logo
 Pokrewne IndeksHerries Anne Krolewski sezon 02 Szpieg i dama dworuLong Julie Anne Pennyroyal Green 06 Gra o markizaGR790. (Duo) Winston Anne Marie Szczęśliwy powrĂłtHerries Anne Ukochany nicpońNa jedną kartę Barbour Anne(1)Herries Anne Dom na urwiskuMallory Anne Sekret kurtyzanyKolaczyk Anne i Ed Pomarańcze na śnieguMcMahon Barbara Wszystko od nowaJames Fenimore Cooper Homeward Bound [txt]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    bólu... Jedynie świadomość, że jezdzcy i smoki przeżywają to samo na co dzień bez szkody
    dla zdrowia, powstrzymywała mnie od krzyku. Kiedy poczułam, że się duszę, oblało mnie
    ponownie światło słoneczne. Arith z właściwym smokom nieomylnym instynktem zaniósł nas
    do miejsca przeznaczenia. A potem zapomniałam o wszystkim.
    Nigdy nie byłam w Warowni Ruatha, ale Suriana przysyłała mi mnóstwo rysunków
    domostwa wraz z przyległościami. Ogromna Warownia, wykuta w skalnym zboczu, nie
    zmieniła się, ale w jakiś sposób różniła się zupełnie od tej, którą znałam z opisów. Suriana
    opowiadała mi o miłej atmosferze, o gościnności i serdeczności mieszkańców. Jakże to było
    różne od sztywnej, chłodnej maniery przyjętej w Warowni Fort. Przyjaciółka opisywała
    ciągły ruch, łąki, równiny, po których uganiali się jezdzcy na biegoniach, malownicze pola
    ciągnące się aż do rzeki. Nie dożyła czasu, aby ujrzeć na własne oczy kopce grobowe, krąg
    poczerniałej ziemi kryjącej ciała zmarłych oraz należące kiedyś do nich połamane wozy i
    przedmioty porozrzucane teraz nad przystanią, którą za szczęśliwszych czasów zdobiły
    barwne jarmarczne budy zwieńczone chorągiewkami.
    Przeraziło mnie to. Prawie nie dotarło do mnie, że nawet flegmatycznych parobków
    zaszokował ten widok. Na szczęście M barak był na tyle delikatny, że milczał, gdy Arith
    ślizgał się w powietrzu ponad opustoszałą Warownią. Jednakże zobaczyłam coś, co poprawiło
    mi humor: na dziedzińcu siedziało pięcioro ludzi, opalając się w promieniach
    popołudniowego słońca.
    - Dwa smoki, bracie - powiedział z zadowoleniem mężczyzna siedzący tuż za mną.
    Przed nami dostrzegłam wielkiego spiżowego smoka, który niósł swoich pasażerów
    do szerokiej bramy kompleksu gospodarczego. Spiżowy wystartował ponownie, gdy Arith
    śmigał nad polami. Widzieliśmy słoneczne refleksy na skrzydłach i skórze bestii, a potem...
    stworzenie po prostu zniknęło. Arith osiadł dokładnie w tym samym miejscu co poprzednik.
    - Moreta! - zawołał M barak, wymachując rękami. Wysoka kobieta o krótkich
    kręconych włosach odwróciła się do niego. Pani Weyru Fort była ostatnią osobą, jaką
    spodziewałam się ujrzeć w Ruathcie.
    To spotkanie z Moretą, w szczególnym momencie jej życia, gdy jej ogorzała od słońca
    twarz promieniała wewnętrznym spokojem, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Jako pani
    Weyru od czasu ustąpienia Leri bywała, oczywiście, w naszej Warowni. Były to rzadkie,
    oficjalne wizyty, więc choć przebywałyśmy pod jednym dachem, nigdy nie zamieniłyśmy ani
    słowa. Odniosłam wówczas wrażenie, że należy do osób nieśmiałych lub małomównych,
    Tolocamp gadał jednak tak wiele, że wątpię, aby w ogóle miała okazję zabrać głos.
    - Pospiesz się! - głos M baraka wyrwał mnie z zamyślenia. - Potrzebna mi pomoc przy
    tych butelkach. Sprowadziłem ludzi, którzy potrafią podobno radzić sobie z biegoniami.
