzoną umiejętność odpowiedniego postępowania w każdej
sytuacji i zawsze był gotowy służyć radą.
Przez cały następny tydzień Marion dzieliła radość z plano
wanego koncertu z niepewnością, jak powinna się zachować.
Czasami myślała, że powinna napisać kartkę do Jeffa, że po
prostu nie może iść, nie tłumacząc dlaczego. Pózniej myślała
jednak, że pójdzie ten jeden raz i potem z nim porozmawia.
Ten jeden raz nie zaszkodziłby niczemu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]