[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Do pokoju weszła czwarta osoba i Calliope z trudem opanowała się, żeby nie spojrzeć
zza parawanu na przybysza. Sytuacja zaczynała być śmieszna. Nie było już wolnych
miejsc do ukrycia się.
- Gdzie ja to położyłem? - Niski głos zdradził lorda Pettigrew.
Zaszeleścił papierami, po czym zgasił lampkę i wyszedł z pokoju.
Rozległo się kolejne stuknięcie i przekleństwo. Najwyrazniej podejrzany osobnik
wydostał się spod biurka. Zaczął macać rękami po blacie i zrzucił na podłogę jakiś
szklany przedmiot. Rozległ się głośny brzęk - intruz musiał stłuc lampkę, po czym
przestraszony uciekł z pokoju, pozostawiając za sobą bałagan.
Calliope odetchnęła spokojniej i podniosła wzrok na Jamesa. Gładził ją uspokajająco
po ramieniu. Delikatny dotyk wywoływał łaskotki.
- Co pani...
James zacieśnił uścisk i przyciągnął ją blisko do siebie. Znów zaczęła szybciej
oddychać.
- Co pani, u licha, myślała? Przecież powiedziałem jej, że dziś mamy tylko uważnie
wszystko obserwować.
- Owszem. Dlatego zastanawiam się, po co pan się tu zakradł.
- Pózniej o tym porozmawiamy. Najpierw posprzątajmy trochę i wynośmy się stąd
jak najszybciej. Za dużo osób się tu kręci.
Wyszli zza parawanu i Jamesowi udało się znalezć i zapalić świecę. Na podłodze
rzeczywiście leżała potłuczona lampa.
Angelford zaklął.
- Nic z tym nie zrobimy. Idziemy.
Calliope zerknęła na biurko, ale pismo z ministerstwa i pozostałe dokumenty
zniknęły. James zgasił świecę i razem opuścili pokój.
9.
Angelford puścił dłoń Calliope dopiero wtedy, gdy znalezli się w jej pokoju. Nie
wiedział, czego pragnie bardziej: pocałować ją czy zbesztać.
- Czy nasza nieobecność nie zwróci uwagi gości? -spytała.
Angelford wzruszył ramionami. Zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie fotela.
Calliope zmarszczyła brwi.
- Nie powinniśmy zejść na dół?
James rozejrzał się po jasnym, gustownie umeblowanym pokoju, w którym
dominowały żółty i niebieski. Z zaciekawieniem stwierdził, że podczas gdy Esmeral-
dzie pasowały jaskrawe kolory, na Calliope spokojniejsze barwy wydawały się
bardziej odpowiednie.
- Goście już myślą to, co chcemy, żeby myśleli. Dlaczego fakt, że z panią przebywam,
miałby się wydać im podejrzany? - spytał, powoli do niej podchodząc. - Jestem z
atrakcyjną kobietą, która oczarowała wszystkich mężczyzn w tym domu. Nikt się
nie zdziwi, że chcę pozostać z panią sam na sam przez kilka godzin. Prawdę mówiąc,
wszyscy kwestionowaliby moją męskość i rozsądek, gdyby było inaczej.
Zatrzymał się przed nią. Przesunął palcem w dół po jej szyi aż do miejsca, w którym
zaczynał się dekolt sukni. Calliope zaczerwieniła się. Bardzo zachęcająca reakcja u
kurtyzany.
- Ma pani piękny głos. Wszyscy byli nim urzeczeni. Dziwię się, że nie została pani
śpiewaczką. - Powiedział to jakby mimochodem, po czym dodał: - Gdzie nauczyła się
pani śpiewać?
Calliope stanęła za oparciem krzesła.
- Od matki.
James włożył ręce do kieszeni.
- Wspomniała ją pani w Covent Garden. Czy pobierała lekcje śpiewu?
Calliope spojrzała na niego zamyślona.
- Moja matka nazywała się Lillian Minton.
- Ta słynna śpiewaczka operowa?
Calliope przytaknęła, skubiąc materiał, którym obite było oparcie krzesła.
James zaczął kojarzyć fakty. Lillian Minton była nie tylko najwybitniejszą diwą
operową i niezaprzeczalną pięknością w latach swojej młodości. Była także
metresą...
- Lillian Minton, kochanka wicehrabiego Salisbury'ego?
Calliope zmrużyła oczy. -Tak.
James zmarszczył brwi. Pewna myśl nie dawała mu spokoju. Przecież córka
Salisbury'ego zginęła podczas tego samego pożaru co jej matka. Przypomniał sobie
ten jedyny raz, gdy widział wicehrabiego pijanego.
Byli wówczas w klubie White'a i Salisbury nagle krzyknął: Stracić ukochaną osobę
to jakby samemu umrzeć! Straciłem moje jedyne dziecko i kobietę, którą kochałem".
James na zawsze zapamiętał wyraz bólu, który wykrzywił wówczas twarz
wicehrabiego. Dla dwudziesto-jednolatka był to wymowny symbol tego, co miłość ro-
bi z ludzmi.
- Pamiętam, że Lillian Minton i jej córka zginęły w pożarze. I jeśli pamięć mnie nie
zawodzi, ona miała tylko jedno dziecko - powiedział, uważnie obserwując Calliope.
- Dziwię się, że w ogóle wie pan o istnieniu jej dziecka - odparła wymijająco.
- Przez kilka tygodni w wyższych sferach mówiło się tylko o tej tragedii. Dobrze to
pamiętam, bo znałem Salisbury'ego. Dla wielu z nas był autorytetem i jego dramat
poruszył również nas.
Calliope spojrzała na niego z wyrzutem i zacisnęła palce na oparciu krzesła.
- Możemy już wrócić na przyjęcie?
- Nie, jeszcze nie. Musi mi pani odpowiedzieć na kilka pytań. W jaką grę pani gra,
Calliope? Dlaczego twierdzi pani, że jest córką Salisbury'ego?
-To nie jest gra - spokojnie odparła Calliope. - Jestem jego córką.
- Salisbury miał jedną córkę i był przekonany, że ona nie żyje. Wiedziałby, gdyby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]