    Musimy się spieszyć, bo chcę się przygotować na Opad. F neldril obedrze mnie ze skóry, jeśli
    się spóznię!
    Dwaj mężczyzni i szczupła ciemnowłosa dziewczyna wysunęli się z cienia. Poznałam
    Alessana, dziewczyna była zapewne jego jedyną żyjącą siostrą, Okliną. Drugi mężczyzna
    nosił błękitne szaty harfiarza. Bracia szybko zsiedli na ziemię, a M barak i ja podawaliśmy im
    pakunki. Wielkie butle przetrwały podróż nie uszkodzone.
    - Gdy zejdziesz, Moreta będzie mogła wejść na górę - napomknął M barak
    uśmiechając się przepraszająco za ten pośpiech.
    Tak wiec po raz pierwszy zamieniłam się miejscami z Moretą. Miałam ochotę
    nawiązać z nią bliższą znajomość, gdyż w jej sposobie bycia dostrzegłam coś niezmiernie
    pociągającego. Wydawała się mniej wyniosła, niż gdy gościła u nas w Warowni. Arith
    podbiegł, przygotowując się do lotu, Moreta spojrzała przez ramię, ale z pewnością nie mnie
    chciała jeszcze zobaczyć.
    Odwróciłam się. Alessan osłonił oczy przed słońcem wpatrując się w smoka, póki ten
    nie zniknął w przestrzeni pomiędzy. Potem uśmiechnął się, witając mnie i obu braci.
    Wyciągnął w przyjaznym geście rękę.
    - Przybywacie, aby pomóc przy biegoniach? Czy M barak uprzedził was szczerze, co
    was czeka w zrujnowanej Ruathcie?
    W pierwszej chwili wydawało mi się, że przemawia z goryczą, ale zrozumiałam, że
    nie usiłował uciec od ponurej rzeczywistości. Zawsze odznaczał się specyficznym poczuciem
    humoru, ale Suriana, przygotowując mnie do długo oczekiwanej wizyty w Ruathcie,
    uprzedziła mnie o tym. Co też pomyślałaby o swojej przybranej siostrze zjawiającej się w jej
    Warowni w tak niezwykłych okolicznościach?
    - Bestrum nas przysłał, lordzie Alessanie, z kondolencjami i pozdrowieniami -
    odezwał się starszy z parobków. - Jestem Pol, mój brat nazywa się Sal. Lubimy biegonie
    bardziej niż inne zwierzaki. Alessan zwrócił na mnie swoje pogodne jasnozielone oczy.
    Przeleciało mi przez głowę wszystko, co Suriana o nim opowiadała. Ale rysunki, które także
    przysyłała, nie przedstawiały go wiernie, a może zmienił się nie do poznania od czasów
    młodzieńczych. Jego oczy i usta nabrały teraz głębszego wyrazu, na twarzy mimo
    powitalnego uśmiechu widniał smutek. Smutek, który mógł z czasem zelżeć, ale nigdy -
    zniknąć. Alessan był chudy, wyniszczony gorączką, kości ramion przebijały przez tunikę, a
    jego dłonie pokryte były odciskami, pęknięciami i zadrapaniami. Wyglądały niczym ręce
    zwykłego sługi, a nie pana Warowni.
    - Jestem Rill - powiedziałam, przywołując się do porządku. - Zawsze zajmowałam się
    biegoniami. Mam nieco doświadczenia w leczeniu i sporządzaniu medykamentów z ziół,
    korzeni i bulw. Trochę zapasów przywiozłam ze sobą.
    - Czy masz coś na przewlekły kaszel? - zapytała dziewczyna. Jej wielkie ciemne oczy
    lśniły. Nie sądziłam, aby można to było przypisać memu pojawieniu się czy też dostawie
    syropu przeciw - kaszlowego. Dopiero dużo pózniej dowiedziałam się, jak nie zwykłe chwile
    przeżyli ci dwoje tuż przed naszym przybyciem.
    - Tak, mam - odparłam, podnosząc tobołki wyładowane butelkami z tussilago. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl