[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pełny etat, żeby spłacić hipotekę. Wkrótce obydwoje przeklnie-
my powrót do miasta. Luke zacznie mnie o wszystko winić.
Wydatki na dziecko będą kolejnym powodem do stresów i na-
wet się nie obejrzymy, jak będzie po rozwodzie! - dramatycznie
zakończyła Maggie. - Czarno to widzę, Harry. Ale Luke nie
chce o tym słyszeć.
- Może się tylko martwi, jak sobie poradzisz po powrocie
do domu.
- Wiem, że się martwi. Myślałam, że wspólny weekend mu
udowodni, że nie ma takiej rzeczy, z którą nie dalibyśmy sobie
rady. Ja nawet sama wszystko ugotowałam.
S
R
- Naprawdę? To wspaniale.
- On zrobił wykaz wszystkich niezbędnych modyfikacji
i stwierdził, że nie będziemy mogli ich przeprowadzić, ponie-
waż nie jesteśmy właścicielami domu. Oszczędzaliśmy, żeby go
kupić, ale teraz Luke chce wykorzystać te pieniądze na kupno
dla mnie samochodu z ręcznym sterowaniem. Chce harować od
dziewiątej do piątej gdzieś w jakimś okropnym biurze, potem
wracać do jakiegoś nowoczesnego, ale obrzydliwego domku
z szerokimi, przeszklonymi drzwiami i mnóstwem specjalnych
poręczy na basenie.
- On to robi dla ciebie, Maggie. Bardzo cię kocha.
- Nieprawda. Gdyby mnie rzeczywiście kochał, wiedziałby,
że to fatalny pomysł. Chcę wrócić do domu. Chcę, żeby nic się
nie zmieniło.
- Wiesz, że to niemożliwe - spokojnie tłumaczyła jej Har-
riet. - Wiele się przecież zmieniło. Po pierwsze, uległaś wypad-
kowi, po drugie, spodziewasz się dziecka. Połącz to razem,
a zrozumiesz, jakie to dla was ogromne wyzwanie. - Harriet
ponownie ją objęła. - Przecież tak bardzo się kochacie. Stwo-
rzyliście rodzinę, o jakiej wielu ludzi może tylko marzyć. Je-
stem przekonana, że w końcu uda się wam jakoś przez to wszy-
stko przejść.
- Mam nadzieję - westchnęła Maggie. - Luke jest moim
wsparciem. Bez niego nie dałabym sobie rady.
- Mój ojciec prowadzi szkółkę drzew - dodała Harriet. -
Pomyślałam, że może by się tam znalazła jakaś praca dla Luke' a.
To mogłoby wam pomóc rozwiązać wasze sprawy.
- Nie, dziękuję - odparła Maggie. - A przynajmniej nie te-
raz. Muszę się nad tym wszystkim trochę zastanowić.
- Masz rację - uśmiechnęła się Harriet. - Lepiej zajmę się
S
R
swoją pracą. Tonę już w papierach. Zaraz poproszę kogoś, żeby
ci przyniósł kanapkę. Z pełnym żołądkiem zdecydowanie lepiej
się myśli.
Przez całe popołudnie Harriet była tak zajęta, że o wypiciu
kawy mogła jedynie marzyć. Dopiero o czwartej znalazła trochę
czasu, by wpaść do pokoju dla personelu. Zamierzała jednak
zabrać kawę do swego pokoju i dalej pracować. Wsypała do
kubka łyżeczkę kawy, dodała mleko i wrzątek i szybko zamie-
szała. Gdy zobaczyła wchodzącego do pokoju Patricka, łyże-
czka wysunęła jej się z ręki.
- Harriet, cały dzień usiłuję cię złapać!
Spojrzała na niego podejrzliwie. Zbyt blisko niej stał, by
mogła się czuć swobodnie. Wciąż miał na sobie zielony strój
chirurga, a przez czoło biegła czerwona pręga od dopiero co
zrzuconego czepka. Wyglądał na znużonego i... zdeterminowa-
nego.
- Jestem bardzo zajęta. Czy to coś pilnego?
- Uważam, że to ważne. - Patrzył na nią badawczo, jakby
chciał odgadnąć, jakiej odpowiedzi może się spodziewać.
- A więc? - zapytała chłodno. Właściwie dlaczego miałaby
mu ułatwiać zadanie?
- No właśnie... jak tam twoja kostka?
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- W porządku - odrzekła krótko. - Chyba jednak trudno to
uznać za sprawę najwyższej wagi. Jeśli nie masz nic przeciwko
temu, to... - Chwyciła kubek i odwróciła się gwałtownie.
Zbyt gwałtownie. Kostka, obciążona całodziennym chodze-
niem, zbuntowała się. Harriet straciła równowagę i zawartość
kubka wylądowała na ubraniu Patricka. Ten zaklął siarczyście,
zrywając z siebie fartuch.
S
R
- O Chryste! - Harriet chwyciła ściereczkę i odkręciwszy
kran, zanurzyła ją w zimnej wodzie. Gdy się odwróciła, Patrick
był już rozebrany do połowy. Widziała, jak skóra na jego torsie
gwałtownie czerwienieje. Szybko położyła zimny kompres na
poparzoną skórę. - O Boże, tak mi przykro - powtarzała. - Ja
nie chciałam...
- Już dobrze, Harriet.
Spodziewała się, że będzie wściekły, a tymczasem w jego
oczach dostrzegła jakby zachwyt. Wyglądał, jakby nagle osiąg-
nął to, o czym od dawna marzył! Poczuła, jak oblewa ją fala
gorąca. Czy jednak ten żar promieniował z jego poparzonej
skóry, czy też z dłoni, która dotykała jej ręki?
Odsunęła się trochę i wtedy zauważyła coś, co ją wprawiło
w osłupienie. Z boku klatki piersiowej Patricka biegła ogro-
mnych rozmiarów blizna, która kształtem przypominała zygzak
błyskawicy. Blizna, którą dobrze znała, którą tak często widy-
wała w koszmarach sennych. Czuła, że cała krew odpływa jej
z twarzy i że jest bliska omdlenia. Zachwiała się i byłaby upad-
ła, gdyby nie podtrzymała jej silna dłoń Patricka. Po chwili,
która wydawała się wiecznością, zmusiła się, by na niego spoj-
rzeć.
- Znam cię - wyszeptała. - Ale skąd?
- Odbierałem Freddiego - odrzekł cicho. - Na plaży.
Czuła zamęt w głowie i kiedy drzwi się otworzyły i pojawiła
w nich Sue, odetchnęła z ulgą.
- Wielki Boże, co tu się stało? - zawołała Sue. - Harriet!
Jesteś blada jak ściana! Paddy, dlaczego się rozebrałeś?
- Wypadek z filiżanką kawy - odrzekł. - Nic się nie stało.
Harriet trochę się przestraszyła, poza tym jej kostka ma dziś
dosyć chodzenia. Przebiorę się i odwiozę Harriet do domu.
S
R
- Doskonały pomysł - zgodziła się Sue. - W przeciwnym
razie będzie pracowała, aż padnie.
Wciąż była blada, gdy Patrick ruszał spod szpitala.
- Dlaczego się nie odezwałeś? - zapytała cicho. - Mój
ojciec dawał ogłoszenia do gazet, zwracał się do ciebie na-
wet przez telewizję. Chciał ci podziękować za uratowanie mi
życia.
Patrick wzruszył ramionami.
- Wolałem pozostać w cieniu. Jednak stało się. - Spojrzał
na nią z ukosa. - Zaczynałem nowe życie. Ten epizod z tobą
wydał mi się doskonałą okazją, aby zamknąć za sobą przeszłość.
Harriet zmarszczyła brwi.
- A obrączka? Czy należy do ciebie?
- To część mojej przeszłości - uśmiechnął się smutno. -
Chciałem dać coś Freddiemu od siebie.
- Mamy przecież twoją koszulę - przypomniała mu. - Prze-
chowałam ją. Obrączkę też. To było częścią niezwykłego miste-
rium. Ja... ja niewiele z tego pamiętam.
- Nie jestem tym zaskoczony. - Patrick zatrzymał się na
skrzyżowaniu i przyglądał nazwom ulic. - Czy dobrze jadę do
przedszkola?
- Tak. Następny blok po lewej stronie.
Freddie był uszczęśliwiony, widząc matkę. Jego radość do-
tyczyła również Patricka.
- Daddy! - zawołał z zachwytem.
Harriet westchnęła.
- Paddy - poprawiła go ostrożnie.
Wszyscy dorośli wymienili rozbawione uśmiechy. Harriet
wyglądała na ogromnie zażenowaną, a na jej blade policzki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]